06 października 2010
Leżąc
nad brzegiem jeziora leniwie zanurzyła łapę w wodzie która była bardzo
zimna. Kościsty ogon zturlał się z brzegu uderzając o lustro wody.
Machała nim bardzo powoli. Słoneczne promienie nagrzewały czarne futro
wilczycy. Było jej coraz bardziej gorąco mimo silnego wiatru który bawił
się jej sierścią. Schyliła się i napiła delektując każdą kroplą.
Poczuła orzeźwienie. Powoli wygasało gdyż słońce wyszło całkowicie zza
szarych chmur rozświetlając tereny Imperium. Podczołgała się bliżej
jeziora i weszła do niego zanurzając się aż po kark. W żółwim tempie
odległość Destroy od miejsca odpoczynku się zwiększała. Dwumetrowy ogon
pomagał jej utrzymać się na powierzchni. Nie słynęła z doskonałego
pływania. Szybko się to znudziło samicy. Zawróciła. Wyszła ciężkim
krokiem otrzepując się. Wywróciła ślepiami. Słoneczko dawało o sobie
znać.
- Destroy - usłyszała ochrypły głos Siostry która stała tuż przed Nią czyszcząc błoniaste skrzydła
- Ehm...- przechyliła łeb na prawo rozkładając jedyne lewe ucho do którego dostał się nadmiar wody
- Poranna kąpiel? Trochę za późno - stwierdziła Dilexi
-
Po prostu jest za gorąco - podkreślając to wywaliła jęzor na bok pyska.
Siostra obserwowała to przez dłuższą chwilę po czym odparła
- Mamy jesień. Nie lato czy wiosnę. Jesień - powtórzyła z lekko kpiącym uśmiechem
- Co Cię tak bawi? - zmarszczyła nos pytając
- Nic, tylko wyglądasz jak zagłodzony pies...
Des zerknęła na swoje żebra i miednicę - no fakt, okazała to ona nie była, kości przecierały już wytartą cienką skórę.
- A co Cię tu...- skrzywiła się lekko pokazując pyskiem na jezioro - sprowadza?
- Przechodziłam tędy. Ale gdy zobaczyłam Ciebie, Pani Świetna Pływaczko musiałam zajść i pogadać.
- Dziękuję Pani Błoniaste Skrzydełko - uśmiechnęła się jadowicie - A gdzie nasza "przyjaciółeczka"?
- Mówisz o Courtney, Netitity, Jessice...
- Dobra, nie ważne. Jak zwał, tak zwał. To jedna i ta sama osoba. Nie wymieniłaś jeszcze Vaneyla.
- Przerwałaś Mi - Dil zmrużyła niebezpiecznie oczy
- Oh, straszne. Doprawdy? - uniosła lekceważąco prawą brew
- Nie, no co Ty - uniosła wzrok do góry spuszczając go powoli na wysokość uszu Siostry
- Mów, co tam u ździry parkowej?
- Wszystko w należytym porządku.
- Słyszałam że przygruchała sobie jakiegoś faceta - poczuła, jak sierść na jej ciele pod wpływem ciepła zaczyna się kręcić.
- Ta, Funki Punkyego pewnie - zaśmiała się wrednie
- Nie obrażaj tazoosów - uśmiechnęła się przebiegle
- Destroy, baranku. - szepnęła ponętnie, wyszczerzyła się zaraz chamsko, śmiesznie ruszając brwiami.
- Wiem, kręci Mi się wszystko co włochate na Moim ciele, i co? Podskoczysz?
- Nie, gdzieżbym śmiała
- To dobrze. Wiesz, muszę już iść
- A gdzie to niby?
- Tam, gdzie słońce nie dociera - rzuciła i ruszyła przed siebie, w stronę polany.
- Des, Des, Des...
- Co? - zatrzymała się
- Idziesz na polanę? A wiesz, że ja się tam wybierałam?
- To chodź - zniżyła łeb robiąc rozczarowaną minę
- Oj już nie płacz dziecko - pchnęła ją zadem w bok rechocząc cicho
***
Demonica
spojrzała na czarne, nocne niebo. Tarcza księżyca była otoczona małymi,
srebrnymi punkcikami. Westchnęła cicho przystając. Przerwała tropienie
zwierzyny, wpatrywała się teraz w gwieździste niebo. Nagle przypomniała
jej się rodzina. Jeżeli tak można nazwać grupę osób która niby była jej
rodziną...
-
Destroy - popielata wilczyca złapała małą demonicę za kark i
przyciągnęła do siebie liżąc czule bo łbie. Des wtuliła się w matkę
słysząc jej spokojny oddech i powolne bicie serca...
Żmijooka
czuła to ciepło stojąc sama tu, w lesie. Nie odrywając wzroku od gwiazd
w jej głowie pojawiła się kolejna sytuacja. Nienawiść. Nienawiść którą
czuła do matki. Kavasa nie powiedziała jej, że córka zostanie pozbawiona
rodziny i schronienia. Wygnana z watahy prowadziła życie na własną
łapę. Pierwsze porażki, pierwsza walka o pożywienie. Później nadszedł
czas na zwycięstwo. Pierwsze morderstwo. Zapach krwi która tryskała na
około. Z niedoświadczonej wilczycy nic nie zostało. Zniknęła. Po paru
latach powróciła. Silna i bezlitosna siejąca postrach. Nie miała
kontaktu z innymi, samotność była jej rodziną. Kompletna pustka. Nagle
zjawiła się w pewnym stadzie które było prowadzone przez klacz Wandessę.
Myślała, że podporządkuje sobie Przewodniczącą. Nie miała czasu, nigdy
jej nie widziała. Herd of The Night nie życzyło sobie Destroy wśród
nich. Wściekłość coraz bardziej się gotowała w waderze. Wszystkich
zabić. O tak. Zamordować, podciąć im gardła, utopić. Niech cierpią. Po
pewnym czasie ktoś zadał jej pytanie. 'Dlaczego?' - tak brzmiało. No
właśnie, dlaczego? Może wystarczy się trochę zmienić? Dała sobie
ostatnią szansę. O dziwo jest już w Herd of The Night prawie że rok.
Jest wśród przyjaciół. Ale nielicznych przyjaciół. Garstka osób za które
oddałaby życie. Mówią że życie nie jest warte cudzego - ona była innego
zdania. Tak, samolubna, egoistyczna, zawistna i zaborcza Des...
Przymknęła
ślepia wciągając wilgotne powietrze w nozdrza. Rozłożyja jedyne ucho na
bok, toksycznie zielone runy zaświeciły się. Otworzyła oczy tym razem
już nie patrząc w niebo. Za dużo, za dużo, za dużo. Za dużo tego
wszystkiego. Destroy. Rozejrzała się dookoła cofając o krok. Znajomy,
ciepły głos. Quick. Poczuła się bezsilna i słaba. Całe jej życie. Był
całym jej życiem. Póki nie zraniła go. Zraniła również siebie. Kiedy
Quick odszedł, przestałaś być sobą - powiedziała kiedyś Scarlett.
Przyjaciółka miała rację. Destroy niegdyś tajemnicza i beztroska.
Dzisiaj to kopia Tiffany. Ciesząca się życiem. Destroy, co się z Tobą
dzieje? Jesteś inna niż kiedyś... - powtarzała Skaza. Nikomu to się z
jej znajomych nie podobało. Teraz Des miała pretensje do każdego o
powagę..to nie było zabawne.
Gdyby nadal Quick tu był, błagałabyś go pewnie na kolanach, by do Ciebie wrócił...
Błagałaby.
Błagałaby z różą w zębach klęcząc na gwoździach. Błagała. Milczał...nie
odzywał się. Nie odzywał się na gadu - gadu ani nigdzie indziej.
Zniknął tak, jak Omen Korvus - wilk który kochał czarne kruki i Destroy.
Pozabijam białe króliki i zrobię z nich rękawiczki dla Destroy...
Zmieniła
się w Kruczowłosą i wyciągnęła z kieszeni żyletkę, przejechała nią po
wewnętrznej stronie nadgarstka. Bolało. Ale mniej niż strata Omena,
mniej niż strata Quicka. Nie bolało tak bardzo, jak utrata godności. Jak
wszystko. Krew spływała po ręce. Zlizała ją powoli i nacięła skórę parę
razy. Na drugiej wewnętrznej stronie ręki wyryła napis. Nic nie trwa
wiecznie. Wyciągnęła jeden z woreczków w jej kieszeni. Kokaina.
Otworzyła go i wyjęła drugi - LSD. Wsypała dwa narkotyki do jednego -
THC. Pięknie. Pomyślała. Wdychając to, straciła przytomność. Osunęła się
na ziemię. Krew z ran na jej rękach spływała strumieniami. Wiatr targał
jej włosy. Zaczął padać deszcz. Krople deszczu wpadały do jej
rozchylonych ust...
---
Banalne, proste. Dziękuję za uwagę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz