Blog ten, pamiętnik, wymyśliły Aldieb, Lady Killer i Gold Fire, podczas gdy to one opiekowały się stadem. Dzięki nim, możecie poznać historię HOTN, historię wybrańców i chwilę z życia osób ze stada. Ten blog powstał by w jednym miejscu streścić wszystkie nasze opowiadania.
`Wandessa.

Czego szukasz?

23 grudnia 2010

Początek bez końca cz. VIII + Zadanie na Mistrza Lecznictwa [Szera]

23 grudnia 2010

ZADANIE: Mistrza charakteryzuje spokój, opanowanie i zdolność zachowania zimnej krwi w trudnych sytuacjach. Twoje zadanie polega na tym, abyś znalazła mityczne stworzenie - rannego jednorożca. Musisz go wytropić i uleczyć. Zwierzęta te znajdują się o 15 dni od krańców terytorium Stada Nocy. Pamiętaj, iż to stworzenie magiczne; posiada moce, długi i ostry róg, a także uleczalne łzy. Jednak, gdy jest ranne zachowuje się bardzo agresywnie i atakuje bez powodu. Musisz wiedzieć jak najszybciej "uśpić" takie zwierzę i zagoić jego rany. Uważaj, nie wszystkie lekarstwa działają na te magiczne zwierzęta. Gdy uda Ci się uleczyć zwierzę zdobądź jego lecznicze łzy. Powodzenia!

<PODKŁAD>
Maleńkie białe płatki wirowały nade mną, aby po chwili opaść na moje nieruchome ciało. Cienka warstwa puchu pozwalała mi w  pewien sposób załagodzić ból wyczerpanych mięśni. Leżałam tak długi czas niezdolna się podnieść. Po cholerę miałam to robić? Jak na razie nikt mnie nie szukał. Słuch już pewnie po mnie zaginął. Boki rytmicznie, chociaż zbyt szybko podnosiły się i opadały w nieustannym wyścigu z sercem. Co padnie pierwsze? To się okaże... Ale nie to mnie teraz najbardziej martwiło. Dziwny paraliż wkradał się w moje ciało. Poruszyłam delikatnie ogonem, ale łapy pozostały bezwładne. Usłyszałam cichy szmer nieopodal. Zastrzygłam uszami niezdolna do innej reakcji. Cichy stukot... Coraz bliżej... Odwróciłam się delikatnie, tyle, na ile pozwoliło mi słabe ciało. Kątem oka dostrzegłam jakiś ruch. Nic więcej nie zdążyłam zarejestrować. Czerń zasnuła mój świat...
Obudził mnie ten zapach. Łapał mój żołądek w bolesnym uścisku. Nozdrza piekły mnie niemiłosiernie. Podniosłam się z trudem i stanęłam na szeroko rozstawionych łapach. Łeb zwisał bezwiednie spuszczony. Zapadnięte boki odcinały się w matowej sierści. Zacisnęłam zęby i powolnym krokiem, wlokąc łapy ruszyłam prowadzona instynktem. Zapach otaczał mnie ze wszystkich stron, ale poczułam trasę jaką podążało ranne zwierze. Zniżyłam łeb wyczuwając najdrobniejsze kropelki plamiące idealnie biały śnieg. Mój umysł był zbyt otumaniony. Sterowanie ciałem było dla mnie zbyt wielkim ciężarem więc pozwoliłam mu samodzielnie działać. Zaczęłam biec, bezszelestnie poruszając się między zaspami puszystego śniegu. Przy ruchu boki odsłoniły moje ledwo widoczne żebra. Mój organizm powoli sam zaczynał siebie pożerać i wykańczać. Na samą myśl o jedzeniu skręcało mnie w żołądku i doprowadzało do mdłości. Skupiłam się na krwawym śladzie. Zwierzę, które go zostawiło poruszało się w nieregularny sposób. Musiało być już osłabione więc i nieprzewidywalne. Skupiłam się na śladzie nie zwracając uwagi dokąd zmierzam dopóki go nie poczułam. Uniosłam wzrok, a moim ślepiom ukazał się on. Było to zwierzę piękne i potężne. Masywne ciało mimo osłabienia poruszało się lekko, jakby bez najmniejszego wysiłku. Przystanęłam kucając na łapach. Koń był siwy, bielszy niż śnieg. Jego długa i gęsta grzywa zakrywała masywną szyję, przy ruchu na ciele pojawiały się zarysy mięśni. Grzywkę w połowie przecinał róg wyrastający z czoła. Koń wodził po okolicy przymulonymi ślepiami poruszając się powolnym stępem. Widać było, że kuleje na prawy przód. I w tedy to zobaczyłam. Najpierw uderzył we mnie ostry zapach, a następnie ten widok. Koń odwrócił się do mnie prawą stroną. Od kłębu aż do łopatki i nadgarstka ciągnęły się bordowe smugi. Pasma krwi odcinały się od bieli sierści. Nozdrza konia były rozszerzone, a uszy niespokojnie poruszały się na boki. Wyszłam z ukrycia. Instynkt łowiecki zniknął. Teraz najważniejsze dla mnie było pomóc temu zwierzęciu. Powoli i spokojnie podeszłam. Szłam z tyłu wiedząc, że mnie widzi. Zachowywałam dystans, aby jego tylne kopyta nie miały prawa mnie dosięgnąć. Koń odwrócił się spłoszony niespokojnie drepcząc w miejscu. Przyjęłam pozycję mówiącą, że nie chcę go skrzywdzić. Spuściłam ogon tak, że dotykał ziemi. Wiedziałam, że moje słowa nic tu nie dadzą. Zwierzę było zbyt otumanione. I w tedy to się stało. Jednorożec wspiął się w górę atakując mnie przednimi kopytami. Odskoczyłam, a koń spłoszony uciekł. Jego kopyta wystukiwały szalony rytm ucieczki. Ruszyłam spokojnie za nim wiedząc, że daleko nie ucieknie. Musiałam znaleźć inny sposób na złapanie go. Najpierw jednak musiałam znaleźć zioła do lekarstw. Nie było to łatwe. Po pierwsze była zima, po drugie nie wiedziałam do końca co rośnie na tych terenach. Ruszyłam śladem jednorożca obserwując las. Na wierzch wypłynęło jedno z moich wspomnień. Jednorożce mają w swym posiadaniu lecznicze łzy... Głos w mojej głowie miał rację. Ale jednorożce to zwierzęcia stadne. Gdyby to było takie łatwe same w stadzie by się mogły leczyć. Tu trzeba czegoś więcej... Ostrożnie i powoli stąpałam po nieznanym podłożu. Czytałam na temat wielu ziół. Postawiłam kolejny krok i w tedy usłyszałam ten cichy syk. Łapą delikatnie odgarnęłam śnieg. Moim oczom ukazały się rośliny o ciemnożółtych liściach. Były to Liptusy. Zioła, które wspomagały leczenie najgorszych ran. Odkażały ranę i przyspieszały jej zasklepianie się. Jeden jednak problem. Na jednorożce to nie działa. Jako magiczne istoty są odporne, na niektóre zioła. Zagrzebałam z powrotem zioła i ruszyłam dalej. Drzewa pozbawione liści rzucały smutne cienie. Jedynie widząc iglaste drzewa przyozdobione w białe, puchowe sukienki czułam, że ten las ma w sobie jeszcze trochę życia. Błądziłam tak przez długi czas odkrywając zioła, które były mi zbędne w  tej sytuacji. W końcu bezradnie usiadłam opierając się bokiem o pień. W tedy poczułam ciepło na skórze i tą słodką woń. Spojrzałam w górę odsuwając się na parę kroków od drzewa. Na jego gałęziach ujrzałam czerwone kwiaty, które delikatnie pulsowały. Były to Tilmiusy. Kwiaty te zmieszane z Qertami- nasionami w kształcie żołędzi, ale o pomarańczowej barwie i ziołem Filejskim - o drobniutkich listkach, na końcach zabarwionych na niebiesko tworzyły maź, którą bezpośrednio smaruje się ranę. Pojawił się kolejny problem. Mimo, że Qerty rosną nieopodal drzew tilmusowych, to zioło filejskie występuje tylko na szczytach górskich. Zamyśliłam się szukając w głowie jakiegoś rozwiązania. I nagle przypomniałam sobie. Czytałam o roślinie, która ma podobne właściwości.Była to Periliona. Różniła się jedynie miejscem występowania i kolorem listków. Wydzielała natomiast woń skoszonej trawy. Jeszcze muszę pomyśleć jak uśpić jednorożca... Powinny zadziałać opary ze skórki Qerty. Zbieranie tych roślin zajęło mi cały dzień. Musiałam to robić w ludzkiej postaci, której tak nie trawiłam...
Przez noc obserwowałam niespokojnie śpiącego jednorożca i układałam pułapkę. Musiała być ona odpowiednio przygotowana. Nie potrafiłam do końca przewidzieć jak się zachowa zwierzę.
Kiedy słońce zaczęło świtać zakradłam się w naturalnej postaci do jednorożca. Po ostatnim spotkaniu wiedziałam, że mnie zaatakuje. Musiałam to wykorzystać. Po chwili wyczekiwania skoczyłam na grzbiet ospałego zwierzęcia. Reakcja była natychmiastowa. Spanikowane zwierze wyskoczyło z czterech nóg w górę, a gdy tylko wylądowałam na ziemi rzuciło się w moim kierunku. Ruszyłam biegiem wykorzystując kulawiznę stworzenia. Po chwili przeskoczyłam nad punktem gdzie zaczynały się  opary i zaszłam zwierzę od tyłu wpędzając je w pułapkę. Reakcja była natychmiastowa. Kidy zwierzę znalazło się w sercu kręgu zaczęło słaniać się na nogach, aż w końcu bezwładne cielsko uderzyło o ziemię. Poczekałam jeszcze chwilę stojąc w bezpiecznej odległości.
Kiedy opary ulotniły się zabrane przez wiatr podeszłam do leżącego konia. Słychać było jak powietrze ze świstem przelatuje przez nozdrza jednorożca. Klatka unosiła się w przyspieszonym tempie, a wykończone ciało drżało. Ponownie przybrałam z niechęcią postać człowieka. Podeszłam do drzewa, przy którym leżały składniki w wgłębieniu jednego z kamieni. Wzięłam do ręki mały kamyk i powoli zaczęłam rozcierać zioła aż powstała jednolita maź. Ułożyłam to nad resztkami tlącego się drewna. Zdmuchnęłam resztkę wysuszonej skórki i położyłam na tym kamyk z mazią. Sięgnęłam po gałązkę i przyłożyłam ją do zwęglonego drzewa. Igły zajęły się ogniem. Położyłam je na mazi. Po chwili usłyszałam cichy syk. Maź zmieniła swój kolor. Na mojej twarzy zakwitł uśmiech. Podeszłam do zwierzęcia i obmyłam jego sierść śniegiem uważnie omijając rany. Były one dosyć głębokie i nabrzmiałe. Musiałam się śpieszyć. Maź, którą tworzyłam powinna oczyścić i przyspieszyć gojenie się ran. Podeszłam do kamyka i wzięłam go w ręce czując delikatne ciepło. Uklękłam przy jednorożcu i powoli, ostrożnie zaczęłam palcami rozprowadzać miksturę. Powinna ona się powoli wchłaniać, ale nic nie nastąpiło. Coś było nie tak... Usiadłam zastanawiając się gdzie popełniłam błąd. Spojrzałam na łeb zwierzęcia. I w tedy ją ujrzałam. Mała samotna łza płynęła w kierunku nozdrzy, aby po chwili spaść na śnieg. Podbiegłam wyciągając rękę. Zimna kropelka zalśniła na mej dłoni. A gdyby tak... Przykucnęłam przy kłębie konia, a łza spłynęła z mojej dłoni na maź. Jakby fala światła przepłynęła przez lekarstwo, które powoli zaczęło rozchodzić się po ranie. A więc lecznicze łzy same nie działają, ale w połączeniu z lekarstwem umożliwiają działanie środków leczniczych. Uśmiechnęłam się sięgając po bladozielone listki ziół, które znalazłam przy robieniu pułapki. Ułożyłam je delikatnie na około rany, aby uśmierzały ból. Teraz pozostało mi czekać...
Przez dwa dni opiekowałam się nieprzytomnym zwierzęciem. Stopionym śniegiem poiłam i siebie i jego. Po dwóch dniach w  końcu doczekałam się efektów. Rany zabliźniały się w szybkim tempie. Obrzęk prawie całkowicie zniknął, a oddech konia się uspokoił. W końcu zwierzę otworzyło oczy, uniosło się, ale nie wstawało. Podałam mu kolejną dawkę wody.
-Nie wstawaj. - Położyłam dłoń na jego boku. Ciemne ślepia konia patrzyły na mnie w zastanowieniu. - Jeszcze dzisiaj. - Zwierzę z cichym westchnieniem opadło na ziemię. Uśmiechnęłam się siadając na swoim miejscu.
Tej nocy obmyłam mu ranę śniegiem. Zostały tylko blizny. Koń powoli wstawał przechadzając się. Noga już była sprawna. Koń delikatnie znaczył, ale nie z bólu. Instynktownie starał się oszczędzać nogę. Obserwowałam go starając się zapamiętać ten obraz. Koń zwrócił łeb w moją stronę. Jego wzrok był pełen mądrości, spokoju, opanowania i ... wdzięczności... Podszedł do mnie i szturchnął mnie delikatnie w ramię. Wyciągnęłam rękę, ale zwierzę zarzuciło delikatnie łbem więc ją opuściłam. Zobaczyłam jak parę małych kropli spływa po jego ganaszach. Przypomniałam sobie jaką mocą zostałam obdarzona. Znaki, które połączyły się ostatnio, zaświeciły na czerwono-niebieski kolor, a krople nie spadły na ziemię. Unosiły się w powietrzu jakby pozbawione grawitacji. Koń nabrał w chrapy powietrza i wypuścił je przy mojej twarzy. Uśmiechnęłam się widząc jak obraca się i lekkim kłusem odchodzi w swoją własną stronę. Gęsty ogon poruszał się w rytm kroków. Łzy ułożyłam na liściu, który mi pozostał. i położyłam na kamieniu, w którym znajdowała się niedawno maź. Miałam nadzieję, że Lady usłyszy moje myśli, które chciałam jej przesłać. Nagle poczułam, że mi jej brakuje. Spojrzałam w stronę gdzie znajdowało się stado. Westchnęłam cicho i rzuciłam się biegiem w przeciwnym kierunku. Po chwili  rytm biegu wybijały już cztery kocie łapy.
Byle jak najdalej...
_____________________________
Życzę wszystkim Wesołych Świąt.
Szera (16:50)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz