- Mamamamamam! Amamam mama!
-
Idę, idę Thelli, już biegnę. - wrzuciłam garnek do zlewu, który uderzył
o dno z hukiem i wyskoczyłam z kuchni. Z rozpędu pokonałam zakręt
między przedpokojem a schodami i wpadłam na nie z akompaniamentem
wrzasków, płaczu, przeraźliwego lamentu. Dobrnęłam do drzwi od sypialni i
odsapnęłam na sekundę chwytając się futryn. Kiedy weszłam do środka
dźwięki rozpaczy ucichły, a widok zapłakanej buźki ciemnowłosej
dziewczynki zastąpił obrazek uśmiechu od ucha do ucha.
Gesha
siedziała w swoim łóżeczku i jak gdyby nigdy nic wpatrywała się we mnie
z tym radosnym uśmiechem. Nie było śladu po dramatycznym płaczu, który
tworzył w głowie miliony czarnych wizji. Opanowała to do perfekcji.
Wołanie drżącym głosikiem, nagły wrzask i płacz. W najmniej odpowiednim
momencie. Zawsze. Ale jak można byłoby nie wybaczyć wszystkiego widząc
wesołą postać dziecka, które wręcz emanuje szczęściem i znikają
wszystkie jego troski na widok znajomej osoby. Na widok mamy.
Pospiesznie
wyciągnęłam małą z łóżeczka i cmoknęłam w czoło. Jej małe rączki
zawędrowały na moje policzki, właśnie teraz stwierdziła, że musi
skontrolować, czy mama ma wszystkie elementy na twarzy w odpowiednim
miejscu, dokładnie dwie sekundy po tym jak wyjęła łapki ze swojej
bezzębnej jeszcze buzi. Kto by zwracał uwagę na tą ślinę, kiedy trzyma
się w ramionach swój mały skarb? Chwyciłam czystą pieluchę i wytarłam
zaślinione usteczka i brodę Thell, a także swoją twarz i jej rączki.
Taki rytuał, kiedy wychodzą ząbki.
I
tak nie mogę narzekać, bo w przeciwieństwie do tego co było dwa dni
temu, tej nocy mała „dała się wyspać”. Całe cztery godziny
nieprzerwanego snu! Cztery godziny! Myślałam, że będzie gorzej, bo mała
spała dość długo w dzień, a tu takie miłe zaskoczenie. Robiąc głupie
miny, łaskocząc i bawiąc się z dzieckiem wędruję przez dom, robię
wszystko co zawsze, tylko z małym, śmiejącym się bezustannie, słodkim
balastem.
Czasem
zatrzymywałam się na moment, spoglądałam w te małe, zielone ślepka,
zupełnie takie same jakie ma druga najważniejsza osoba w moim życiu, a
wtedy po prostu siadałam i zajmowałam się Thell, prace domowe i wszystko
inne schodziło na drugi plan. Zadziwiało mnie to w jak dużym stopniu
oczy Geshy były podobne do oczu jej taty. Ten sam kształt, kolor
niemalże identyczny. Zatracałam się w wesoło harcujących ognikach w tych
cudownych gwiazdkach w kolorze nadziei.
W
końcu nadchodzi wieczór. Cichy, chłodny wieczór. Czas, w którym
wszystko się uspokaja i wycisza. Nawet moja mała pociecha. Czasem
siadamy razem w oknie, Thelli na moich kolanach i razem podróżujemy po
rozgwieżdżonym, ciemnym niebie. Nasze spojrzenia wędrują w tym samym
kierunku. Wtulone w siebie, ogrzewając się nawzajem swoim ciepłem,
uciekamy myślami gdzieś daleko.
-
Tata? Tata i mama..? – cieniutki głosik delikatnie zmącił ciszę, jednak
nie przerwał jej drastycznie, jedynie wkomponował się w nią swoim
czystym brzmieniem.
-
Tata przyjdzie. Zobaczysz. Wiem, że też Ci go brakuje, niedługo z nami
będzie… - Nasze spojrzenia ponownie utknęły gdzieś pomiędzy gwiazdami.
Niedługo później Gesha zasnęła, przytulając policzek do mojej szyi.
Oddychała cichutko i równomiernie. Westchnęłam i odniosłam ją do
łóżeczka, otuliłam kocykiem i odgarnęłam ciemne włoski z jej czoła.
- Dobranoc, gwiazdko.
___________
Fffffff.
Nie miałam podkładu do początku, za drugi podkład dziękuję Fence. I tak
jest do dupy to opowiadanie, starałam się, a wyszło jakbym pisała na
siłę... I nie ujełam jednej rzeczy jaką chciałam ująć, fuck the system.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz