Blog ten, pamiętnik, wymyśliły Aldieb, Lady Killer i Gold Fire, podczas gdy to one opiekowały się stadem. Dzięki nim, możecie poznać historię HOTN, historię wybrańców i chwilę z życia osób ze stada. Ten blog powstał by w jednym miejscu streścić wszystkie nasze opowiadania.
`Wandessa.

Czego szukasz?

23 maja 2010

Głębia śmierci. [LadyKiller]

Pisane przy tym i tym.
Taki gówniany wylew emocji.

Czarne szczenie uderzyło o kamienną posadzkę, poturlało się kawałek. Pozostawiło za sobą ciemną smugę.
 Trzęsła się ze strachu i zimna. Podniosła wzrok, na barczystą ,opiekunkę'. Katorga z pogardą zmrużyła oczy i uderzyła. Killer upadła kilka metrów dalej. Zacisnęła zęby i podniosła się na drżące łapki. Z trudem opanowała płacz. Chociaż tyle mogła zrobić- nie dać jej satysfakcji.
 Wilczyca ruszyła w jej kierunku.
 Liście drzew poniosły daleko dźwięki krzyków i uderzeń.
 Została sama. Pół jej pyszczka spoczywało w tafli krwi, druga część była zmasakrowana. Oczy, w których powoli zanikały barwy, były na wpół przymknięte. Neonowy blask słabnął z każdą sekundą. Klatka piersiowa unosiła się nierówno, a żebra na których zawieszona była skóra, dodawały jej postaci dramatyzmu.
 Dopiero teraz jej futerko zmoczyły łzy. Umierała. Kończyny połamane w kilku miejscach, cudem ocalony kręgosłup. Chciała się podnieść ale nie umiała. Małe ciałko stało się nagle tak straszliwie ciężkie...
Zawyła cichutko, wiedząc że to ostatni dźwięk jaki wydaje w życiu.
-No, powiedz coś.-- Wilczyca uniosła w aroganckim uśmiechu kąciki pyska.
 Przyglądała się obciekającemu posoką ciałku, trzymanemu przez czujkę. Killer nie odpowiedziała, z uporem patrząc w świńskie oczy Katorgi.
- Chciałabyś zdechnąć, co? Ale ja Ci tak łatwo nie pozwolę. Nie porzucę tak miłej zabawy. Daj mi ją.--Warknęła na czujkę. Posłusznie rzucił pod nogi wilczycy szczeniaka, jak śmiecia.
- Skoro jesteś taka mocna, to wstań.--Zachichotała-- No, wstawaj!
 Nie wstała. Nie płakała. Nie miała zamiaru słuchać poleceń wilczycy, której nienawidziła najbardziej.
 Kły zatopiły się w jej ciałku, uniosły i z siłą rzuciły o ziemię.

  Czuła zimne otarcie śmierci, kiedy Kostucha okrywała ją swoim bezdennym płaszczem. Cierpienie, ból i strach jakie z niego płynęło, było bardzo głośne. Rozsadzało bębenki. Dobijało.
Zapadła ciemność...
  Rozdarła skórę. Wyrwała ciało. Naruszyła kości. Rozsadziła czaszkę. Przebiła okolice serca. Nie trafiła.
Dlaczego? Umieranie miało nie boleć aż tak.
Opadały baty, tarmosiły maleńkie ciałko. Rzucały nim o ściany, nabijały na onyksowe kolce, rozrywało na pół...
Dlaczego? W końcu śmierć miała nie boleć...
 Woda wdarła się już wszędzie- do uszu, do nosa, do płuc. Topiła się, bezładnie machając łapkami, wijąc się. Uścisk na karku był zbyt mocny, zbyt głęboko ją wpychał.
To miał być koniec...?
 Zakrztusiła się, przez co jeszcze więcej płynu zalało gardło. Zamarła w niemym krzyku, bez siły wisząc w wodnej przestrzeni.
  Czarnowłosa dziewczyna hasała po zielonej łące razem z pięknym chłopakiem. Z niemym zachwytem patrzyła jak Jego jasne włosy falują.
On wziął ją za rękę, Ona splotła ich palce. Śmiejąc się, biegli przed siebie. Chłopak wyprzedził ją na przód i pociągnął nad rzekę. Razem wskoczyli do przyjemnie chłodnej wody. Pływali wokół siebie, a ich ciała co chwile się stykały.
  Opadła w czarną otchłań nieświadomości. Woda zalała wszystko.
,,Obudź się. Musisz wstać. Musisz żyć, musisz żyć dla mnie. Obudź się!''
Obudziła się...

21 maja 2010

Problem. Jaki problem? Świetnie sobie z nimi radzę… [Aspeney]

20 maja 2010
<Podkład muzyczny>

Konkurs trwał. Starcie pomiędzy As i Yuichim trwało niemiłosiernie długie. Żadne z nich nie śmiało popuścić. Trwali więc w spokoju, zastępując zwykłe, przystępne słówka, pełnymi zdaniami. Trzymali się razem, choć łączyła ich jedynie rywalizacja.
Polana. Humor miała dość dobry, choć nie przepełniała go radość.
Rozmawiali. Altair była wyraźnie podenerwowana. Przewijała się tylko przez nogi Luny, oplatając je dookoła.
Obserwowała je. Te, które kocha. Które pomagały jej wygrzebać się z każdej opresji.
Zaczęła rozmowę z Buum. Nie szło im. Pyton syknął na rudą, a ta straciła humor zupełnie.
-Odwal się.-Warknęła Altair.
-Przepraszam, że się martwię. Naprawdę, nie chciałam cię urazić. – Szepnęła As, wychodząc.
Emocje nabrzmiały z zawrotną szybkością. Nie potrafiła jednak się określić – złość, rozpacz, strach? Trzy inne, a tak jej bliskie. Ruszyła w stronę jeziora. Wyciągnęła ręce z kieszeń i nic nie mówiąc, zatoczyła się na ścieżkę.
Nie potrafiła opisać, jak okropnie się czuła. Jak te słowa ją zraniły, choć dobrze wiedziała, że Altair jest w złym humorze. Zaczęła myśleć – jeśli ją straci, to będzie kolejny cios, po którym się nie pozbiera. Nie da rady. Czuła, jakby te uczucia chciały się z niej wydrzeć siłą. Rozpierało ją to od środka, niemiłosiernie.

-Co tam u Ciebie? –
-Nic nowego…-.
Oszukujmy się dalej.

Oparła się o pień drzewa, spojrzała z rozżaleniem w oczach na niebo i powiedziała głośniej:
-Skoroś tam jest i opiekujesz się niewierzącymi, to powiedz: CZEGO TY ODE MNIE CHCESZ? Daj mi spokój! Dlaczego mnie tak krzywdzisz?! Dlaczego nie dasz normalnie żyć?! – ostatnie zdanie wypowiedziała drżącym głosem, niemalże doprowadzając samą siebie do płaczu.
Coś pociągnęła ją do lustra wody. Uklęknęła na oba kolana i przyjrzała się odbiciu, pytając:
-Kim ty kurwa jesteś? – Zadała z niedowierzaniem. Trzepnęła ze wściekłością dłonią o taflę, nie chcąc na siebie patrzeć. Wstała i spojrzała przed siebie. Zatopiła wzrok w porywczych falach. Poczuła, jak mokry piach pochłania jej gołe stopy. Zamknęła ślepia, nabierając powietrza do płuc. Z wielkim trudem utrzymywała tę błogą, nic nie wyrażającą minę.
Nie dała rady. Łza spłynęła jej po poliku. Na tym nie koniec. Zaczęła się prawdziwa ulewa z jej oczu.
Już tyle dźwigała. Ten ciężar. Każdy o tym wiedział. Nie było przy niej nikogo. Dla nich zrobiłaby wszystko, no, z pewnym wyjątkiem.
Otworzyła oczy i powolnym krokiem weszła do wody, zanurzając się do bioder. Poczuła przeszywający ziąb.
Stała przez chwilę w bezruchu, patrząc przed siebie czerwonymi oczyma.
Zmęczona życiem.
Poszła dalej, stawiając ostrożnie kroki na nierównym dnie. Była gotowa.
Pomimo tego, że potrafi wstrzymać oddech na dłuższy czas, spróbowała. Wypuściła powietrze z płuc i zanurzyła się pod taflę. Owinęła zgrabnie algę wokół łydki, by nie wypłynąć na powierzchnię.
Mijały pierwsze minuty. Zamknęła oczy. Przez głowę przemknęły jej wspomnienia. Te miłe. Otworzywszy oczy – wszystko zniknęło. Znów była w brutalnej rzeczywistości. Uchyliła ślepia. Wokół niej czerń, pustka. Niebo było bezgwiezdne, a księżyc schował się za chmurami. Czuła się jak w trumnie. O dziwo ta myśl jej nie przerażała.
Zaczęło brakować powietrza. Nie szarpała się. Znów chwila słabości. Z oczu pociekły łzy, które natychmiast zlały się z słodką wodą.
Pomyślała o Shesay. O tym, że nic złego się jej nie stało. O tym, że wszystkie emocje po niej spływały. Czy znowu ma się taką stać? Gdzie jest Aldieb? Obiecała, że tak się nie stanie!
Myślałam, choć brak tlenu mi w tym przeszkadzał. Nie mogę żyć bez tego uczucia. Nie mogę żyć bez niego. Nie mogę żyć bez jego miłości. Nie mogę żyć bez nich. Nie zniosę myśli, że nigdy nie powyłupiam się z Luną. Nie zniosę myśli, że nigdy nie potańczę z Altair.
-Jeśli tylko chcesz, ulżę Ci w cierpieniu bez tych gierek. – Aspeney poznała ten głos. Shesay… No proszę. Jeszcze się trzyma. Jeszcze się nie poddała.
-Ścisnę Cię za gardło. Czy coś czujesz? – zapytała, beznamiętnym głosem.
Tak. Niemiłosierną suszę. Pragnę się napić… - pomyślała, po chwili biorąc łyka słodkiej wody z jeziora.
Zaczęła się krztusić. Dusiła się. Umierała po raz drugi.
-A niech Cię… - czy to łaska? Czy to żal? Czy to była Shesay? Niemożliwe…
Coś z niewyobrażalną siłą wypchnęło ją ku górze. Alga zawisła na łydce rudej. Aspeney natychmiast łypnęła powietrza, zaciągając się i jednocześnie bojąc, że zaraz ją wciągnie z powrotem pod lustro wody. Podpłynęła do brzegu. Wyczołgała się na kolanach, starając ustabilizować oddech. Po sekundzie zwróciła całą wodę, jaką się krztusiła.
Pustka we łbie.
Wyglądała jak topielec. Blada cera, ciemne od nasączenia wodą włosy, cała mokra, owinięta algą. Powędrowała w stronę jaskini.
Ułożyła się na litej podłodze, co jakiś czas wykrztuszając ostatnie krople wody z płuc. Zwinęła się w kłębek i rozejrzała po jaskini. Ciemność. Taka sama, jak na dnie.
Upadła.
Jak zaczęła, tak skończy – samotnie.

‘’Nawet w obliczu śmierci przyjemna jest świadomość posiadania przyjaciela’’.

-Przyznaj się.- Mruknęła ‘druga świadomość’.
-Do czego? Że nie umiem radzić sobie z problemami? To chciałaś usłyszeć? – odparła, wykończona. Wlepiła wzrok przed siebie – w ścianę jaskini, na której rysowała różne działy życia.


Z silnej i pewnej siebie osob, stałam się wrażliwą, biorącą do siebie wszystko, biedną duszyczką.

Kiepskie. Najlepiej piszę, gdy jestem jeszcze pod wpływem emocji, nie tuż za nimi. Nie pytajcie, czy rzeczywiście chciałam to zrobić.
Aspeney (22:56)

19 maja 2010

Zemsta, Dzień z dawien czekany VII KONIEC cz. pierwszej [Winussus]

19 maja 2010

Dzień z dawien czekany
        W Mieście panowała wrzawa. Alfa kazał przygotować się do wojny. Wilki nie bały się, ani tego nie krytykowały. Wszyscy byli gotowi do wymarszu już od dłuższego czasu,jednak nie spodziewali się stałego opuszczenia swych domów. Wisussus kazał zabrać wszystko co było wilkom drogie, więc nie ulegało wątpliwości, że nie zamierzał wracać do tego domu. Tylko dowódcy i najstarsi, czyli ci którzy pamiętali dawną wioskę, rozumieli tę decyzję. Z wilków wybrano sto, które miały pilnować, aby hodowane zwierzęta się nie pogubiły. Całość była dopięta na ostatni guzik. Nie ulegało wątpliwości, że bohater, każdego z tych wilków, ma zamiar wrócić do starego domu.
        Stało się. Wielka armia wilków jakiej świat nie widział ruszyła, by pomścić swoich bliskich i rodziny. Gdyby widzieli to elficcy  mędrcy, powiedzieliby najpewniej, że właśnie utworzyła się nowa wielka rasa. Masa nie wiedziała jak Win chce podjąć się oblężenia z bandą szczeniąt i milionami gryzoniu, które musiałby zawadzać w bitwie. Na szczęście prawda przyniosłaby im wielką ulgę, jednak establishment nie miał zamiaru zdradzać szczegółów akcji. Chociaż wystawiali zaufanie olbrzymiej grupy na próbę, nie mieli wyboru, ponieważ coś mogłoby się wydrzeć poza to społeczeństwo i zostać usłyszanym przez dowódcę Czarnych pysków. Kolejnym powodem do zachowania milczenia przy pospólstwie było zamieszanie, które spowolniłoby marsz. Dzień był bezchmurny, więc marsz przemijał spokojnie. Wszyscy szli, mało kto rozmawiał. Nikt się nie bawił. Każdy dorosły w hełmie był bardzo poważny.Alfa wraz z Alficą, Betą i dwoma najstarszymi synami szedł na czele. Za nimi rozciągała się wielka armia. Kiedy na horyzoncie pojawiły się rodzime góry, Winstanął. Tysiące wilków się zatrzymało.
-Przekaż informatorom, że tutaj rozbijemy obóz. Niech wilki odpowiedzialne za gryzonie stawią się tutaj z nimi.
Beta wydał hasło i poszło one jak podpalony, rozsypany proch. Nie minęła chwila i przed Winussusem ukazali się odpowiedzialni za gryzonie. Władca za pomocą mocy usypał zagrodę dla zwierzątek.
-Ubić część z nich i rozdać wilkom. Za trzy godziny atakujemy.
         Kiedy wszyscy się pożywili,dziesiątki tysięcy ustawił się w pozycje bojowe. Góry były przed nimi. Już nic nie stało na przeszkodzie do zemsty. Tysiące serc zabiło szybciej. Czekano już tylko na komendę. Każdy mięsień był napięty. Wszyscy każdym kawałkiem swojego ciała pragnęli dopełnić już zemsty. Czekali na jedno słowo, które odmieni ichlosy. Stali tak, aż ono nadeszło. Rozdzierając ciszę. Jak świst strzały jedno słowo wyrwało się i bezszelestną ciszę zamieniło w gwar łap odbijających się od śniegu. Słowo brzmiało
-Naprzód
Zanim się skończyło tysiące wilczych łap porwało swe ciała przed siebie.Liczyło się tylko splamienie swych śnieżno białych kłów krwią Czarnych pysków.Biała fala wilków, na białym tle śniegu, uderzyła w góry, zmywając jakiekolwiek czarne życie z gór. Zdarzenia tego nie można było nazwać bitwą. Gdyż w takowej straty ponoszą obie armie i udaje się wyróżnić poszczególne mniejsze walki a tutaj tego byśmy się nie dopatrzyli. Czarne pyski, będące całkowicie nie gotowe do jakiejkolwiek konfrontacji były, każdy z osobna i wszystkie naraz osaczane i brutalnie zagryzane. Szalone wręcz w tym momencie istnienia wyczyściły góry z wrogiej zarazy.
          Trzy godziny później,gdy żaden wróg nie kalał już ojczystej ziemi przyszedł czas na organizację.Jaskiń okazało się być zbyt mało. Chociaż za młodu jaskiń wydawało się nigdy nie zabraknąć, teraz wilków było dziesięciokrotnie więcej. Problem ten gnębił Wina. Zanim podejmie jakąkolwiek decyzję postanowił zawołać dzieci i hodowców gryzoni do ojczystych jaskiń. Wtedy widząc zwierzątka prowadzone i pilnowane przez zatroskanych hodowców, wpadł na równie rewolucyjną myśl jak wtedy kiedy wymyślił hodowanie innych zwierząt. Mimo, że wcześniej wpadły na to Czarne pyski, Alfa uznał zasiedlenie wrogiego terenu za nie głupi pomysł. Postanowił,że po podbiciu wrogiej ziemi utworzy się szlak między obiema, a może kiedyś jeszcze szlak trafi do jakiegoś innego podbitego miasta. Jednak, żeby plan mógł się dokonać trzeba było działać szybko, ponieważ teraz nie było gdzie spać.
        Nikt nie chciał teraz spocząć, gdyż trzeba było iść za ciosem. Właśnie z tego powodu niespełna dziesięć minut po ogłoszeniu kolejnego ataku armia stała w gotowości. Tym razem szczenięta, lemingi i tym podobne, zostały a do walki ruszyły tylko dorosłe osobniki. Tym razem nie było ociągania się. Nikomu się nawet nie śnił swobodny marsz, jaki miał miejsce poprzednio. Nie trzeba było się już martwić, że młode nie nadążą, albo, że gryzonie zostaną stratowane w biegu. Wilki teraz się prześcigały. Biegły bardzo szybko. Słabsze osobniki czasami zostawały trochę w tyle, jednak chęć walki była tak wielka, że zaraz doganiali resztę i dalej biegli w grupie. To miała być prawdziwa bitwa a nie to czego światkami byli przed chwilą. Wszyscy byli tego świadomi. Wielu wiedziało, że z tej bitwy nie wróci. Niektórzy nie jeszcze tego nie wiedzieli, zaś inni niesłusznie tak myśleli. Mimo wszystko w tej wielkiej armii nie było wilka, który nie chciał iść na spotkanie śmierci, za ojczyznę. Dobra pogoda była teraz nie przychylna Łowcą smoków, więc Winussus podniósł śnieg do burzy na terenie Pysków i dookoła niego na dwie mile. Horda biegła wciąż przed siebie, a kiedy wbiegła w burzę rozstąpiła się ona przednimi. Kiedy ujrzeli pierwszego strażnika  Alfa przeszył go soplem lodu,który wyleciał z burzy i zaraz się w nią schował. Kilku innych strażników, niezauważonych przez armie ogromnie się przeraziło i umknęło do Alfy czarnych pysków, czyli Grothusa.  Łowcy zwolnili. Wiedzieli, że są już blisko.Chcieli wykorzystać element zaskoczenia. W momencie ukazania się pierwszej jamy, Win wydał szorstki rozkaz
-Wymordować kogo tylko spotkacie!
Wilki rozbiegł się po całym kompleksie jaskiń. Każdy jeden chciał poczuć smak zimnej zemsty.
         Pierwsze jamy udało się łatwo zająć. Siedziały w nich najczęściej samice i młode. Rzadko kiedy napotykało się krzepkiego samca. Wkroczenie na tereny Czarnych było łatwe. Jednak wraz z przesuwaniem się w głąb robiło się coraz mroczniej. W pewnym momencie jeden z żołnierzy wykrzyknął
-Gobliny!
Miał rację. Winussus rozwiał burzę i ujrzał pobojowisko. Leżały ciało obok ciała wilki i gobliny. Gdzieś paliły się sztandary. Gdzie indziej jakiś wilk skomląc czołgał się krwawiąc. Białą armię przeszedł dreszcz. Ujrzeli tysiące goblinów oblegających główną jamę. Przywódca nakazał postój.
-Nie możemy pozwolić, aby odebrano nam naszą zemstę. Dlatego posłuchajcie nowych rozkazów. Podzielimy się teraz na dwie armie. Jedna pójdzie do tylnego wejścia, a druga uda się prosto na tyły goblinów. Najpewniej po drugiej stronie także stoją gobliny, więc od razu rozpoczniecie walkę. Jeżeli jednak nie spotkacie tam goblinów poczekacie na rozkaz do ataku, który wydam kiedy zgnieciemy tę zieloną zarazę. Jeżeli wyjście tamto będzie zawalone, poczekacie na mnie a ja wam je otworzę.
Chwilę później dwa szturmy były już gotowe. Winussus wolał walczyć z goblinami,ponieważ spodziewał się trudniejszej walki z tej strony.
-Za mną!- Krzykną i rzucił się na wrogą armie.
Jego oddziały popędziły za nim. Druga armia popędziła tam gdzie miała walczyć.Kilka minut później do Wina przyszła informacja o braku oporu po drugiej stronie, więc nakazał on utrzymać tam pozycje. Bój rozpoczął się krwawy.Chociaż gobliny dysponowały pochodniami i ostrą bronią jak miecze, topory czy haki, to nieugięte i bardziej zacięte wilki przebijały się przez zieloną masę.Winussus ścinał głowy goblińskich żołnierzy za pomocą ostrych sopli lodowych,lub zasypywał ich setkami kilogramów śniegu. Bez niego wilki nie miałyby żadnych szans, ponieważ gasił on także wrogie pochodnie, które znacząco odstraszały białych łowców. Walka trwała długo, jednak dzięki wykorzystaniu zaskoczenia, wjechaniu wrogowi na tyły i zaciętości wilki odnosiły zwycięstwo.Wydawało się, że gobliny walczą o życie. Przebijanie się przez zielonych stało się już tylko przeciskaniem się do prawdziwego celu walk. Byle zanurzyć kły w czarnym futrze. Podczas zarzynania kolejnego goblina Winowi ukazało się coś co przykuło jego uwagę. Wyjaśniło to mu dlaczego Grothus nie wydał rozkazu do odwrotu. Olbrzymi czarny wilk ział ogniem po goblińskich hordach. Wtedy ujrzał swojego syna, który przebił się przez ostatniego goblina, wystrzelił dwa lodowe sople w stronę czarnych wilków i rzucił się na owego olbrzymiego wilka, czyli samego Grothusa. Ogromny ból rozrywa serce, gdy widzi się swego syna konającego w wielkim bólu, szczególnie kiedy nic nie możesz zrobić. Tak czół się Win,kiedy zobaczył swego syna w ostatnim ataku swego życia. Alfa Czarnych obrócił się w jego stronę i obfity płomień zalał Eroma, syna Winussusa. Futro szybko się pali, to też wilk żywa pochodnia skomląc rzuciła się biegu z powrotem ku goblinom. Padł. Z jego płuc nie wylatywało już powietrze. Leżał martwy. Dla Wina było to zbyt wiele. Wpadł w szał. Przebił się przez ostatnich kilkunastu goblinów pozostawiając za sobą ścieżkę śmierci i z wrzaskiem "Za braci" wskoczył między wroga. Podniósł się śnieg tworząc burzę. Nie była to zwykła burza. Jej natężenie było takie jak kilka lat temu kiedy dziwni wędrowcy przelali swoją moc na skromnego wilka. Całą kontrolowana była przez Alfę stada Łowców smoków. Po chwili weszła ona do jamy, w której znajdował się Win i zaczęła pożerać wszystko co żywe. Czarne pyski jęły uciekać. Jednak nie było gdzie. Widząc popłoch wilki, czekające do tej pory przy wyjściu ewakuacyjnym rzuciły się w szale. Jeden z wielkich sopli przebił Grothusa.Upadł on i wykrzykną do Winussusa.
-Przybyłeś w końcu. Wiedziałem, że ten dzień nadejdzie. Jednak wpadłeś w szał po stracie dziecka. Teraz się zastanów, czy nie usprawiedliwiony był mój atak?Twoi zabili moją córkę. Miałem władzę, więc ją wykorzystałem, aby się zemścić.Teraz widzę ciebie, wilka, który mnie inspirował od dawna. Widzisz swoją moc zdobyłem, po tym jak zabiłeś moich dwóch ludzi. Potem zadziwiłeś mnie ponownie kiedy wybiłeś mój elitarny oddział, aż w końcu dzisiaj widzę twą moc w pełni...
Siła burzy zmalała.
-Nikt z moich nie tkną twojej córki. Zbadałem to najdokładniej jak to możliwe.Nawet nie wiedzieliśmy, gdzie się twoja córka znajdowała.- Odpowiedział pogardliwie Winussus
-Więc, dlaczego? Widzę, że ktoś ukartował to, żeby nas powybijać. Dowiedz się proszę kto i dlaczego.- Mina Grothusa zrzedniała, jego łeb usuną się na ziemię i chwilę potem już nie żył.
          -Zakończyć tę dziecinadę- Wykrzykną Alfa i rzucił się na wroga, rozgryzając mu gardło.-Wykończyć ich i osiedlamy się!- miotał tego typu hasłami, aż resztki Goblinów uciekły, a Ostatnie Czarne pyski zwiały wgłąb jamy. Winussus kazał posprzątać ciała i wybrać sobie jamy do zamieszkania, podczas gdy zam zebrał grupę najsilniejszych i ruszył zakończyć dzieło dzisiejszego dnia. Dwudziestu krzepkich samców ruszyło za uciekającymi. Wbiegli w mroczne, nie oświetlone korytarze. Prowadził Win, ponieważ był już tutaj kiedyś jako szpieg. Przed nimi ukazała się komnata główna, w której niegdyś podsłuchał rozmowę Grothusa z jakimś wojownikiem. Teraz bez jakiegokolwiek strachu w sercu zeskoczył ze skały, pod którą rozciągała się komnata. Szedł, najciszej jak potrafił.Podszedł do posłania tronowego, będącego przy ścianie. Zobaczył, że tam gdzie ściana powinna się łączyć jest dziura. Podszedł do niej. Zawołał swoich i prześlizgną się przez nią. W środku był kolejny korytarz. Na końcu niego był nagły spadek w dół. Podszedł tam. Do ziemi było jakieś pięćdziesiąt centymetrów. Zeskoczył. Jego użyna cały czas za nim podążała. Szedł dalej, aż ujrzał przed sobą umykające białe futro. Zaczął biec. Zobaczył, jak ktoś zasuwa przed jego nosem głaz. Wraz z drużyną odsuwa go. Wszyscy byli podekscytowani.Gotowi do najśmielszych posunięć. W komnacie za skałą stało z trzydzieści wilków. Część ranna, inne zmęczone. Wszystkie jednak gotowe do walki. Uwagę Wina przykuła Persefonia. Stała wśród Czarnych pysków, wraz z trzema innymi białymi. Zawahał się przez chwilę. Widział strach w jej oczach. Cały czas czuł do niej sentyment. Chwila zastanowienia i potem wymagane u przywódcy zdecydowanie
-Wyrżnąć ich
Białe wilki skoczyły wycieńczonemu wrogowi do gardeł. Krew się polała. Z jaskini wydobywało się skomlenie i warczenie. Wypoczęte i silne białe wilki zdecydowanie wygrywały. Winussus na początku stał z boku, jednak po jakimś czasie włączył się do walki. Zabił dwa lub trzy wrogie wilki i ujrzał, że trzy białe wilki, jeden już nie żył, próbują uciekać.
-Złapie ich-Krzykną i pobiegł za nimi.
Pierwszego schwytał jeszcze w jaskini, ponieważ już był ranny. Potem te dwa wilki wybiegły z jaskini, na śnieg. Tam były półki skalne, układające się w swoisty labirynt. Win ciągle ścigał uciekinierów. Kolejnego złapał, zamykając mu drogę lodową szybą. Przebił się on przez nią ale przewrócił i wystarczyło,ze Alfa przejechał mu zębem po szyi. Biegł dalej. Ścigał już tylko Persefonię.Złapał ją kiedy wbiegła w zły korytarz bez wyjścia. Stanęła przy ścianie i odwróciła się w jego stronę.
-Kochanie? Widzę, że zostałeś Przywódcą.- Zbliżyła się do niego.
Ani drgnął. Nie chciał po sobie pokazać, że nie jest w stanie jej zabić. Nie starczyłoby mu sił na zabicie swojej dawnej miłości. Ostatniej osoby którą kochał przed katastrofą. Ona zaś wtuliła swój łeb w jego i zdjęła mu hełm zręcznie rozwiązując go kłem. Wtuliła się w niego. On zaś dostrzegł wtedy małą drużkę, której ona mogła nie zauważyć, jednak była dość duża, aby przeszedł przez nią jeden wilk.
-Cały czas o tobie myślałam. Bałam się, że nie przeżyłeś.- Ciągnęła.
-Panie- Usłyszeli krzyk jednego z jego ludzi- Wybiliśmy ich. Czekamy na ciebie,może ci pomóc?
-Uciekaj. Tam jest ścieżka.-wyszeptał Win do niej i odwrócił się w stronę, z której docierał głos- Tutaj. Już nikogo niema. Możemy wracać.
Ruszył w stronę wejścia do jamy. Kiedy dołączył do niego żołnierz, zaczęli o czymś rozprawiać. Czymś bez znaczenia, przy wydarzeniach tego dnia. Zanim dotarli do wejścia zapadł wieczór. Zanim wrócili do głównego wejścia jamy była już pełna noc. Winussus ułożył się przy wejściu, wraz z pozostałymi synami.Myślał, o tym kto mógł zabić córkę Grothusa. Myślał dłuższy czas, aż przypomniał mu się owy dziwny niedźwiedź, z którym przyszło mu walczyć. Zasną.Czuł wielką ulgę.
-----------------------------------------------------------------------------------------
To był pierwszy "Tom" moich przygód. Mam nadzieję, że wam się podobało.
Winussus (23:17)

Zemsta, Smocza skóra VI [Winussus]

19 maja 2010

Smocza skóra
     Mijały beztroskie dni, miesiące,lata życia w nowym obozie. Winussus dowodził już stadem liczącym trzydzieści tysięcy wilków. Nikt nie próżnował. Obóz rozrósł się do rozmiarów sporego miasta. Niestety przestał być niezauważalny przez różne istoty. Miasto zostało najechane już kilka razy odkąd zostało zbudowane. Winussus wiedział, że stali się oni łakomym kąskiem dla hord goblińskiej krucjaty. Niestety taka się zrodziła przed kilkoma dniami. Zastanawiacie się pewnie co takiego było w tym mieście co mogło zaciekawić gobliny. Otóż wilkom udało się, dzięki mocy Winussusa, dotrzeć do ziemi znajdującej się pod śniegiem i  zasadzić tam drzewa, co oznaczało, że na środku zimowej pustyni rósł las. Oprócz tego wilki zaczęły hodować lemingi, szczury, króliki a nawet wiewiórki. Ponad to w środku lasu utworzyły się dogodne warunki dla odmrożonego jeziora. Dla miliona goblinów byłoby to wspaniałe miejsce na odpoczynek i uzupełnienie zapasów. W stadzie jednak nie było żadnego wilka, który chciałby oddać te ziemie, wolne od zamieci śnieżnych, goblinom.
       Winussus miał jednak pomysł na wzmocnienie swojej armii. Przypomniała mu się jego dawna narzeczona, proponująca mu założenie hełmu ze smoczej skóry i przyłączenie się do czarnych pysków. Oczywiście Alfa pamiętał o zemście, którą trzeba było odegrać na dawnym wrogu. Jednak teraz interesowały go takie hełmy. Na jego szczęście niedawno był u niego posłaniec,informując go o pokazaniu się smoka w okolicach. Winussus musiał go ubić, dla swojego stada. Kiedy rozpętała się zamieć śnieżna, która jak zwykle okalała miasto, nie wdzierając się do środka, bohater zebrał oddział pięćdziesięciu najsilniejszych wilków wyszedł z miasta ku jaskini smoka. Burza omijała także oddział wilków. Nie trzeba było się martwić o miasto, ponieważ pierworodny Winussusa odziedziczył jego moc i ochraniał stado przez zamiecią. Wilki szły przed siebie, nie wiedząc gdzie jest jaskinia, do której zmierzały. Wszystkie oprócz Alfy. On wiedział gdzie iść, ponieważ potrafił patrzeć przez śnieg.
       W końcu przed nimi ukazała się jaskinia smoka.Dookoła niej było tak ciepło, że śnieg się topił. Kiedy stado się zbliżyło, usłyszało ryk bestii. Większość chciała uciec, gdyż ich morale osłabły, jednak bohater kazał utrzymywać pozycje. Sam ruszył przed siebie ku jaskini smoka.Przy samym wejściu były czaszki. W wielu przypadkach nie dało się zidentyfikować do kogo należały, owe czaszki. Winussus wyróżnił kilka czaszek wilków, lisów, niedźwiedzi, a nawet lampartów śnieżnych. Szedł przed siebie.Robiło się coraz cieplej, a on ciągle zamrażał płynącą po ścianach wodę. W ten sposób schładzał temperaturę. Kiedy ujrzał przed sobą komorę główną rozdrobnił lód i ciągnął go od tamtego momentu za sobą. Zwiększał ilość małych kosteczek lodu co chwilę chwytając i zamrażając kolejne strużki wody. Kiedy poczuł, że jest gotów wszedł pewnym krokiem do jaskini. Stanął na środku. Rozejrzał się.Nic. Nie widział nic, żadnego smoka. Nawet jaszczurki tu nie było. Jednak słyszał, przecież ten ryk. Był pewien, że to tu. Tylko że nie widział żadnego smoka. Stał tak jak głupi, aż poczuł na swoim karku gorący oddech. Uskoczył w ostatniej chwili. Na miejscu, w którym przed chwilą stał, wskoczył wielki gad.Winussus ujrzał wielką półkę skalną znajdującą się nad wejściem, z której to zeskoczył smok. Zanim smok zdążył znowu zaatakować, Win uderzył go w plecy wielką ścianą lodowych kuleczek i kosteczek. Smok upadł. Trzeba niestety więcej, żeby powalić taką bestię. Za ział ogniem, roztapiając lód. Jego śnieżnobiałe łuski zalśniły w świetle płomieni. Bohater musiał szybko działać,więc zamroził świeżo stopioną wodę, jeszcze w powietrzu, tworząc wielki sopel.Pchnął go w stronę przeciwnika. Smok nie dawał za wygraną. Znów płomienie wydobyły się z jego paszczy. Chwila mocowania się mocami. Win był zbyt słaby.Lodowy słup odleciał na ścianę jaskini, topiąc się i rozbryzgując na miliony kawałeczków. Alfa miał szczęście. Woda, odbiła się od ściany i zmoczyła pysk smoka, gasząc płomienie. Miał chwilę, gdyż smok nie mógł ziać ogniem. Opasał przeciwnika lodowym sznurem, krępując jego ruchy. W tym momencie, nie widział innej możliwości. Rzucił  się smokowi na brzuch. Tam miał słabą skórę Rozerwał ją zębami i wgryzł się do środka. Przegryzał się przez najróżniejsze organy. Czerwona krew smoka zalała już całe futro Winussusa. Brnął nie zważając na zalane krwią oczy. Chciał rozszarpać serce, zanim odpuści. Smok, nadal żył.Przewalił się na brzuch, by odciąć dopływ tlenu do wilka. Jednak on nie dawał za wygraną. Mimo, że zaczął się dusić wgryzał się głębiej i głębiej. Teraz nie mógł zawrócić. Drugi już dzisiaj raz uśmiechnęło się do niego szczęście. Wbił się w płuco przeciwnika. Powietrze wytrysnęło przez dziury utworzone jego kłami. Mógł odetchnąć. Leżał przez chwilę w obszernym płucu. Ruszył dalej.wiedział, że do serca jest już nie daleko, jednak najpierw wolał przekuć drugie płuco. Tak też uczynił. Nadłożył kilka centymetrów, żeby ominąć woreczek ogniowy znajdujący się w okolicach mostka. Chociaż wtedy wykończyłby smoka na dobre, wolał się nie spalić. Kiedy znalazł się w drugim płucu, znowu odetchnął i ruszył do serca. Było już nie daleko. Dlatego w kilku gryzach przebił serce i hektolitry krwi zmyły go z powrotem do płuca. Tam wyrzuciła go na prawie suchy kawałek płuca i popłynęła dalej. Winussus poczuł, że smok przewraca się martwy.Ruszył z płuca do gęby. Wyszedł z niej i zawołał towarzyszy.
      Kiedy przybyli ruszyli głębiej w poszukiwaniu młodych.Udało się. Znaleźli około trzydziestu młodych smoków, które jeszcze nie potrafiły ziać ogniem. Z nimi szybko się uporali. W końcu było to pięćdziesiąt silnych wilków przeciwko trzydziestu młodym i słabym smoczkom. Winussus nie miał już siły. Zemdlał. Pierwszy raz w życiu zemdlał ze zmęczenia. Jeden z wilków go pochwycił na swoje barki, zaś reszta chwyciła ciała smoków.Poczekali, aż się trochę przejaśni i ruszyli z powrotem do miasta.
    W połowie drogi powrotnej Winussus się ocknął. Karwana zwolniła,alfa wstał. Nadal cały był czerwony. Ruszył na początek oddziału. Wszyscy ruszyli dalej. Kiedy dotarli do miasta, powitani zostali aplauzem. Szli przez środek, miasta, zaś wilki wyły na powitanie. Niektóre spuszczały łeb oddają hołd, władcy. On, zaś szedł. Był cały czerwony. Głowę dumnie wznosił ku górze.Za nim szedł oddział. Niósł smoki. Weszli na środek miasta, teraz oczyszczonej,na której normalnie bawiły się młode. Położyli ciała smoków na środku. Winussus ruszył od jeziora, a wilki wzięły się za ściąganie skóry ze smoków. Kiedy dumny wilk stanął nad jeziorem, przejrzał się w tafli wody. Był brudny, czerwone futro przylegało sztywno do skóry. Patrzył na swoje odbicie, kiedy zobaczył za sobą matkę swoich dzieci. Stanęła za nim. On jednak nie zwracał na nią uwagi. Nie lubił jej. Mimo, że była naprawdę mądra i często służyła radą. Zeswatano go z nią, tylko dlatego, że była większa szansa na mądre i silne potomstwo. Wciąż myślał. Czekał na te dni od bardzo dawna. Teraz będzie mógł zemścić się na wrogu. W końcu zdobył hełmy, których potrzebował do zwycięstwa nad Czarnymi pyskami. W tej chwili właśnie uznał, że potrzebuje rady kogoś takiego jak jego małżonka.
-Co teraz?- spytał, wchodząc do wody.
-Jak to?- Odpowiedziała pytaniem na pytanie Nula.
-Przyszedł dzień, w którym zrobimy to czego potrzebowaliśmy do zwycięstwa.Nadszedł dzień, w którym poprowadzę wielką armię wilków, ku zemście przeciw tym, którzy postawili znak zapytania, przy przetrwaniu naszego stada.- zanurzył łeb pod wodę na chwilę, po czym kontynuował.- Boję się, że nie sprostam temu zadaniu. Co mam począć? Nulo? Doradź Alfie, kiedy nie wie o zrobić...
-Odpręż się kochany.- weszła za nim do wody.- Nie czas się martwić. Dzisiaj powaliłeś smoka. Myślisz, że zachwieje to wiarę twej armii w ciebie jako dowódcę? Wręcz przeciwnie. Nawet jeśli nie sprostasz temu zadaniu nadal pozostaniesz władcą swego ludu, więc się nie martw.- zaczęła go myć językiem.
Woda wokół pary Alfa się zaczerwieniła, od krwi smoka. Winussus ufał Nuli bezgranicznie. Mimo, że na co dzień za nią nie przepadał, dzisiaj była jedyną osobą, z którą mógł się podzielić swoimi obawami i troskami. Ona zaś zawsze go kochała i uwielbiała. Dlatego także Alfa nie miał się czego obawiać ze strony  swojej żony.
    Kiedy futro Winussusa, znów było białe, udali się do komnaty, królewskiej. Tam ułożyli się obok siebie na posłaniu. Najpierw się do siebie tulili. Później ona wtuliła się w jego futro. Ogrzewali się nawzajem.Było im ciepło przyjemnie. Potem uprawiali sex. Kiedy skończyli, zasnęli.
    Pod nieobecność Alfy, Beta miał dużo roboty. Musiał nauczyć całe stado obrabiać smocze łuski. Pokazał im jak rozcinać dwa kawałki skóry.Całę stado wzięło się do roboty. Każdy chciał zrobić sobie hełm. Łusek było dość.  Dla ułatwienia pracy wilki pracowały parami. Po kilku godzinach ciężkiej pracy większość wilków miała już gotowe hełmy. Bez współpracy nigdy by im to nie wyszło. Jednak udało się. Każdy wilk w tym stadzie, chciał teraz tylko jednego. Zemsty na wrogu. Hełmy pary Alfowej wyróżniały się. Do części hełmu znajdującej się na górnej części pyska był kawałek smoczego zęba. Tego dnia stado zmieniło nazwę, na "Łowcy Smoków"...
Winussus (21:19)

Zemsta, Organizacja V [Winussus]

19 maja 2010
Zemsta, Organizacja V

Organizacja
       Winussus obudził się w jednym z usypanych kilka miesięcy temu iglu. Wyszedł z niego i popatrzył na swoje stado.Na placu bawiło się kilka młodych wilków. Pięć z nich należało do niego.Dookoła placu stały różne śnieżne konstrukcje, wszystkie były jego dziełem.Stado się znacznie rozrosło. Przypomniał sobie dzień kiedy przybyli do tego miejsca. Wybrali je tylko dlatego, że zapadł zmrok. Wtedy było ich trzydzieści cztery. Teraz stado liczyło trzysta wilków w tym sto dorosłych. Dowódca gwardii, który był przy śmierci starego Alfy objął stanowisko Bety. Zaś reszta wilków z tej trzydziestki czwórki objęła stanowiska w gwardii. Jeśli chodzi o resztę wilków przybyli oni po katastrofie. Większość z nich to byli myśliwi,którzy mieli zaopatrzyć stado w mięso na wojnę. Jednak z pięciu tysięcy wilków została garstka, więc polowania skończyły się na długo. Jednak teraz zapasy się kończyły. Alfa wiedział, że musi wysłać grupę na polowanie. Tylko, że dwieście młodych potrzebowało stałej opieki. Szczególnie, że oni urodzeni zostali, żebystać się wojownikami i odpłacić się czarnym pyskom za ten haniebny czyn.
      Nadszedł czas na decyzję. Któryś z wilków na posiedzeniu placowym spytał co z zapasami. Władcę uratował jeden ze zwiadowców.
-Kiedy wczoraj wyruszyłem z moimi ludźmi na zwiad ujrzałem wielkie stado lemingów biegnących z powodu przeludnienia.
-Wspaniale, więc ruszymy na polowanie- Szybko odpowiedział Alfa zanim którykolwiek z wilków zdołał coś zarzucić.
-Ależ panie... Przecież mięso Lemingów szybko się psuje, a tutaj potrzeba nam stałych zapasów. Wiesz panie, że wyszliśmy poza tereny niedźwiedzie.- dziwił się i zachwiał pewność tłumu jeden z wilków.
Tamten wilk miał rację. Tereny, na których mieszkały niedźwiedzie kończyły się na górach, które musieli opuścić z powodu ataku wroga. Jednak Winussus miał pomysł.
-Masz rację przyjacielu, jednak mam pomysł. Użyję mojej mocy, żeby zakopać mięso, dzięki czemu się nie zepsuje.- Przypomniał sobie dzień kiedy znalazł ciało swojego młodszego braciszka. Leżało zakopane w śniegu tak, że wystawał tylko kawałek pyszczka. Jego ciało było zmasakrowane, jednak nie uległo rozkładowi, mimo że widać było, iż leży tam już przynajmniej miesiąc.- Zrobimy wiele dołów które wypełnimy ciałami. Co kilka dni, będzie się odkopywać jeden dół i dzielić mięso między nas.
Pomysł ten spotkał się z wielką aprobatą. Teraz pozostawało tylko podzielić się na polujących i tych, którzy zostaną. Jednak na to także Alfa miał pomysł.
-Nikt nie zostanie w obozie! Lemingi są na tyle małe, że nawet młode sobie z nimi poradzą, no i zaprawią się w boju. Niech poczują pierwszą krew na wargach.
Kolejny wspaniały pomysł, który spodobał się radze.
     Wyruszyli w konwoju, na którego bokach szły dorosłe wilki pilnując by te młode się nie pogubiły. Winussus szedł na czele, obok niego był Beta wraz ze zwiadowcami, którzy tamte lemingi dostrzegli. Całość otaczała, przesuwająca się z szybkością konwoju, śnieżna tarcza, na wszelki wypadek. W końcu wilkom ukazało się stado. Miliony ciemnych gryzoni rozpościerające się aż po horyzont. Na sygnał nadany przez Alfę i przekazany przez Betę stado rozpierzchło się na wszystkie strony łapiąc po kilka zdezorientowanych gryzoni w pysk. Zabite gryzonie trafiały na wielką stertę,przy której stało kilku strażników. Nawet młode dobrze sobie radziły. Niektóre przynosiły nawet po trzy lemingi na raz. Takie polowanie trwało przez godzinę.Góra zwierzątek była już olbrzymia i teraz trzeba ją było zabrać z powrotem do obozu. Winussus stworzył wielki kokon śnieżny wokół zwierzyny i podniósł ją w powietrze,po czym w drugi taki kokon schwycił z trzydzieści żywych lemingów i ruszył w stronę obozu. zanim ruszyła reszta podchwytując jeszcze po jednym, czy dwóch gryzoniach. Nawet młode wykonywały tę czynność. Po tym wielkim polowaniu wydawało się, że w stadzie lemingów niczego nie brakuje. Nawet one wydawały się niczego nie zaobserwować. Wilki ruszyły do domu, najpierw tworząc taki sam konwój. Stado znów wędrowało.
     Kiedy dotarli na miejsce ujrzeli, że obozowisko jest zmasakrowane. Jednak nigdzie nie było śladów łap wilczych więc nie mogły to być czarne pyski. W wielu miejscach za to zaobserwowano wielkie ślady, podobne do takich jakie zostawiają niedźwiedzie tylko o wiele większych i było ich zbyt wiele nawet jak na rodzinę niedźwiedzi...
    Od razu stado wzięło się do odbudowy. Najpierw stworzyli zagrodę dla złapanych, żywych lemingów. Potem wykopali dołki, w których zakopali mięso.Kiedy wykonali te czynności, odbudowali mieszkania. Bano się kolejnego najścia tych stworzeń, które były za to odpowiedzialne, więc zabrano się za budowę śnieżnych wałów. Budowa nie trwała długo, dzięki dużej organizacji i mocy Alfy.Teraz z obozu było jedno wyjście zamykane dwoma wielkimi lodowymi kulami.Śnieżna konstrukcja została przykryta jeszcze przez Winussusa dziesięcio centymetrową warstwą lodu. Po skończeniu muru, osada wyglądała jak forteca, jednak Bohaterowi było za mało. Przypomniał sobie o rosnących w górach sosnach. Uniósł się, więc i poleciał szybko w tamtą stronę. Kiedy dotarł do gór znowu używając mocy ściął soplami lodu kilka drzew. Wykonał tę czynność jeszcze kilka razy, po czym pochwycił wszystkie drzewa w kokon śnieżny i poleciał z powrotem do osady.Tam wilki oprawiły drzewa, z których igły poszły dla, teraz już hodowanych,lemingów, a pniami umocniono konstrukcję muru i zabudowano plac. 
Winussus (21:08)

Zemsta, Tragedia IV [Winussus]

19 maja 2010

Tragedia
      Minęły dwa dni, od ostatniej wizyty na mroźnej pustyni. Biały wilk postanowił złożyć raport Alfie śnieżnego stada.Ruszył niechętnie na wschód. Przeszedł około pięćdziesiąt metrów i zaczął biec.Postanowił zapolować w lesie, który już kilka razy mijał na trasie między dwoma domami. Wszedł do lasu i od razu napotkał się na królika. Złapał go i zjadł.Odczekał chwilę, po czym ruszył dalej. Powrót na szlak chwilę mu zajął,ponieważ mijane drzewa wyglądały bardzo podobnie. Wrócił mimo małego problemu i ruszył dalej. Bieg, aż do granicy łąk. Teraz miał pod stopami śnieg, puszysty,miękki i biały. Zdążył go pokochać. Dawał mu siłę i odwagę. Uratował mu także życie. Zaczął go szanować dopiero niedawno. Teraz jednak nie użył siły puchu śnieżnego, aby się przemieszczać. Szedł o własnych siłach. Przed sobą widział już białe góry, więc przyśpieszył.
     Biegł. czuł coś w powietrzu. Przyśpieszył. Zauważył dwa pagórki, wyznaczające granicę terenu swego stada. Zamiast ujrzeć w wejściu dwóch masywnych wilków ujrzał plamę krwi. Zwolnił i podszedł do plamy. Była świeża. Nie zdążyła dobrze jeszcze wsiąknąć w ziemie, więc tworzyła kałużę.Podniósł łeb i ujrzał widok, który zapamiętał do końca swych dni. Przed nim widniał strumień. Rzeka krwi spływała do tej kałuży. Wypływała z jaskiń i od rozszarpanych ciał. Były one wszędzie, na kamieniach, drużkach i dookoła. Mimo odrzucającego zapachu i strachu przed sprawcą tego mordu, ruszył dalej.Wkroczył najpierw do jaskini, w której mieszkał z rodziną. Leżały tam ciała,jego matki i córki. Nigdzie nie widział braciszka. Chwilę się rozglądał, aż się odwrócił i wyszedł. Po jego pysku spływała soczysta łza. Żałował, był wściekły i smutny. Pobiegł dalej. Muszę się trzymać, myślał, jest przecież szansa jeszcze, że jego Persefonia jeszcze żyje. Wbiegł do jej jaskini. Nie zobaczył na wejściu żadnej krwi, chociaż widać było ślady walki. Wszedł głębiej. Ujrzał wielkiego wilka. Zagonił wilczycę w kąt. Teraz on stał za nim. Mógł skoczyć i jednym ruchem z zaskoczenia przegryźć tętnicę ciemno-futrego wilka. Jednak nie chciał przelewać bezsensownie krwi.
-To już koniec.-warkną w jego stronę- Twoi już sobie poszli i jesteś otoczony,poddaj się.
Wilk się odwrócił, a jego oczom ukazała się Persefonia, której wcześniej nie widział całej. Stała nad ciałem białego wilka, strażnika. Na pysku miała maskę ze smoczej skóry. Spojrzała na niego i powiedziała.
-Widzisz kochany, nasze stado już nie istnieje. Nasz Alfa kazał zabić córkę Alfy, czarnych pysków. Do naszego stada niedługo po wydarzeniu przybyło sto wilków. Dwóch posłańców do Alfy i dziewięćdziesięciu ośmiu do ludu.Zaproponowali oni nam przyłączenie się do ich władcy. Każdy kto chciał,anonimowo oczywiście, zgłaszał się do jednego z nich, który został potajemnie w wiosce. Przyłączyłam się, ponieważ nie mieliśmy szans z nimi.- tu wskazała na czarnego wilka, stojącego z boku.- Nie wiem czy to prawda, że następczyni tronu czarnych pysków została przez naszych zamordowana, jednak nie mam zamiaru za to ginąć.- urwała.
      Winussus nie mógł w to uwierzyć. Jego ukochana stałą po stronie wroga. Stał przed swoją ukochaną, która była do tego zdrajczynią swojej nacji.
-Nie wierzę.- wyjąkał.
Patrzył się nadal na Persefonię.
-Masz szansę kochanie do nas dołączyć. Wystarczy, że założysz ten hełm.-Wskazała na leżący u obok jeszcze jeden hełm ze smoczej skóry.
-Nigdy.- Warknął- Nie uwierzę nigdy, że ty zdradziłaś swoją rasę.
-Rozumiem to za odmowę. Musimy cie zabić wiesz o tym. Nie będzie mi łatwo.Groth...-zamyśliła się patrząc w stronę czarnego wilka.- ...zostaw go idziemy.
Ruszyła w stronę wyjścia z jaskini. Kiedy mijała Bohatera, przystanęła i uśmiechnęła się. Ruszyła zaraz dalej. Winussus nie mógł się ruszyć. Nadal nie mógł uwierzyć, w to że ta wilczyca potrafiła patrzeć na porozrywane ciała swych braci. Za Persefonią ruszył Groth. Nagle bohater poczuł nienawiść i złość.Jakby znowu oddychał innym tlenem. Rzucił się do krtani Czarnego wilka i przegryzł mu kark. Krem trysnęła mu na pysk, a wróg osunął się na ziemię.Winussus odwrócił się szybko w stronę przestraszonej wilczycy. Wróciło wtedy uczucie bezradności. Znowu nie wiedział co zrobić. Stał na przeciw niej a krew kapała na ziemię. Patrzyli się na siebie, po czym skinął on głową a ona pobiegła i zniknęła mu z oczu. Stał tak jeszcze chwilę.
        Kiedy odzyskał zmysły pobiegł do jaskini Alfy.Biegł bo czuł, że może jeszcze uratować władcę. Zebrał w powietrzu małą burzę.Już przed jaskinią zauważył kilka wilków czekających na miejsce w jaskini.Widać było, ze wewnątrz toczy się walka. Fala wiatru z sopelkami lodu uderzyła w czarne wilki i powaliła je bez życia. Trzy szeregi wilczej hordy leżały martwe. Następnym ciosem wybił większość pozostałych wilków. Kilka pozostałych uciekło w popłochu. Winussus zobaczył teraz przed sobą pięciu wilczych gwardzistów. Przywódca uśmiechnął się do niego i powiedział
-Spóźniłeś się zaledwie kilka minut, przyjacielu. Teraz nie możemy tu zostać.Przejdziemy się po wiosce i znajdziemy resztę żywych, żeby zebrać siły, wybrać nowego Alfę i uderzyć w odwecie.
Sprawiał wrażenie, że nie dziwi go moc Winussusa.
       W sześciu ruszyli, aby przejść się po wiosce. Po drodze spotkali jeszcze kilka czarnych pysków, a także kilku swoich.Po obejściu całej wioski ruszyli na południe. Trzydzieści cztery wykończone wilki maszerowały bez określonego celu. Kiedy zapadł zmrok Bohater za pomocą mocy usypał śnieżne wały dookoła obozowiska. Tam okrzyknięto go nowym Alfą.Zdecydowano o tym w demokratycznym głosowaniu. Teraz pozostawało się tylko zemścić...
Winussus (21:03)

Zemsta, Na terenie wroga III [Winussus]


Na terenie wroga
      Po nocy spełnionej w trawie na łąkach HOTN, Winussus ruszył niechętnie, by wykonać zadanie nadane mu przez Alfę z rodzinnej wioski. Na początku szedł ospale, jednak po chwili naprężył się i wykonał skok przed siebie. Upadając odepchnął, pokrytą zieloną trawą, glebę, po czym ruszył biegiem przed siebie. Czuł ciepły wiatr na pysku, rozdzielał go szczęką pełną ostrych, białych kłów. Biegł i biegł, aż pod stopami poczuł miękki, lecz zimny, rodzimy śnieg. Wtedy poderwał się przy użyciu mocy. Czuł się dobrze, oswoił się ze swoją mocą. Mógł teraz dużo swobodniej jej używać.Nauczył podnosić się przy jej użyciu. Wykonywał lotnicze beczki w powietrzy, będąc podtrzymywanym, przez miękki puch śniegu. Leciał tak, do momentu, kiedy jego oczom ukazały się czarne części ciał mniejszych zwierząt, jak pióra wetknięte w śnieg, lub futerko czarnego królika z poza krain śniegu.
       Zwolnił. Zaczął się skradać. Był blisko patrolu. Wiedział to, ponieważ kiedy był w wieku małego braciszka chadzał tu ciężko i nie raz uciekał przed zawsze wrogo nastawionymi strażnikami, czarnych pysków. Jednak teraz cisza. Nie widział nikogo. Szedł dalej. Wilki z tego stada mieszkały w specyficznych, ciemnych jaskiniach wydrążonych w ziemi, nieotoczonej żadnymi górami. Cel z pozoru łatwy, jednak jaskinie te posiadały tysiące lisich wylotów, teraz przysłoniętych śniegiem, jednak zazwyczaj pod śniegiem znajdowali się strażnicy. Bohater szedł. Miał lekko podkulony ogon, po skórze co chwila przechodziły mu dreszcze. Nigdy nie był tak głęboko wgłąb terenów wroga. W pewnym momencie dotarł do głównego wejścia do jaskiń. Kilka metrów głąbiej była podobno sala tronowa. Poczuł się głodny. Żałował, że zostawił rację żywności w dolinie. Chociaż nie. Teraz by mu tylko przeszkadzała. Zdziwił się, że pod wejście nie stali strażnicy. Poszedł jednak dalej. Wszedł do jaskini. Wypełniała ją woń starej krwi. Kiedy się zbliżył do ściany zrozumiał skąd ta woń. Spływała po niej krew. W górnej części były otwory, z których wypływała krew. Na posadzce był zaś otwór. Do niego wpadała krew, która już spłynęła. Poszedł dalej. Pod stopami czuł nadal chłodny śnieg.To dodawało mu siły. W razie czego, będzie miał się czym bronić.
        Doszedł do zakrętu. Tam stał odwrócony do niego tyłem wilk. Jego sierść była czarna, jak czarnoziem.Winussus, postanowił uciszyć go mocą. Chwile posłuchał czy nikt za zakrętem jeszcze nie stoi. Jednak, nie cisza. Pewnie był strażnikiem, jednak co tu robił? Nie ważne. Mocą zebrał śnieg i od góry przywalił ciemnego wilka.Podszedł wtedy do niego od tyłu i po cichu przegryzł mu tętnice. Poszedł dalej.Przed nim ukazało się coś na wzór bramy. Za nią ciągnęły się schody w dół.Szedł dalej. Zszedł kilka stopni i zaczął nasłuchiwać. Nic. Wciąż schodził.Kolejne kilkanaście stopni niżej był zakręt. Wyjrzał zza winkla. Pod sobą nie czuł już śniegu. Przez chwilę chciał się wycofać. Było tu duszno i parno. Nawet gdyby ciągnął za sobą w jakiś sposób nawet śnieżkę teraz by się roztopiła. Po chwili mimo wszystko ruszył dalej. Chwile później napotkał kolejny zakręt.Szedł. po dłuższym czasie napotkał nagły spadek w dół. Podczołgał się do niego.wyjrzał i zobaczył sale tronową. Otoczona była kryształową ścianą, zza którą były hektolitry krwi. Napływała i spływała od boku. Tam pewnie szła do góry i dawała efekt płynącej krwi. Przed władcą siedzącym na posłaniu ze smoczej skóry stał jakiś wilk. Bohater zaczął podsłuchiwać.
-Panie, atak jest już gotowy. Sześćset wilków ze wszystkich jaskiń. Uzbrojeni we własne kły i chronieni białymi pancerzami ze smoczej skóry.
-Dobrze, czy klęska wroga jest pewna?
-Tak panie. Nikt nas nie powstrzyma. Znajdziemy potem kilka stadek polujących z ich stada i już żaden członek rodziny, żaden biały wilk nie będzie żył.
-W końcu się zemszczę za zabójstwo mej córki. Za ten czyn zapłaci każdy żywy biały wilk.
 Ta panie.
-Teraz odejdź. Zostaw mnie samego.
Wilk posłusznie się oddalił.
      Winussus jak najszybciej umknął, by nie spotkać groźnie wyglądającego wilka. Kiedy przeszedł przez bramę przypomniał sobie o tym, którego zabił. Teraz znowu miał śnieg pod sobą. Mógł zabrać ciało. Jednak nie było tyle czasu. Mógł stanąć do walki, po czym umknąć przy pomocy śniegu.Tak postanowił. Odwrócił się i czekał. Podciągnął wargę. Podkulił się, gotów doskoku. Każda sekunda trwała latami. Każdy dźwięk dobiegający od strony bramy powodował napięcie i rozprężenie mięśni. W końcu zza stopni wyłoniła się kępa czarnego futra. Potem uszy i zaraz już oczy, kły tułów, aż w końcu nogi. Szybki atak. Śnieg leci w stronę przeciwnika. Potężnie zbita śnieżka łamie nogę przeciwnika. Źle. Nie tak miało trafić. Wróg zawył. Zawołał posiłki. Winussus obrócił głowę puścił się pędem ku wyjściu. Przed wyjściem czekało już dwóch.Potężny cios śniegu odrzucił ich na kilkadziesiąt metrów. Zmarli na miejscu. On pobiegł nie zwracając na nich uwagi. Dopiero teraz zaczął sobie pomagać otoczeniem. Sunną wręcz po ziemi. Biały puch odlatywał na kilka metrów. jeszcze oddział wilków spróbował go zatrzymać, jednak nie zdołał. Pięć wilków poleciało w powietrze odrzuconych przez chwilową wichurę. Winussus biegł i biegł. Po chwili skręcił. Już go nie ścigali jednak on nadal biegł i biegł. W kilka minut dotarł na skraj śnieżnej pustyni. Tam biegł dalej, jednak już o własnych siłach do doliny HOTN. Dopiero kiedy wbiegł do wnętrza zwolnił i upadł na ziemię.Spał.
Winussus (20:58)

Zemsta, Po zdobyciu mocy II [Winussus]

19 maja 2010

                                               Po zdobyciu mocy
         Winussusbiegł, przechodziły go dreszcze. Nagle przyjemne wcześniej słońce zaczęło gopalić, było gorąco, zbyt gorąco, więc biegł. Nie wiedział jak szybko pędził,ale naprawdę musiał gnać, mijał drzewa tak szybko, aż bał się że las może skręcić i wpadnie na jedno drzewo co znaczyć mogło śmierć. Jednak po dłuższym biegu dostrzegł kępki śniegu na trawie, zrobiło się chłodniej, a on poczuł ulgę.
         Kiedy był już otoczony śniegiem, podskoczył i uniósł się śniegiem ku górze. Wykonał kilka wysokich skoków po czym ruszył w stronę gór. Tam miał szanse spotkać swoją rodzinę,matkę siostrę, małego braciszka i ją. Myślał o niej odkąd wyruszył z przyjaciółmi na polowanie. Kierował się cały czas na rodzimą górę, w której były setki jaskiń wypełnione braćmi i przyjaciółmi. Myślał o nowych przyjaciołach z HOTN. Godziny spędzone na słońcu, przy śpiewie ptaków i przy trawie. Tej trawie, była niezwykła nigdy czegoś takiego nie widział miękka i w niej tyle stworzeń. Pomyślał o zaskrońcu znalezionym w trawie, którego nie zjadł a jednak gdyby był głodny mógłby to zrobić...
       W końcu wkroczył między pierwsze góry. Biała ścieżka prowadziła między dwoma wzniesieniami, za którymi chowali się zawsze strażnicy.Winussus przestał korzystać ze swej mocy, by nie przestraszyć przyjaciół. Kiedy przekroczył górki drogę zaszły mu dwa duże wilki.
-Stój kto idzie- warknął jeden z nich
-Patrz to Winussus- wykrzyknął drugi- przeżyłeś- zwrócił się do bohatera- Wiesz co twoja rodzina przeżywała, kiedy ciebie nie było?
       Winussus przypomniał sobie polowanie.Wielki niedźwiedź polarny, otoczony przez dziewięć wilków w tym on. Niedźwiedź zaatakował pierwszy walnął jednego z braci w głowę miażdżąc jego czaszkę iwyrzucając go na pięć metrów w górę. Wtedy drugi z braci skoczył na niedźwiedzia od tyłu i spróbował przegryźć mu kark, jednak ten złapał go i rzucił o ziemię po czym zgniótł ciężką nogą. Następnych dwóch naskoczyło mu na nogi podgryzając mu stopy. Kolejnych trzech skoczyło mu na pierś, jednak niedźwiedź silnym ruchem ręki odepchnął ich kiedy byli w locie, jednak poprzednia dwójka trafiła prawie dobrze, przegryźli mu ścięgna ,przez co upadł na kolana. Niefortunnie upadł na nich miażdżąc im kręgosłupy. Wtedy Winussus wraz ze swym bratem bliźniakiem skoczyli by wykończyć niedźwiedzia, byli wściekli i nie zależało im na wyniku walki, chodziło o to, żeby pomścić braci.Winussus miał olbrzymie szczęście gdyż niedźwiedź złapał jego bliźniaka i rozerwał go na pół, jednak nie pomyślał o ostatnim z wilków, Winussusie, który wgryzł mu się w krtań i wygryzł kawał mięsa. Kawał martwego futra upadł martwy.Teraz bohaterowi ten niedźwiedź wydał się dziwny. Był za duży i... Zbyt ludzki,zdecydowanie zbyt ludzki.
        -Byłem...-tu przerwał- gdzieś,musiałem się oswoić ze stratą ośmiu braci, rozumiecie...
-Tak bracie, przejdź- powiedział pierwszy strażnik
Biały wilk przeszedł, poszedł dalej prosto do domu, do jaskini, w której mieszkała jego matka. Wszedł i powiedział
-Witaj mamo
-Leżała ona na posłaniu, lecz kiedy zobaczyła syna poderwała się i podbiegła do niego, mówiąc:
-Synku, tu jesteś, tak się o ciebie martwiliśmy. Pienika, Purcuś zobaczcie kto wrócił!
Z wnętrza wyłoniła się dwójka rodzeństwa i podbiegła do brata, zaraz zaczynając się  nim bawić.
-Zostawcie go w  spokoju- jęknęła mama- musisz być wykończony synku, połóż się, jednak jedzeniem cie nie uraczę, ponieważ wszystko wzięli strażnicy.Jesteśmy teraz w stanie wojny z czarnymi pyskami, tymi wilkami z doliny śniegu.Twój ojciec zaciągnął się do wilczej armii.
-Dzięki ci mamuś- powiedział Winussus- ale chciałem odwiedzić jeszcze Persefonię.
-Dobrze idź- tylko nie narozrabiajcie tam zbytnio.
Nie czekając czy ktoś chce jeszcze coś powiedzieć wybiegł i zaszarżował wstronę jaskini swojej ukochanej. Kiedy tam dotarł poprawił łapą swą srebrzystobiałą sierść i wszedł do środka. Podszedł od tyłu do Persefonii i wtulił pysk w jej sierść
Ona się obróciła i potrąciła go łapą, powaliła i stanęła nad nim
-Wiesz co przeżywałam tu kiedy ciebie nie było?
-Ale już jestem kochana, nie martw się
-Nie martwiłam się po prostu brakowało mi ciebie...
Przytuliła się do niego i leżeli tak bóg wie ile. Potem usłyszeli, że na ulicy coś się dzieje.
Bohater wstał i wyjrzał z jaskini. Zauważył, że strażnicy pytają się o niego innych wilków.Odwrócił głowę w stronę swojej dziewczyny postawił uszy, po czym wyszedł z jaskini i podszedł do strażnika.
-Co się stało?- spytał
-Ty jesteś Winussusem?
-Tak co się stało?
-Po polowaniu miałeś się stawić u samca Alfa, więc za mną
Ruszył bez słowa za strażnikiem, unosząc wysoko pysk i dyskretnie przyglądając się wilkom oglądającym zdarzenie.
     Zamek nie był daleko, więc szybko do niego dotarli. W zamku czekał Alfa. Odebrał od niego raport. Po czym mianował go zwiadowcą.Kazał mu iść i szpiegować wrogie wilki i donosić raport raz na dzień z informacją co się stało. Bohater opuścił główną jaskinię i od razu skierował się w stronę jaskini ukochanej. Kiedy doszedł na miejsce chwile z nią porozmawiał, pobawił się, po czym się z nią pożegnał i skierował się do domu.Tam czekał na niego przysłany przez straże pakunek z mięsem. Pożegnał się z rodzinką i wyszedł z kompleksu jaskiń. Obejrzał się jeszcze raz, po czym skierował się w stronę stada HOTN...
Winussus (20:52)

Zemsta, Winussus I [Winussus]

19 maja 2010
                                                              Winussus
     Winussus, przybył z dalekich krain mrozu, skąd czerpie swe moce. To było podczas jednej z największej z burz jakie widziała tamta mroźna pustynia. Wtedy także nauczył się swej mocy... Niedawno zabił niedźwiedzia, więc jego pysk był jeszcze cały we krwi. Mróz był tak duży,że krew szybko zamieniła się w sopelki lodu, teraz przyklejone do futra. Nie wiedział dlaczego jednak uparcie brnął pod wiatr, nie wiedział co tam spotka jednak miał przeczucie, że tam spotka coś co odmieni jego życie. Miął już 30lat,należał do długowiecznego gatunku wilków zimowych. W walce stracił całe stado, samemu wychodząc jednak szczęśliwie tylko z kilko zadraśnięciami.
   Kiedy tak szedł nagle z wichury wyłoniła się osada. Ludzie- pomyślał, jednak kiedy podszedł bliżej ujrzał, że namioty są zbyt duże a po obozie nikt się nie kręci. To nie pasowało do ludzi z tych rejonów, szczególnie, że ich obozy były większe i często wewnątrz znajdowało się kilka budynków z budulca sprowadzanego z krain gdzie śnieg bywa tylko zimą, a zwany ten budulec był drewnem. Postanowił się zbliżyć do obozowiska, skoro nikt się nie kręcił. Ujrzał pojedyncze ślady krwi i walki. Jednak nie było ciał, to go zaciekawiło. Spojrzał w stronę namiotu gdzie usłyszał jakieś głosy. Zakradł się od tyłu, uważając by nie narobić hałasu, udało mu się to na tyle, że nie zwrócił uwagi istot znajdujących się wewnątrz.
     W namiocie stały trzy postaci. Panował tam pół-mrok jednak byli oni zbyt wysocy na ludzi a zbyt niscy na trolle śnieżne. usłyszał głosy.
-Trzeba pozbyć się mocy wzbiera na sile, może nas zniszczyć
-Masz racje towarzyszu, nasze ciała latały by po całej pustyni. Jednak jest też szansa na odziedziczenie mocy, widziałeś co się stało z tymi co tu mieszkali, nic z nich nie zostało...
Więc to oni- pomyślał oby mnie nie zauważyli...
-Może wystarczy znaleźć jakiegoś królika i oddać mu moc, przecież to możliwe, nie?
-Tak możliwe, przyjacielu jednak nie mam zamiaru oddać tej mocy, pomyśl co ona nam może zapewnić...
-To nie ma sensu, jeśli wybuchniesz my też zginiemy, pozbądź się mocy półki możesz- zachęcał go trzeci siedzący z tyłu
-Właśnie to zbyt duża moc, zemściliśmy się na nich teraz oddajmy moc- odezwał się ten od pomysłu o króliku
-Nie rozumiecie, że cała pustynia może stanąć pod naszymi stopami?- kontynuował zawzięcie drugi.- To jest szansa na wła...
W tym momencie krew trysnęła na pysk bohatera i poplamiła wszystkie ściany kwadratowego namiotu. Drugi z morderców został pchnięty w plecy przez siedzącego wcześniej na krześle, teraz zaś stał i sapiąc odburknął
-Obiecaliśmy nie dążyć do władzy, choć znajdziemy jakieś zwierze.
W tym momencie przerwało się płótno o które się opierał Winussus powodując że wpadł on do środka prosto pod jedyną świeczkę w pomieszczeniu.
-łap go- warknął ten od pchnięcia
Zdezorientowany wilk został pojmany i chwile później poczuł, że coś wyrzuca go w powietrze, a potem stracił przytomność.
     Obudził się gdzieś daleko od obozowiska. Tajemniczych postaci już nie było. Ruszył więc przed siebie, cały czas wbrew wiatrowi. W pewnym momencie poczuł, że wiatr zmienia kierunek na jego korzyść i nagle poczuł jakby sunną po śniegu była to prawda, spojrzał w dół i ujrzał, że ledwo muska podłoże, które ustępuje pod jego nogami.Śnieg był po jego stronie. Zauważył także, że nie ma już sopelków krwi na brodzie i było mu ciepło. Jednak szedł dalej przed siebie, aż napotkał garstkę goblinów zimowych, które wypatrzyły w nim obiad. Stanął do walki. Przyszykował się do skoku, naprężył się lecz w momencie kiedy chciał skoczyć wyrwał się z za niego huragan,który ominął go  trafił goblina w klatkę, on odleciał i kilka metrów dalej upadł bez życia. Bohater się obrócił w stronę następnych skupiając na nich wzrok, potężna fala śniegu zmiotła ich i rzuciła dwadzieścia metrów dalej. Teraz wiedział już o czym rozprawiali tamci. Miał moc...
     Szedł dalej przed siebie, gdy nale poczuł pod nogami trawę. Zaczęło się robić cieplej a on ujrzał słońce będące wysoko nad widnokręgiem. Było ciepło. Spojrzał przed siebie po kolejnych kilku godzinach wędrówki i ujrzał bawiące się stado kilku zwierząt. Podbiegł do nich i mimo, że nie miał tu mocy czuł się szczęśliwy, ponieważ znalazł nową rodzinę...
Winussus (20:45)
Następne części:
Zemsta, Po zdobyciu mocy >>
Zemsta, Na terenie wroga >>
Zemsta, Tragedia >>
Zemsta, Organizacja >>
Zemsta, Smocza skóra >>

18 maja 2010

Zadanie na zwiadowcę. [Tiara]

17 maja 2010
Doszły Nas słuchy, że gromada Ostatnich Pum weszła na nasze terytorium bez zezwolenia i wybija Nam zwierzynę. Pójdź na zwiady. Stadko znajduje się na północ od naszego siedliska, 8km od Doliny Siedmiu Rzek. Opisz swoje przygody podczas tej wędrówki.

Gdy dostałam zadanie, postanowiłam wyruszyć już w drugi dzień.
  Poszłam przed siebie, a po piętnastu metrach postanowiłam lecieć no bo w końcu od czego są skrzydła. Rozłożyłam je, rozpędziłam się i wzniosłam w powietrze. Wiatr rozwiewał mi grzywę i ogon. Słyszałam tylko szum skrzydeł.
  Leciałam 10 minut, wylądowałam w lesie. Odpoczęłam tam chwilę, po czym ruszyłam stępem przed siebie. Było ciemno, ale w sumie tylko tam można było wylądować. Na około były tylko zarośla, zarośla, rzeki, zarośla, góry... Szłam na oślep, bo szczerze mówiąc nie wiedziałam w jakiej części boru jestem. Wiedziałam tylko, że do celu, zostało mi mniej niż kilometr drogi.
W pewnym miejscu, natknęłam się na ślady ludzi. Nie tylko odciski butów, ale były tam też ich rzeczy. Np. puszki.-.- Powąchałam je, ale że nie mam doskonałego węchu, nie mogłam ocenić dokładnie ile już tam leżały. Ale mniej więcej był to tydzień. Spojrzałam w górę. Nade mną rozciągał się wielki baldachim drzew. Gdy padał mały deszcz, to krople wody na pewno się tu nie przedostawały, a burzy ostatnio nie było. Nic nie mogło zmyć śladów, więc na pewno nie są świeże. Jeszcze z tym zapachem... Postanowiłam iść po tych śladach, może na coś ciekawego natrafię. Ruszyłam zgodnie z kierunkiem odcisków. Szłam około 3 minut i w celu stanęłam jak wryta. Chata! Tutaj mieszkają ludzie! Podeszłam do domu, popatrzyłam przez okno. Nikogo nie było. W środku wszystko porozrzucane. Ale jednak to miejsce było niebezpieczne. Trzeba będzie coś z tym zrobić. Wygonić ludzi, spalić dom... Coś musimy wymyślić. Cóż, na razie nie sprawiali zagrożenia, bo skoro byli tu około tydzień temu, to mamy jeszcze czas.
Przeszłam jeszcze kawałek. Zobaczyłam wilka. Był odwrócony do mnie tyłem. -"To nasze tereny..." pomyślałam i podeszłam do niego. Nie usłyszał mnie, więc go zagadnęłam.
-Wiesz, że to są tereny Stada Nocy? - zagadnęłam.
-Wiem, ale chyba do Was dołączę. Szkoda tylko, że macie je od nowa. Alpha Was porzuciła, co? - przeszył mnie lodowatym spojrzeniem.
Ostatnie pytanie puściłam mimo uszu. Zabolało mnie to.
-A czy dla Ciebie to jest przeszkodą, żeby dołączyć? A może chcesz przejąć stado i znów Nas opuścić? - spojrzałam na niego i prychnęłam.
Wilk tylko ukazał zęby w fałszywym uśmiechu i rzucił się w moją stronę.
-Mam zadanie do wykonania... - powiedziałam stając dęba -Nie powinnam tracić czasu dla takich idiotów. - zarżałam.
-Może tym zadaniem jestem ja?
-To raczej wątpliwe... - kopnęłam go.
Wilk odskoczył z piskiem.
-Pożałujesz tego. - powiedział.
-Raczej Ty pożałujesz. - przewróciłam oczami i zesłałam na niego deszcz meteorytów. -To by było tyle z mojej strony. - odbiegłam dalej.
Po kilku krokach znowu wzleciałam 20 metrów nad ziemię. Potem wznosiłam się wyżej i wyżej. Z powietrza widziałam wszystko. Wzrok mam dobry i widzę wszystko dwa razy lepiej i dwa razy dalej. Zauważyłam więc na polanie, stadko pum. Wzdrygnęłam się na ich myśl. Wylądowałam nieopodal nich, kryjąc się w lesie. Pumy właśnie jadły sarnę. Miałam ochotę wybiec tam i powiedzieć im co o tym myślę. Ale to by było żałosne i na pewno zabiłyby mnie jeszcze zanim zdążyłabym powiedzieć, że to nasze tereny i nie powinny zabijać tutejszej zwierzyny. Oczywiście chciałabym powiedzieć o dwadzieścia zdań więcej, ale udałoby mi się to tylko wtedy, gdyby zamiast pum były żuczki. Pomyślałam o Destroy. Przywołałam ją telepatycznie. :3. Szybko zjawiła się na miejscu. Wkroczyłyśmy na polanę. Des zabiła dwa koty. Ja odganiałam pozostałe. Trzy odbiegły poranione kopytami. Jedna skoczyła mi na grzbiet. Wbiła pazury w moją szyję. Zarżałam z bólu i stanęłam dęba. Machałam skrzydłami i próbowałam ją zrzucić. Trzy pumy otoczyły Destroy. Zabiła dwie pozostałe. Trzecią zaczęła gonić, w końcu i ją zabiła. Ja w tym czasie podleciałam kilka metrów do góry. Robiłam salta w powietrzu. Czułam jak wielki kot trzyma się pazurami mojej szyi by nie spaść. Wzleciałam parę metrów wyżej. W końcu spadła, zabiła się.
Wylądowałam koło Des. Pogratulowałam jej. Wróciłyśmy na tereny stada. Destroy bez ran i nawet najmniejszych zadrapań, ja - pokaleczona, lecz zadowolona ze swojego zadania. Zwiadowca nie musi umieć walczyć. Skinęłam łbem do Aspeney i odeszłam do wodopoju nabrać sił.
Tiara. (17:48)

17 maja 2010

Tajemnica Medalionu... Cz.1 [Tajfun]

17 maja 2010

Po ostatnim spotkaniu z moim ojcem *mozecie nie pamietać, bo ta notka zostala szybko zepchnieta, a potem stado sie usunelo tak w skrócie: spotkalem mojego ojca, on podzucil mi jakiegos dzieciaka kazal nim sie zaopiekowac i zniknął ja bezlitosnie przynioslem to cos do stada i powiedzialaem, ze jak chcecie mozecie sobie zatrzymać* zaczęły dziać się dziwne żeczy. Z zawieszonym na mojej szyi medalionem, dokładnie! Poszłem w miejsce gdzie ostatnio spotkałem ojca. Miałem nadzieje, ze znów na niego trafie, ponieważ tak szybko zniknął a ja miałem tyle pytań. Jednak rozczarowałem się gdyż nikogo tam nie spotkałęm prócz robaków pełzających po ziemi. Z zawiscią zacząłem kopać w buczyne która spadła z drzew. Pobiegłem nad strumyk by ochłonąc, widok wody zawsze mnie uspakajał i chamował moje agresory. nachyliłem się by napoić się wodą. Piłem dośćdługo,po wyczerpującej drodze do miejsca, spotkania z ojcem. Medalion znowu zaczął wariować. Miałem pewnosć, ze ojciec zjawi sie lada chwila. Jednak czas leciał, wilka nigdzie nie było, a naszyjnik ciągnął mnie całą swojąsiłą do strumyka. Bez wachania weszłem do niego. Jednak i wtedy nic się nie dzuiało. Dość, pomyślałem...,ta mała głupia zwykłą zabawka nieźle mną manipuluje. Wyszłem z wody. Nagle poczułem się jak by wyższy. Puściłęm to mimo uszu. Jednak to nie jedno co mnie zdziwiło. Czułęm się taki, nagi..., jak by ktoś wygolił całe moje futro. Otrzepałem się z wody, jednak woda nie tryskała ze mnie tak bardzo jak zawsze. Coś było nie tak. Nachyliłęm się nad strumykiem i ujżałem twarz człowieka. Odwróciłem sięprędko, jednak ku moim oczom nic się nie okazało. Odbicie w strumyku było moim odbiciem. Jak to się stało?! Czy to ten medalion. Tyle tajemnic się za tym kryło, a ja za nic nie mogłem ich odkryć. Moze małe dziecko od mojego ojca jest jakimś rozwiązaniem... a może to poprostu sen? Nie... był by zbyt realny. Nie wiedziałem jak zmienić swoją postać na wilczą, dlatego tez poszłem pod ludzką postacia w kierunku stada. Kiedy dotarłem, zwierzeta z naszego stada wyszczerzyły zęby i byłe gotowe do ataku. Sam nie wiedziaęłm jak to wszystko im wytłumaczyć. Nawet nie było czasu. Stadni żucili sie na mnie z nienawiścią. Jednka nic mi sie nie stało gdyż wokół mnie pojawiła sie jasna smuga, a zwierzeta wywalilo na kilka km. Zdenerwowany zżucilem z siebie medlaion. Wtedy czar prysł, nie było ani smugi, ani człowieka. Byłem tylko ja, stary Tajfun. Przeprosilem stadnych i opowiedzielm im całąhistorei. Nie wiem jeszcze jak sie obchodzic z medalionem, ale musze nauczyc sie go obslugiwac, bo czuje zema wielką moc.
Tajfun (22:41)

Niereformowalna idiotka. [Hate]

16 maja 2010

Konie biegły przed siebie pełnym galopem. Kruk śledził ich od jakiegoś czasu. Trzymała się wysoko nad głową płowej alphy, tak że żaden z koni nie zauważał małego czarno- szarego cienia z rzadka poruszającego skrzydłami niczym orzeł.
Konie z każdą chwilą przyśpieszały. Nie wyglądali na stado pędzące przed siebie w poszukiwaniu nowych pastwisk. Uciekali. Przed kim? Hate nie wiedziała. Bo po co? Nic jej to nie obchodziło. Dziki impuls kazał kruczycy lecieć nad nimi i obserwować ich swymi czerwonymi oczami. Było południe. Ulubiona pora Hate, lecz na drzemkę, nie ma pościg. Skrzydła mimo oszczędnego użytkowania i działania na rzecz prądów powietrznych były już całe obolałe. Wypadało by zmienić postać. Konie mogły biec długo bez odpoczynku. Ona nie mogła tyle lecieć, bez zatrzymania szponów na którymś z drzew. Słońce wykańczało jej nieprzyzwyczajone do tego oczy, wysokość drażniła płuca, a wiatr skrzydła. Czas było opaść.
Zapikowała. Niecały metr nad ziemią zaczęła się zmieniać. Całą swą wolę koncentrowała na spadnięciu na ziemię jak po skoku i zagalopowaniu bez spoczynku. Wtedy zbolała nie pobiegła by dalej i zostawiła śledzonych za sobą. Udało się. Kopyta uderzyły o ziemię nie tracąc rytmu i nie powodując większego dźwięku. Nikt nie zauważył że kara, przyprószona siwizną klaczka dołączyła do rozpędzonego stada. Podbiegła galopem do gniadego ogiera. Czyżby strażnika? Zrównała się z nim i zapytała przekrzykując wiatr;
- Gdzieście biegniecie? Gdzie Was wiatr niesie?
- Ktoś Ty? Mów że mi tu prędko! Nie było Cię wcześniej. Czyżby szpieg?! Mów bo stratuje! – odkrzyknął ogier nawet nie zaszczycając jej jednym spojrzeniem. W jakiś sposób przypominał jej centaura. Może i miał takich w rodzinie?
- Szpieg, a jakże. Szpieg na urlopie, szpieg bez zleceniodawcy- zaśmiała się bez cienia wesołości, ani nawet goryszy. Ot tak. Po prostu. Wyprana z emocji.
Ogier łypnął na nią nie przerywając galopu co było prawie nie wykonywalne biegnąc w takiej chmarze. Już chciał odpowiedzieć, albo i wypełnić obietnicę stratowanie gdy usłyszeli głos. Srokaty ten, nad którym leciała wcześniej jako kruk podbiegł do niech przepychając się z trudem między zgrzanymi i mokrymi od potu końskimi ciałami.
- Asetedes! Już Cię nie ma!- zagrzmiał na gniadego przywódca- czego tu szukasz, wiedźmo?! Jeszcze wam nie mało? Nie patrz tak na mnie jak głupia! Powiedz swoim towarzyszom, że u nas miejsca nie zagrzeją! Ja poznaje takich jak Wy! Już Cię nie ma potworo jedna! Wojowników na Was naśle! To Wam nawet te czary nie pomogą! – wykrzykiwał urywanym oddechem skupiając się na biegu.
Hate się zatrzymała. Ogier również. Stali przez chwilę i mierzyli się wzrokiem. Ogier bez trudu stanął dęba i kopnął ją przednimi nogami. Potem odgalopował by dogonić swe stado. Siwawa leżała na murawie jeszcze chwile, nieco zdziwiona spojrzała na swoją tylną lewą nogę która pulsowała bólem.
Złamana– pomyślała. Samo złamanie nie bolało tak bardzo jak to ze za chwilę jej nie będzie. Że znów pojawią się skrzydła i odleci, z dziobem pozbawionym emocji.  Jak zawsze. Tak też zrobiła. Ból minął w momencie. A siwawej kruczycy w głowie brzmiały słowa druida, którego spotkała lata temu, jeszcze za ludzkich lat.
„ Każdy ma swoje miejsce. Mimo że z zewnątrz możesz udawać byle kogo to prawdziwej siebie nie zmyjesz. Żyj tak, żeby nie musieć uciekać w fałszywą skórę. Wybierz raz i trzymaj się tego. Zakłamanej, udającej kogoś kim nie jest potwory.”
Niestety druid miał rację. Jak zawsze. Każdy ma swoje miejsce w świecie. Dlaczego ona ciągle uważała ze może być kim chce? Że oszuka stado koni uciekających przed magią?
Jej miejsce było gdzie indziej, lecz ona nie chciała go przyjmować.
Niereformowalna idiotka. – zaśmiała się w myślach. Nie bez emocji.
Hate (21:43)

Słabnący entuzjazm. [Luna]

16 maja 2010
Otworzyłam jedno oko i widziałam ciemność, a czułam ziemię. Obrzydliwy zapach ziemi zmieszany z zapachem trawy. No tak, teraz już pamiętam. Leżałam na ziemi, na brzuchu, czoło opierałam o wierzch dłoni. Musiałam wyglądać jak ktoś po mocno nakrapianej imprezce i tak samo się czułam, chociaż takowej nie było. Lekko kręciło mi się w głowie, nic mi się nie chciało. Krótko rzecz  ujmując stan kacopodobny. Rany jak mi źle. Przez głowę przechodziły mi tylko urywki myśli. "Kurwa, co się dzieje?". Ta najczęściej. Moja pozycja była dla mnie mało komfortowa, aczkolwiek nie przez to, żeby mi było niewygodnie czy coś. Wręcz przeciwnie, cudownie się leżało. Problem polegał na tym, że nie mogłam obserwować co się dzieje na polanie. Z trudem dźwignęłam się na bok, wydając z siebie bliżej nieokreślony syk, który w pierwotnym znaczeniu miał brzmieć raczej jak 'ojapierdole', ale mi nie wyszło. Starałam się, na prawdę.
Byłam głodna. Głodna jak nigdy dotąd. Moje, dziś, ciemne, czarne prawie jak węgiel ślepia śledziły leniwie każdy ruch na polanie. Mój organizm traktował każdą osobę w pobliżu jak żarcie. Kiedy ktoś się poruszył, do moich nozdrzy napływała nowa fala piekącego zapachu. A na polanie każdy się ruszał. Tylko ja leżałam jak zdechła, gapiąc się przed siebie.
Po jakiejś pół godzinie nic nie robienia dźwignęłam się na nogi i oparłam o drzewo. Zadarłam głowę. "Jak mi się nie chce...". Wdrapałam się niezgrabnie na konar i usiadłam na jednej z gałęzi.
Jak im wszystkim wesoło. Czemu mnie dziś wszystko wkurwia? Rozpoczęła się gra w butelkę.
Zamknęłam oczy i spróbowałam wyciszyć otoczenie. Z zamyślenia wyrwało mnie moje imię.
-Luna, HOTN?
Machinalnie odpowiedziałam, pierwsze co przyszło mi do głowy.
-O. - Asmodeusz spojrzał na mnie i milczał przez chwilę.
-Kto jest dla Ciebie najważniejszy? - Jak to kto? Oczywiście, że On. Ale chwila. Są jeszcze One.
-Dobre pytanie...-Mruknęłam i zastanawiałam się przez moment.
-Są trzy osoby na równi. Team, As i Buum. - Jak mogłam się wahać?  Przechyliłam się niebezpiecznie na bok i o mało co,a bym spadła. Chwyciłam się mocniej gałęzi i zapatrzyłam w jakiś punkt nad lasem. Na około wrzawa a ja nic nie słyszę. Jak można się tak naćpać niczym. Oparłam głowę o pień i zamknęłam oczy. Po chwili czuję jak się przesuwam, Niżej...Niżej...O kurwa! Spadłam na ziemię. Tak fajnie się leciało. Poczułam spojrzenia. Wszyscy gapili się na mnie, kiedy ja siedziałam na ziemi, z liśćmi we włosach. Zaczęłam się śmiać. Tak perfidnie, na cały głos. Wywaliłam się na bok i nadal brechtałam się bez opamięta. Oni się gapili, a ja się śmiałam. Po chwili zamilkłam, usiadłam normalnie i spojrzałam na Nich. Zachichotałam i wydusiłam z siebie tylko:
-No co? - posłałam im głupkowaty uśmieszek i wstałam.---
Nagromadziła się we mnie chęć napisania czegokolwiek. Tak właśnie powstało to coś,mój pomysł pomieszany z wydarzeniami z chata. Ee, odczucia z początku są prawdziwe.
Luna (18:52)

16 maja 2010

Istnieję, istnieję. [Aspeney]

16 maja 2010

Późne popołudnie. Nieduża grupa zwierząt siedzi na polanie, wspólnie rozmawiając, bawiąc się, tuląc do siebie.
Siedziała pod drzewem w milczeniu. Obserwowała. Poczuła przyjemny dotyk. To jej siostra - Viera, która wtulała się w jej rdzawe włosy. Na twarzy obu dziewczyn pojawił się uśmiech. Szczęśliwie. Waniliowe oczy skierowały się na Lunę i Altair, które razem o czymś zaciekle rozmawiały. Kąciki ust powędrowały jeszcze wyżej. Przeczesała jedwabne włosy wiecznie chłodnymi dłońmi. Zerknęła na młodą - usnęła na piersi Aspeney.
Gdzieś obok siedzieli Yuichiz Viraelem i Hate. Uśmiechali się, popierali własne zdania.
W końcu był spokój. Zgoda. Wieczny chaos i bałagan zniknął.
Dziewczyna o bladej cerze wyślizgnęła się spod Viery bezszelestnie. Włożyła dłonie w kieszenie i ruszyła przed siebie, nie zwracając zbytniej uwagi innych. O to też chodziło.
Szła polną ścieżką. Zielono. Wszędzie była zieleń. Wzięła głęboki, kojący nerwy oddech. Usłyszała śpiew słowika, który siedział niemalże nad jej głową, na gałęzi. Uśmiechnęła się. Dobrze jej było wśród natury. Urwała dłuższe źdźbło trawy i ruszyła dalej, w stronę Piaskowego Wzgórza.
Gdzie się podziała? Ona, ta stara, dawna, zabawna As?
I onym swym uciesznym śmiechem zabawiając.
Myślała. Sama nie wiedziała, co się z nią dzieje. Nie była sobą. Hm, chwila, chwila. A może była? Może to, co się stało, na zawsze ją zmieniło?
W głowie miała pustkę, nicość.

Wydeptana ścieżka powoli zaczęła przemieniać się w trudną do przejścia, pustynną drogę. Skierowała się na sam szczyt wzgórza - było to najwyższe wzniesienie na odległość kilometra. Szła po piachu, pnąc się w górę. Otuchy dodał jej wiatr, kołyszący jej niesforne kosmyki włosów. W końcu stanęła na piaskowym szczycie i rozejrzała się po okolicy. Szukała wzrokiem polany. Znalazła. Siadła bez sił na ziemi i wlepiała spojrzenie w *nich.
Poczuła się przytłoczona. To, co robiła do tej pory było jej obowiązkiem. A teraz? Jest sama.
Podciągnęła kolana i rozszerzyła odległość między stopami, opierając łokcie na kolanach. Poczuła strach. Mieszane uczucia. Zagubienie w całej tej sytuacji. Po prostu się bała, że nie da rady. Że... To ją przerośnie. Dotknęła palcami pulsu, masując. Niech te myśli odejdą. Precz! Przechyliła się mocno w tył i położyła na gorącym piasku. Westchnęła ciężko, patrząc w czyste niebo. Chyba za bardzo brała to wszystko do siebie. W głowie miała pustkę, a przepełniały ją emocje. Miała ochotę na płacz. Oczy momentalnie zaszkliły się, jednak zacisnęła zęby i przygryzła język, odwracając własną uwagę od łez.
Ciężar. Czuła potworny ciężar. Kogo, czego? HOTN?
Niee... Arh!
Teraz zaś miała ochotę krzyczeć, wyżyć się. Nie chce poddać się emocjom. Wie, że z czasem będzie tylko gorzej... Przeboleje. Już tyle przeszła.
Dajcie mi umrzeć. Powtarzała niegdyś. Teraz, gdy jest zbłąkana, nie wie, co ma począć. Czekać? Znowu? Ile jeszcze można!
Nie tylko to ją dręczyło.
A jeśli będą niezadowoleni? Przecież to ona teraz się wszystkim zajmuje... Jeśli znowu będzie kryzys? Jeśli...
Daj sobie spokój, dziewczyno! - Myśli biły się ze sobą. Rozdwojona jaźń. Jak tak można żyć? Musiała się nauczyć.
Żałuję, że nikt nie nagrywa, przez drzwi uchylone od szafy, moich myśli, gdy biją się z sobą i uciszyć ich nie potrafię.
Promienie słońca coraz mocniej muskały ciało rudowłosej. Upał stawał się nie do zniesienia. Wstała, otrzepała się i ze spokojem na twarzy ruszyła w drogę powrotną.

Wróciła na polanę po dwóch godzinach. Stanęła na obrzeżach, rozejrzała się. Poczuła na sobie czyjś wzrok. To Viera. Przyuważyła, że nie było jej przez dłuższy czas. Ruda pozornie się uśmiechnęła i siadła obok siostry w milczeniu.

* - wy.
Aspeney (17:40)