20 maja 2010
<Podkład muzyczny>
Konkurs
trwał. Starcie pomiędzy As i Yuichim trwało niemiłosiernie długie.
Żadne z nich nie śmiało popuścić. Trwali więc w spokoju, zastępując
zwykłe, przystępne słówka, pełnymi zdaniami. Trzymali się razem, choć
łączyła ich jedynie rywalizacja.
Polana. Humor miała dość dobry, choć nie przepełniała go radość.
Rozmawiali. Altair była wyraźnie podenerwowana. Przewijała się tylko przez nogi Luny, oplatając je dookoła.
Obserwowała je. Te, które kocha. Które pomagały jej wygrzebać się z każdej opresji.
Zaczęła rozmowę z Buum. Nie szło im. Pyton syknął na rudą, a ta straciła humor zupełnie.
-Odwal się.-Warknęła Altair.
-Przepraszam, że się martwię. Naprawdę, nie chciałam cię urazić. – Szepnęła As, wychodząc.
Emocje
nabrzmiały z zawrotną szybkością. Nie potrafiła jednak się określić –
złość, rozpacz, strach? Trzy inne, a tak jej bliskie. Ruszyła w stronę
jeziora. Wyciągnęła ręce z kieszeń i nic nie mówiąc, zatoczyła się na
ścieżkę.
Nie
potrafiła opisać, jak okropnie się czuła. Jak te słowa ją zraniły, choć
dobrze wiedziała, że Altair jest w złym humorze. Zaczęła myśleć – jeśli
ją straci, to będzie kolejny cios, po którym się nie pozbiera. Nie da
rady. Czuła, jakby te uczucia chciały się z niej wydrzeć siłą.
Rozpierało ją to od środka, niemiłosiernie.
-Co tam u Ciebie? –
-Nic nowego…-.
Oszukujmy się dalej.
Oparła się o pień drzewa, spojrzała z rozżaleniem w oczach na niebo i powiedziała głośniej:
-Skoroś
tam jest i opiekujesz się niewierzącymi, to powiedz: CZEGO TY ODE MNIE
CHCESZ? Daj mi spokój! Dlaczego mnie tak krzywdzisz?! Dlaczego nie dasz
normalnie żyć?! – ostatnie zdanie wypowiedziała drżącym głosem, niemalże
doprowadzając samą siebie do płaczu.
Coś pociągnęła ją do lustra wody. Uklęknęła na oba kolana i przyjrzała się odbiciu, pytając:
-Kim
ty kurwa jesteś? – Zadała z niedowierzaniem. Trzepnęła ze wściekłością
dłonią o taflę, nie chcąc na siebie patrzeć. Wstała i spojrzała przed
siebie. Zatopiła wzrok w porywczych falach. Poczuła, jak mokry piach
pochłania jej gołe stopy. Zamknęła ślepia, nabierając powietrza do płuc.
Z wielkim trudem utrzymywała tę błogą, nic nie wyrażającą minę.
Nie dała rady. Łza spłynęła jej po poliku. Na tym nie koniec. Zaczęła się prawdziwa ulewa z jej oczu.
Już
tyle dźwigała. Ten ciężar. Każdy o tym wiedział. Nie było przy niej
nikogo. Dla nich zrobiłaby wszystko, no, z pewnym wyjątkiem.
Otworzyła oczy i powolnym krokiem weszła do wody, zanurzając się do bioder. Poczuła przeszywający ziąb.
Stała przez chwilę w bezruchu, patrząc przed siebie czerwonymi oczyma.
Zmęczona życiem.
Poszła dalej, stawiając ostrożnie kroki na nierównym dnie. Była gotowa.
Pomimo
tego, że potrafi wstrzymać oddech na dłuższy czas, spróbowała.
Wypuściła powietrze z płuc i zanurzyła się pod taflę. Owinęła zgrabnie
algę wokół łydki, by nie wypłynąć na powierzchnię.
Mijały
pierwsze minuty. Zamknęła oczy. Przez głowę przemknęły jej wspomnienia.
Te miłe. Otworzywszy oczy – wszystko zniknęło. Znów była w brutalnej
rzeczywistości. Uchyliła ślepia. Wokół niej czerń, pustka. Niebo było
bezgwiezdne, a księżyc schował się za chmurami. Czuła się jak w trumnie.
O dziwo ta myśl jej nie przerażała.
Zaczęło
brakować powietrza. Nie szarpała się. Znów chwila słabości. Z oczu
pociekły łzy, które natychmiast zlały się z słodką wodą.
Pomyślała
o Shesay. O tym, że nic złego się jej nie stało. O tym, że wszystkie
emocje po niej spływały. Czy znowu ma się taką stać? Gdzie jest Aldieb?
Obiecała, że tak się nie stanie!
Myślałam,
choć brak tlenu mi w tym przeszkadzał. Nie mogę żyć bez tego uczucia.
Nie mogę żyć bez niego. Nie mogę żyć bez jego miłości. Nie mogę żyć bez
nich. Nie zniosę myśli, że nigdy nie powyłupiam się z Luną. Nie zniosę
myśli, że nigdy nie potańczę z Altair.
-Jeśli
tylko chcesz, ulżę Ci w cierpieniu bez tych gierek. – Aspeney poznała
ten głos. Shesay… No proszę. Jeszcze się trzyma. Jeszcze się nie
poddała.
-Ścisnę Cię za gardło. Czy coś czujesz? – zapytała, beznamiętnym głosem.
Tak. Niemiłosierną suszę. Pragnę się napić… - pomyślała, po chwili biorąc łyka słodkiej wody z jeziora.
Zaczęła się krztusić. Dusiła się. Umierała po raz drugi.
-A niech Cię… - czy to łaska? Czy to żal? Czy to była Shesay? Niemożliwe…
Coś
z niewyobrażalną siłą wypchnęło ją ku górze. Alga zawisła na łydce
rudej. Aspeney natychmiast łypnęła powietrza, zaciągając się i
jednocześnie bojąc, że zaraz ją wciągnie z powrotem pod lustro wody.
Podpłynęła do brzegu. Wyczołgała się na kolanach, starając ustabilizować
oddech. Po sekundzie zwróciła całą wodę, jaką się krztusiła.
Pustka we łbie.
Wyglądała jak topielec. Blada cera, ciemne od nasączenia wodą włosy, cała mokra, owinięta algą. Powędrowała w stronę jaskini.
Ułożyła
się na litej podłodze, co jakiś czas wykrztuszając ostatnie krople wody
z płuc. Zwinęła się w kłębek i rozejrzała po jaskini. Ciemność. Taka
sama, jak na dnie.
Upadła.
Jak zaczęła, tak skończy – samotnie.
‘’Nawet w obliczu śmierci przyjemna jest świadomość posiadania przyjaciela’’.
-Przyznaj się.- Mruknęła ‘druga świadomość’.
-Do
czego? Że nie umiem radzić sobie z problemami? To chciałaś usłyszeć? –
odparła, wykończona. Wlepiła wzrok przed siebie – w ścianę jaskini, na
której rysowała różne działy życia.
Z silnej i pewnej siebie osob, stałam się wrażliwą, biorącą do siebie wszystko, biedną duszyczką.
Kiepskie.
Najlepiej piszę, gdy jestem jeszcze pod wpływem emocji, nie tuż za
nimi. Nie pytajcie, czy rzeczywiście chciałam to zrobić.