06 lipca 2011
[Proszę
czytajcie powoli, nie spiesznie, starając się wczuć w słowa i muzykę.
Podkład jest bardzo długi, więc najprawdopodobniej jak skończycie czytać
jeszcze trochę zostanie. ]
Nie
odrywałam ślepi od okrągłych basenów, przepełnionych po brzegi rdzawą
cieczą. Ostra woń krwi wypełniała całe pomieszczenie, wciskając się w
każdy, nawet najbardziej zakurzony kąt, przyprawiając mnie o mdłości.
Ogień trzaskał cicho, rzucając na ściany migoczące cienie, wijące się w
dzikim tańcu, niczym splecione ze sobą węże. Postąpiłam krok w przód. Za
pierwszą łapą podążyła następna. Ciało było jakby wyrwane spod mojej
kontroli. Szkarłat rozciągający się przede mną wywoływał u mnie
fascynację, a zarazem odrazę. Chciałam cofnąć się, zawrócić, jednak
napięte do granic wytrzymałości kończyny nadal poruszały się własnym
życiem.
Niespodziewanie
poczułam, jak łapy uderzyły o kamienny murek. Zatrzymałam się
gwałtownie, zaskoczona kiedy znalazłam się aż tak blisko. Metaliczny,
gryzący w nozdrza zapach uderzył we mnie ze zdwojoną siłą. W odbiciu
rysującym się na mrocznej tafli, trudno było dostrzec rysy żywego
stworzenia. Zdeformowane kształty, przypominały raczej potwora, rodem z
najgłębszych czeluści piekieł, niż niepozorną wilczycę. Oblizałam
nerwowo pysk, nie odrywając oczu od falującej czerwieni. Sumienie,
czające się na granicy świadomości krzyczało do mnie, że powinnam jak
najprędzej uciekać. Czarne macki oblepiające mój umysł, stłumiły jego
ciche wołanie.Poddałam się im. Nieświadomie zbliżyłam łeb, do delikatnie
drżącej powierzchni.W momencie, w którym mój nos dotknął lodowatej
cieczy, odskoczyłam jak oparzona. Nie. Nie tego chciałam. W polu mojego
widzenia mignął szary cień, pozostawiając za sobą falę mroźnej aury.
Zamrugałam powiekami, gwałtownie się rozglądając, jednak nie dostrzegłam
niczego. Najprawdopodobniej atmosfera tego pomieszczenia zbyt mocno
wpłynęła na moją wyobraźnię, co za skutkowało dziwnymi omamami.
Ogarnęłam
spojrzeniem jeszcze raz wielką salę. Czas było się stąd wynosić.
Odwróciłam się raptownie i skierowałam pośpieszne kroki,w kierunku wrót
znajdujących się na końcu komnaty. Kiedy zbliżyłam się do nich na
odległość kilku metrów, te niespodziewanie uchyliły się, wydając przy
tym przeraźliwy zgrzyt. Zamarłam, przerażona, czekając na dalszy bieg
wydarzeń. Jednak, wbrew moim oczekiwaniom, wyglądało na to, że nikt nie
miał zamiaru wkroczyć do pomieszczenia. Bynajmniej wcale mnie to nie
uspokoiło, lecz nie mogłam pozostać tutaj na wieczność. Z duszą na
ramieniu przeszłam przez ciężkie odrzwia.
Rozszerzyłam,
zdumiona, oczy. Zdecydowanie nie tego spodziewałam się ujrzeć. Przede
mną rozpościerał się prosty korytarz, wykuty z najczystszego marmuru.
Ściany były idealnie gładkie ozdobione przez ornamentowe wzory, wykute
na wzór egzotycznych roślin, w które wplątane były dzikie zwierzęta oraz
przeróżne geometryczne kształty. Co jakiś czas przejście zostało
udekorowane rzymską kolumną, bądź niszą, w której znajdował się posąg,
najprawdopodobniej pomniejszego bóstwa. Te misterne zdobienia, spokojnie
można było porównać do największych dzieł krasnoludzkich, jednak
wątpiłam, żeby naprawdę były przez nie wykonane. Od każdego milimetra
tej budowli czuć było mroczną dzikość, w każdym rysie czy kształcie
czaiła się czerń, dopełniana przez szydzące z obserwatora, wijące się
żyłki minerału.
A
jednak, to nie to tak mnie zszokowało. Chociaż przyznaję, że pogłębiało
ogólne wrażenie. Korytarz rozświetlony był jasnym, białym światłem,
wydobywającym się bez pośrednio… ze ścian. A przynajmniej tak mi się
wydawało. Nie umiałam tego inaczej wytłumaczyć. Nigdzie nie mogłam
dostrzec, żadnego źródła tego nietypowego oświetlenia.
W
momencie, w którym chciałam postąpić krok na przód, odkryłam, że nie
jestem wstanie. Łapy kurczowo trzymały się podłoża, nie mając ani krzty
ochoty, zmienić swego położenia. Jakbym wrosła w ziemię. Zamiast w końcu
się uspokoić, byłam jeszcze bardziej zestresowana. To nie było dobre
światło. Mamiło, oszukiwało, skrywając prawdziwe oblicze tego miejsca.
Rozumiałam to całym swoim jestestwem. Jednak nie miałam wyjścia.
Musiałam podążać dalej. Wydostać się z tego piekła. A jedyna droga
prowadząca ku wyjścia widniała właśnie przede mną.
Znowu bardzo krótko. Niezwykle krótko. @_@ W dodatku taka część, tak na prawdę nic nie wnosząca. Przerywnik. Ale mam potrzebę wstawienia czegoś. A ciąg dalszy idzie mi bardzo, bardzo opornie...
*W ciągu godziny napisała zaledwie trzy zdania...*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz