16 stycznia 2012
Przeczytałeś? Skomentuj, będzie mi bardzo miło. Prooszę.
Gdzie światła?Ogromna arena pogrążona w ciemności. Krystaliczna struktura ciszy. Dyrygent zastygł ze wzniesioną ręką.
Zebraliśmy się tutaj...
Postać na samym środku sceny. Wyprostowana, oczekująca. Cóż znaczy niebieska krew, jeżeli nie widać Jej przez skórę?
By w tym, tak ważnym dniu...
Zamknij się, zamknij. Donośny, mocny ton obijał się wraz z echem o kamienne ściany. Tak wzniosły, tak uroczysty, tak.. Zamknij się!
Oznajmić całemu światu...
***
Ogromna scena. Jedyna, gdzie gra nawet loża szyderców. Zacisnęła zęby, zacisnęła pięści. Syczała, a ciemne słowa ociekały frustracją. Uniosła głowę. Rozłożyła skrzydła. Ogromne i jasne. Okazałe ramiona puchu, najeżone lotkami. Rozpościerały się metrami wokół niej. Dlaczego wciąż nie odleciała? Pętle strachu były zbyt mocne. - To twoja zwrotka, graj! - Odbiła się i zawirowała. Tańczyła po padole łez, usłanym przegniłymi deskami. Tylko gdzie podział się dubler? Od kogo dowiedzieć się, gdzie kończy się komedia, a zaczyna dramat?
Graj!
***
Strzykawka. Na wyciągnięcie ręki. Po co? Uniesiona w górę wprawiła promienie słońca w szaleństwo, obijające się błyskiem po oczach. Spuszczona znów w dół, długą paszczą w stronę skóry wprawiła w szaleństwo i innych.
Złota tarcza oblała się rumieńcem, w odezwie cały świat zaginął w otchłani czerwieni.
Szkarłatu?
Krwi.
Rdzawego atramentu, wylanego przez winnych, rozmazanego przez pióra istnienia.
Pióra... khekhe.
Lubię pióra, są trochę jak masło.. khekhe..
Ciężkie spojrzenie, wymowne westchnienie i odebrana strzykawka. Ale.. ale...
Narkotyk nieświadomości.. ach..
Są tu. Uciekaj!
***
Oddech nie był posłuszny. Rzęził w piersi i nie pozwalał biec szybciej. Chcę szybciej! Glany uderzały ciężko o żarzącą się ziemię. Paznokcie wbijały się we wnętrze dłoni. Jakie paznokcie? Jakie glany? To tętent kopyt. To z chrap ulatywały kłęby pary.
Ktoś dorównywał mi tępa. Wpatrzona w dal przed sobą spieszyłam ku celu, mimo to go dojrzałam.
- Przed czym uciekasz?! - Zapytał, spoglądając na mnie przez mgłę.
Nie miałam siły na odpowiedź. Nie mogłam zgubić taktu. Nie mogłam zawieść.
To nie ja uciekam.
I nie sama. Byli wszyscy. Ciągnąc za sobą szare wstęgi, materialne ogony ich dusz. Pęd bawił się popielatymi szarfami. Nie liczyło się nic, tylko cel. Szybciej!
Ja gonię.
***
Oznajmić całemu światu...
Kapłan?
Sprawiedliwość? W snach miała inną twarz. Uniosła wysoko dłonie,
sztylet który dzierżyła zdawał się nie pasować do ciemnego nieba w tle.
Dziś...
Poprawiła jakby uchwyt, jej palce zatańczyły. Wpatrywała się w ostrze, zupełnie jak ja. Ja patrzyłam jednak z dołu.
Teraz...
Na samym środku areny. Otoczona cierpkim zapachem zachwytu. Leżąc na okrągłym, kamiennym blacie. Pod wzniesionym sztyletem.
Już...
Szybki,
krótki ruch. Ostry ból, ciało wygięte w łuk, krzyk uciekający między
wargami. Uśmiech na ustach widowni. Strugi krwi cieknące po bladej
skórze, kapiące z kamiennego blatu, kapiące po schodach. Szkarłat
zasychający na dłoniach oprawczyni.Nie! Nie byłam gotowa!
Wtedy wszystko stało się cichsze. Jedynie dudnienie nie ustało. Moja głowa opadła na bok, chyba po to, bym zobaczyła. Oni uciekli, nie poczekali na mnie. Dlaczego się zatrzymałam...? Miałam się nie zatrzymywać! Szarość spowiła arenę, widziałam już tylko ich. Coraz dalej. Pędzący w karkołomnym wyścigu, po przegniłych deskach sceny życia.
Życie : Ja
1 : 0