16 maja 2010
Konie biegły przed siebie pełnym galopem. Kruk śledził ich od jakiegoś czasu. Trzymała się wysoko nad głową płowej alphy, tak że żaden z koni nie zauważał małego czarno- szarego cienia z rzadka poruszającego skrzydłami niczym orzeł.
Konie
z każdą chwilą przyśpieszały. Nie wyglądali na stado pędzące przed
siebie w poszukiwaniu nowych pastwisk. Uciekali. Przed kim? Hate nie
wiedziała. Bo po co? Nic jej to nie obchodziło. Dziki impuls kazał
kruczycy lecieć nad nimi i obserwować ich swymi czerwonymi oczami. Było
południe. Ulubiona pora Hate, lecz na drzemkę, nie ma pościg. Skrzydła
mimo oszczędnego użytkowania i działania na rzecz prądów powietrznych
były już całe obolałe. Wypadało by zmienić postać. Konie mogły biec
długo bez odpoczynku. Ona nie mogła tyle lecieć, bez zatrzymania szponów
na którymś z drzew. Słońce wykańczało jej nieprzyzwyczajone do tego
oczy, wysokość drażniła płuca, a wiatr skrzydła. Czas było opaść.
Zapikowała.
Niecały metr nad ziemią zaczęła się zmieniać. Całą swą wolę
koncentrowała na spadnięciu na ziemię jak po skoku i zagalopowaniu bez
spoczynku. Wtedy zbolała nie pobiegła by dalej i zostawiła śledzonych za
sobą. Udało się. Kopyta uderzyły o ziemię nie tracąc rytmu i nie
powodując większego dźwięku. Nikt nie zauważył że kara, przyprószona
siwizną klaczka dołączyła do rozpędzonego stada. Podbiegła galopem do
gniadego ogiera. Czyżby strażnika? Zrównała się z nim i zapytała
przekrzykując wiatr;
- Gdzieście biegniecie? Gdzie Was wiatr niesie?
-
Ktoś Ty? Mów że mi tu prędko! Nie było Cię wcześniej. Czyżby szpieg?!
Mów bo stratuje! – odkrzyknął ogier nawet nie zaszczycając jej jednym
spojrzeniem. W jakiś sposób przypominał jej centaura. Może i miał takich
w rodzinie?
-
Szpieg, a jakże. Szpieg na urlopie, szpieg bez zleceniodawcy- zaśmiała
się bez cienia wesołości, ani nawet goryszy. Ot tak. Po prostu. Wyprana z
emocji.
Ogier
łypnął na nią nie przerywając galopu co było prawie nie wykonywalne
biegnąc w takiej chmarze. Już chciał odpowiedzieć, albo i wypełnić
obietnicę stratowanie gdy usłyszeli głos. Srokaty ten, nad którym
leciała wcześniej jako kruk podbiegł do niech przepychając się z trudem
między zgrzanymi i mokrymi od potu końskimi ciałami.
-
Asetedes! Już Cię nie ma!- zagrzmiał na gniadego przywódca- czego tu
szukasz, wiedźmo?! Jeszcze wam nie mało? Nie patrz tak na mnie jak
głupia! Powiedz swoim towarzyszom, że u nas miejsca nie zagrzeją! Ja
poznaje takich jak Wy! Już Cię nie ma potworo jedna! Wojowników na Was
naśle! To Wam nawet te czary nie pomogą! – wykrzykiwał urywanym oddechem
skupiając się na biegu.
Hate
się zatrzymała. Ogier również. Stali przez chwilę i mierzyli się
wzrokiem. Ogier bez trudu stanął dęba i kopnął ją przednimi nogami.
Potem odgalopował by dogonić swe stado. Siwawa leżała na murawie jeszcze
chwile, nieco zdziwiona spojrzała na swoją tylną lewą nogę która
pulsowała bólem.
Złamana–
pomyślała. Samo złamanie nie bolało tak bardzo jak to ze za chwilę jej
nie będzie. Że znów pojawią się skrzydła i odleci, z dziobem pozbawionym
emocji. Jak zawsze. Tak też
zrobiła. Ból minął w momencie. A siwawej kruczycy w głowie brzmiały
słowa druida, którego spotkała lata temu, jeszcze za ludzkich lat.
„
Każdy ma swoje miejsce. Mimo że z zewnątrz możesz udawać byle kogo to
prawdziwej siebie nie zmyjesz. Żyj tak, żeby nie musieć uciekać w
fałszywą skórę. Wybierz raz i trzymaj się tego. Zakłamanej, udającej
kogoś kim nie jest potwory.”
Niestety
druid miał rację. Jak zawsze. Każdy ma swoje miejsce w świecie.
Dlaczego ona ciągle uważała ze może być kim chce? Że oszuka stado koni
uciekających przed magią?
Jej miejsce było gdzie indziej, lecz ona nie chciała go przyjmować.
Niereformowalna idiotka. – zaśmiała się w myślach. Nie bez emocji.