31 maja 2011
Tym razem dużo krótsze. Nie mam sił szukać podkładu.
-----------------------
Przez
otaczające mnie ciężkie zasłony mgły, z trudem przedostał się
nieprzyjemny, drażniący bębenki chrobot.Poruszyłam się nieznacznie,
układając się wygodniej i zatapiając się w przytulnym, gęstym mroku,
oblepiającym moją ociężałą świadomość. Ze wszystkich sił starałam się
ignorować ciche przeczucie, które zrodziło się na obrzeżach mojego
umysłu, że już czas przerwać tę sielankę. Jednak, ani trochę, nie miałam
ochoty opuszczać tak błogiego stanu.
Podniosłam
gwałtownie łeb, a wraz z tym ruchem odpłynęło całe towarzyszące mi
ciepło.Grzmotnęłam wierzchem czaszki o coś twardego i aż syknęłam z
bólu. Wyskoczyłam z zagłębienia, w którym się znajdowałam i otrząsnęłam
się. Skrzywiłam się przy tym nieznacznie, czując delikatny ból w klatce
piersiowej. Ziewnęłam szeroko,po czym przeciągnęłam się ostrożnie,
wyciągając łapy i wyginając z rozkoszą grzbiet. Mlasnęłam i rozejrzałam
się wokoło.
No tak. Ciemność.
W
końcu przypomniało mi się, co było przyczyną mojej pobudki. Postawiłam
uszy na sztorc, uważnie nasłuchując. Wciągnęłam ze świstem powietrze,
kiedy niemal natychmiast dobiegły mnie odgłosy gryzienia, darcia oraz
ciche piski.Wzdrygnęłam się z niesmakiem, rozumiejąc, że to podziemnie
padlinożercy zajmują się truchłem potwora. Z drugiej strony, wychodziło z
korzyścią dla mnie. Mogłam teraz bez obawy poruszać się przez korytarz.
Czas
było ruszać. Z nowymi siłami biegłam w równym rytmie, systematycznie
stawiając za sobą łapy. Odgłos moich kroków oraz spokojny oddech były
jedynymi dźwiękami,które od teraz towarzyszyły mi w wędrówce. Tylko co
jakiś czas zatrzymywałam się na krótki postój. Minuty dłużyły się jak
godziny, sprawiając, że traciłam poczucie czasu. Myśli chaotycznie
przeskakiwały od jednego tematu na inny.Podążałam dalej, z
niecierpliwością wyczekując końca tunelu.
Niepokojące
uczucie coraz bardziej ciążyło mina sercu. Wyciągało swoje macki, coraz
głębiej sięgając, zatruwając swoją ideą moje członki. Starałam się go
pozbyć, wyprzeć z umysłu, jednak nie potrafiłam.Otaczająca mnie czerń
nagle zdała mi się nieprzyjazna, przytłaczająca swoją głębią. Czułam się
w niej jak w klatce.Zamknięta, bez żadnej szansy ucieczki. Mogłam tylko iść… bez żadnej nadziei…
Czerń,która
nie została zrodzona z Nocy… kryła w sobie drapieżcę, polującego na
mnie,stworzenia nie przystosowanego do podziemnych wędrówek. Cichy
obserwator, mógł się czaić wszędzie. Śledzić, czaić się w mroku,
obserwować i tylko czekać na dogodny moment… Nieświadomie moje korki się
wydłużyły, jakby moje ciało podświadomie chciało oddalić się od obcej
istoty. Niemal czułam jej przeszywający wzrok wbity w moje plecy.
Musiałam uciec… uciec…
Jeszcze nie tak dawne wspomnienia zaczęły przemykać mi przed oczami. Nieskazitelna biel, czarne zjawy tworzące Krąg…
Mój
rzęsisty oddech ścigał się z szaleńczo bijącym sercem. Mięśnie
naprężone do granic możliwości, poruszały łapami, w szaleńczym biegu,
pchając mnie coraz szybciej, coraz dalej. Obrazy… emocje… nieopisany
bóli cierpienie… oplotły mnie z całą swoją siłą, korzystając z mojej
coraz to bardziej słabnącej woli. Upiorne szepty goniły mnie, łaskocząc
mroźnymi oddechami. Chciałam uciec, jak najdalej od ścigającego mnie
potwora. Jednak nie mogłam, brakowało mi sił.
Krzyknęłam
doprowadzona już całkiem do paniki, kiedy potknęłam się o wystający z
twardej ziemi korzeń. Przewaliłam się, lądując boleśnie na pysku.
Zamarłam w bezruchu,łapczywie łapiąc powietrze do płuc. Nasłuchiwałam.
Jednak nie wyczułam, nikogo znajdującego się w tunelu po z mną. Byłam
sama.
Podniosłam
się i potrząsnęłam łbem. Dopiero teraz zauważyłam, że z moich oczu
ciekną łzy. Nakazałam sobie spokój. Policzyłam do dwudziestu, starając
się wyrównać oddech. Wstydziłam się swojej reakcji, jednak kłujące
szpilki strachu były wbite głęboko i nie sądziłam, żeby szybko się
roztopiły.Już. Koniec.
Podniosłam
uszy, wyczuwając nagle prąd świeżego powietrza. Zaczęłam węszyć,
przeszukując ściany korytarza. Z trudem powstrzymywałam narastający
przypływ nadziei, który łatwo mógł się skończyć rozczarowaniem.
Wstrzymałam oddech kiedy poczułam równą,kamienną powierzchnię oraz
wypływający z jego obrzeży ciąg. Po chwili namysłu naparłam na blok
całym ciałem, wkładając w to jak najwięcej siły. Nic. Jednak nie
poddawałam się. Nie teraz, kiedy mogłam znaleźć wyjście. Powtórzyłam ten
manewr i już po chwili poczułam jak skała drgnęła. Popchnęłam jeszcze
raz i nagle kamień puścił, wpadając z głośnym hukiem na zewnątrz.
Oblizałam nerwowo pysk, po czym weszłam z duszą na ramieniu przez wąski
otwór.
Syknęłam,
kiedy nagłe światło boleśnie mnie oślepiło.Zamknęłam oczy, przez cały
czas uważnie nasłuchując. Jedyne co słyszałam to cichy trzask tańczących
płomieni. Poruszyłam się nieznacznie, czując że napięcie które mnie
ogarnęło wcale nie uchodzi. Coś było nie tak. Zamrugałam powiekami i w
końcu otworzyłam szeroko oczy. Przede mną znajdowała się wilka ściana
skalna. Z za niej wydobywało się delikatne światło, które wcześniej było
dla mnie tak bolesne. Jednak to nie było to, co mnie zaniepokoiło. Zmarszczyłam
nos, kiedy zrozumiałam, że w ten sposób działa na mnie zapach unoszący
się w tym pomieszczeniu. Jednak przyzwyczajona do duchoty panującej w
tunelu, nie mogłam go zidentyfikować. Wzięłam głęboki wdech i postąpiłam
kilka kroków, wychodząc zza ciemnego głazu. Przede mną rozciągała się
ogromna sala, oświetlona płonącymi paleniskami, ustawionymi w półkolu,
wzdłuż gładko ociosanych skał. Tu zapach się nasilił, jednak szłam
dalej,aż dotarłam na sam środek. Stanęłam na wytartej przez setki
stworzeń posadzce,a następnie odwróciłam się twarzą w stronę miejsca, z
którego wyszłam.
Wciągnęłam
ze świstem powietrze, zszokowana widokiem,który się przede mną znalazł.
Głaz, za którym znajdował się otwór, okazał się być posągiem,
przedstawiającym kobietę o dzikich rysach oraz drapieżnym wyrazie
twarzy. Odziana była skąpo, tak, że wyraźnie było widać zarysy mięśni
jej ciała. W jednej ręce trzymała sztylet, z którego spływała jakaś
ciecz, najprawdopodobniej krew. Na jej szyi widniał wisiorek, zakończony
misternie zdobionym piórem. W samym jego sercu umiejscowiony był
szlachetny kamień, rubin, w którego ciemnym kolorze, błyskały odbite
płomyki ognia. Cały posąg był wykonany z nieznanego mi materiału.
Ciemny, prawie czarny kryształ, błyszczał, wypolerowany przez mistrzów
rzemieślników. Jego rozmiary były ogromne. Możliwe, że sięgał nawet
dalej niż najwyższe widziane przeze mnie drzewo.
To
co znajdowało się u stóp rzeźby wyjaśniało źródło woni, która wcześniej
mnie zaskoczyła. Były to dwa wielkie baseny, w kształcie równych
okręgów, zajmujących niemal połowę sali. Aż po brzegi wypełnione były
rdzawą cieczą, o metalicznym zapachu – krwią. Do obu stóp posągu, które
zanurzone były w szkarłatnym płynie, przymocowane były dwie pary
żelaznych łańcuchów. Teraz spoczywały luźno, jednak bez trudu domyśliłam
się, że służyły do tego by przytrzymywać osoby, skazane na ofiarę dla
tego bóstwa.
Im
dłużej wpatrywałam się w ten widok, tym coraz bardziej w moim
jestestwie rodziło się niesmak i oburzenie. Nie mogłam zrozumieć jak
można było pozwolić na tego rodzaju religię. Jednak wiedziałam jedno.
Znajdowałam się w Mrocznym Sanktuarium.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz