01 stycznia 2012
„Wiesz, że nie musiało tak być?”
Dziewczyna
otworzyła oczy. Wraz z pierwszymi promieniami słońca, wpadającymi przez
jedyne okno w małym pomieszczeniu, uderzyła ją fala bólu głowy. Zaspana
podniosła się na łokcie, unosząc brwi i rozglądając. Dostrzegła czwórkę
martwych ludzi, ludzi leżących na deskach podłogi w bezruchu. Martwych?
Dotknęła dłonią głowy, mając nadzieję, że zmniejszy w ten sposób ból.
Jej myśli przelewały się gęstą papką,nie pozwalając połączyć faktów. Na
pewno nie martwych. Zamknęła oczy, by móc się skupić i odpowiedzieć na
proste, acz zamglone pytania; gdzie jest, z kim i dlaczego. Wzięła
głęboki oddech, a kiedy większość wątpliwości została rozwiana,
dziewczyna podniosła się ciężko. Wytrzepała obdarte jeansy i pochyliła
się, sięgając po płaszcz, na którym spała. Starając się ominąć wszystkie
leżące na podłodze butelki, ubrania, strzykawki i opakowania po
pożywieniu, przekonana, że najmniejszy dźwięk wpłynie na prędkość
odliczania do eksplozji jej głowy (które notabene rozpoczęło bieg, kiedy
tylko się obudziła.). W końcu odgarnęła nogą kilka szklanych naczyń
przy głowie odzianego w brudną, długą bluzę chłopaka i pochyliła się nad
nim.
- Jack? - Rzuciła cicho, lecz śpiący nawet nie zareagował. Powtórzyła to imię,potrząsając delikatnie jego ramieniem. Usłyszała w odzewie kilka leniwych pomruków. Dopiero kiedy zimną dłonią dotknęła jego wtulonego w deski oblicza i uderzyła z wyczuciem, Morfeusz zdecydował się wypuścić śpiącego ze swoich objęć. Kiedy chłopak podniósł się i spojrzał spod przybrudzonej czapki,przymkniętymi oczyma, w twarz swojej oprawczyni, już chcąc pytać, gdzie się pali i dlaczego, ta położyła mu palec wskazujący na wargach.
- Gdzie jest Shisha? - Zapytała półgłosem. Chłopak krótko wskazał na drzwi tarasu i ułożył się z powrotem wśród szklanych, zielonych butelek. Dziewczyna podniosła się i przez chwilę balansując jeszcze między butelkami dostała się do wyjścia.
Kiedy nacisnęła na klamkę, a drzwi uchyliły się z cichym skrzypnięciem, poczuła słodki zapach rześkiego powietrza. Wzięła głęboki wdech i delektując się nim zamknęła za sobą drzwi.Spojrzała w dal, starając się ogarnąć wzrokiem ogromne połacie szarych bloków, oblane żółtawym światłem, przedzierającym się pomiędzy budynkami.Gdzieś w oddali po błękicie ktoś pociągnął różowym pędzlem. Cała ta piękna scena odbijała się miliony razy w każdym z okien betonowych klocków, raz po raz rażąc ostrym światłem.
- Piękne, prawda? - Usłyszała słaby głos dochodzący z boku. Spojrzała na przyjaciółkę, opierającą się plecami o ścianę ich tymczasowego mieszkania i uśmiechnęła się. Shisha, siedemnastolatka z włosami pofarbowanymi na różowo, w szóstym miesiącu ciąży. Zachowywała się, jakby to nic nie znaczyło i była bardzo niezadowolona, kiedy ktokolwiek poruszał ten temat. Znajomi często śmieli się, że do ostatniej chwili będzie miała nadzieję, na poronienie. Nie nadawała się na rodzica. To był wypadek.
- Piękne. - Odparła. Różowowłosa odpaliła papierosa i wyciągnęła w stronę drugiej dziewczyny, ta jednak pokręciła głową. - Co z nami, nazywamy opakowania,z poszufladkowanymi ludźmi wewnątrz, pięknymi. - Burknęła. Zapadła cisza.Cisza, podczas której obydwie trawiły te słowa.
- Hope, wiesz, że nie musiało tak być? - Siedemnastolatka zwróciła się do młodszej. W jej oczach błyszczały łzy. - Wiesz, że albo znajdą nas i będziemy mieć problemy, albo zginiemy? - Przerwała i zamknęła oczy. Wzięła głęboki wdech. - Nie ma już drogi odwrotu. Wszyscy przegraliśmy naszą grę. -Zacisnęła zęby i otworzyła oczy, by ich spojrzenia się spotkały. Wypowiedziała to, o czym wiedzieli wszyscy, ale nikt nie chciał wypowiadać.
Młodsza zmarszczyła tylko brwi i wpatrywała się w przyjaciółkę bez słowa. Nie miała pojęcia, dlaczego akurat teraz przyszło jej poruszać temat tabu.
- Udało mi się zadzwonić do brata. - Odezwała się Shisha, jakby rozumiejąc pytanie zawarte w spojrzeniu drugiej. - Rodzice przestali mnie szukać miesiąc temu. Nie chcą mieszać w sprawy policji, boją się konsekwencji. - Po tych słowach uniosła butelkę jakiegoś alkoholu, który dzień wcześniej został zdyskwalifikowane ze względu na smak i wyniesiony na taras. Pociągnęła kilka łyków.
Jej rozmówczyni nie odezwała się słowem, wzięła ją za rękę i splotła ich palce.Nie mogła jej pocieszyć. Nie mogła powiedzieć nic.
- Kiedy usłyszałam jego głos, Chciałam tylko cofnąć czas i wrócić. -Ciągnęła dziewczyna. - Nie wiem, nie rozumiałam, co robię, uciekając z domu, wciąż nie rozumiem. Nie mam nic Hope, mam tylko was. - Siedemnastolatka pachniała alkoholem. Była prawie trzeźwa, co zdarzało jej się rzadko.
- Już zmarnowałyśmy życie? Jeżeli tak uważasz, na pewno je zmarnujesz.Podniesiemy się Shi, zobaczysz. Podniesiemy się i świat jeszcze nas zapamięta. -Odpowiedziała jej przyjaciółka, nie wierząc do końca we własne słowa, mając jednak nadzieję, że doda drugiej otuchy, czy nadziei. Podniosła nieprzyjemnie pachnący trunek i przechyliła go, by wlać sobie znaczną ilość do gardła i zapomnieć. Wpatrzyła się w piękny, betonowy las. Ona, jak każdy z nich, nie wiedziała jak potoczy się dalszy los, żyła z dnia na dzień, rzuciwszy wszystko, ze świadomością, jak naiwne jest myślenie,że wszystko ułoży się samo. A wszystko było konsekwencją jednej nietrafnej decyzji. Uciec od bólu i rzucić wszystko.
- Jack? - Rzuciła cicho, lecz śpiący nawet nie zareagował. Powtórzyła to imię,potrząsając delikatnie jego ramieniem. Usłyszała w odzewie kilka leniwych pomruków. Dopiero kiedy zimną dłonią dotknęła jego wtulonego w deski oblicza i uderzyła z wyczuciem, Morfeusz zdecydował się wypuścić śpiącego ze swoich objęć. Kiedy chłopak podniósł się i spojrzał spod przybrudzonej czapki,przymkniętymi oczyma, w twarz swojej oprawczyni, już chcąc pytać, gdzie się pali i dlaczego, ta położyła mu palec wskazujący na wargach.
- Gdzie jest Shisha? - Zapytała półgłosem. Chłopak krótko wskazał na drzwi tarasu i ułożył się z powrotem wśród szklanych, zielonych butelek. Dziewczyna podniosła się i przez chwilę balansując jeszcze między butelkami dostała się do wyjścia.
Kiedy nacisnęła na klamkę, a drzwi uchyliły się z cichym skrzypnięciem, poczuła słodki zapach rześkiego powietrza. Wzięła głęboki wdech i delektując się nim zamknęła za sobą drzwi.Spojrzała w dal, starając się ogarnąć wzrokiem ogromne połacie szarych bloków, oblane żółtawym światłem, przedzierającym się pomiędzy budynkami.Gdzieś w oddali po błękicie ktoś pociągnął różowym pędzlem. Cała ta piękna scena odbijała się miliony razy w każdym z okien betonowych klocków, raz po raz rażąc ostrym światłem.
- Piękne, prawda? - Usłyszała słaby głos dochodzący z boku. Spojrzała na przyjaciółkę, opierającą się plecami o ścianę ich tymczasowego mieszkania i uśmiechnęła się. Shisha, siedemnastolatka z włosami pofarbowanymi na różowo, w szóstym miesiącu ciąży. Zachowywała się, jakby to nic nie znaczyło i była bardzo niezadowolona, kiedy ktokolwiek poruszał ten temat. Znajomi często śmieli się, że do ostatniej chwili będzie miała nadzieję, na poronienie. Nie nadawała się na rodzica. To był wypadek.
- Piękne. - Odparła. Różowowłosa odpaliła papierosa i wyciągnęła w stronę drugiej dziewczyny, ta jednak pokręciła głową. - Co z nami, nazywamy opakowania,z poszufladkowanymi ludźmi wewnątrz, pięknymi. - Burknęła. Zapadła cisza.Cisza, podczas której obydwie trawiły te słowa.
- Hope, wiesz, że nie musiało tak być? - Siedemnastolatka zwróciła się do młodszej. W jej oczach błyszczały łzy. - Wiesz, że albo znajdą nas i będziemy mieć problemy, albo zginiemy? - Przerwała i zamknęła oczy. Wzięła głęboki wdech. - Nie ma już drogi odwrotu. Wszyscy przegraliśmy naszą grę. -Zacisnęła zęby i otworzyła oczy, by ich spojrzenia się spotkały. Wypowiedziała to, o czym wiedzieli wszyscy, ale nikt nie chciał wypowiadać.
Młodsza zmarszczyła tylko brwi i wpatrywała się w przyjaciółkę bez słowa. Nie miała pojęcia, dlaczego akurat teraz przyszło jej poruszać temat tabu.
- Udało mi się zadzwonić do brata. - Odezwała się Shisha, jakby rozumiejąc pytanie zawarte w spojrzeniu drugiej. - Rodzice przestali mnie szukać miesiąc temu. Nie chcą mieszać w sprawy policji, boją się konsekwencji. - Po tych słowach uniosła butelkę jakiegoś alkoholu, który dzień wcześniej został zdyskwalifikowane ze względu na smak i wyniesiony na taras. Pociągnęła kilka łyków.
Jej rozmówczyni nie odezwała się słowem, wzięła ją za rękę i splotła ich palce.Nie mogła jej pocieszyć. Nie mogła powiedzieć nic.
- Kiedy usłyszałam jego głos, Chciałam tylko cofnąć czas i wrócić. -Ciągnęła dziewczyna. - Nie wiem, nie rozumiałam, co robię, uciekając z domu, wciąż nie rozumiem. Nie mam nic Hope, mam tylko was. - Siedemnastolatka pachniała alkoholem. Była prawie trzeźwa, co zdarzało jej się rzadko.
- Już zmarnowałyśmy życie? Jeżeli tak uważasz, na pewno je zmarnujesz.Podniesiemy się Shi, zobaczysz. Podniesiemy się i świat jeszcze nas zapamięta. -Odpowiedziała jej przyjaciółka, nie wierząc do końca we własne słowa, mając jednak nadzieję, że doda drugiej otuchy, czy nadziei. Podniosła nieprzyjemnie pachnący trunek i przechyliła go, by wlać sobie znaczną ilość do gardła i zapomnieć. Wpatrzyła się w piękny, betonowy las. Ona, jak każdy z nich, nie wiedziała jak potoczy się dalszy los, żyła z dnia na dzień, rzuciwszy wszystko, ze świadomością, jak naiwne jest myślenie,że wszystko ułoży się samo. A wszystko było konsekwencją jednej nietrafnej decyzji. Uciec od bólu i rzucić wszystko.