- Dogoniłeś mnie- zaśmiałam się.
- Jak zwykle- odwzajemnił moje spojrzenie.
Po chwili milczenia w tej pozycji, Atau podniósł się, a ja za nim. Nie wierzyłam, że jestem z nim już ponad miesiąc. Każdy dzień mijał jak pięć minut. Byłam ciekawa, co dzieje się w stadzie. Wiedziałam jednak, że nie mogę tam teraz iść. Musiałam zostać tutaj. Z nim.
Powoli skierowaliśmy się na znaną mi już bardzo dobrze ścieżkę. Codziennie pokonywałam tę drogę kilka razy.
Z
ledwo widocznym uśmiechem na pysku stawiałam chwiejnie kroki, idąc za
moim towarzyszem. Patrzyłam błękitnymi ślepiami uważnie na każde drzewo,
każdy krzew, ba, nawet każdy kamyk, który mijałam. Wszystko wydawało
się wciąż inne. Nie wiem, ile razy dziennie tędy przechodziłam. Jednak
zdążyłam już zauważać takie szczegóły jak nowy liść czy pąk na jednym z
drzew, czy to, że któryś z kamyków leży metr dalej, zapewne popchnięty
przez jakieś przebiegające zwierzę. Czuję wszystko. Każdą różnicę.
Widzę, jak cienie się poruszają, napędzane przez tchnienie wiatru.
Wszystko się zmienia.
Nic nie pozostaje takie samo.
Chociażby na chwilę.
Zwróciłam
swe uważne spojrzenie na kościsty ogon należący do basiora. Wciąż nie
wierzyłam w to, co się dzieje. Nie jestem sama. Są tacy jak ja. A
właściwie to jest. Ten jeden, jedyny. Na mój pysk wpłynął nikły uśmiech,
gdy tak na niego patrzyłam.
Kochasz go, Arashi.
Pokręciłam
przecząco głową, jakby sama do siebie, spuszczając pysk. Nie mogłam go
pokochać. Nie mogłam. I wciąż odrzucałam od siebie tę myśl, która tak
bardzo mnie przerastała. Niedługo miałam wrócić do stada. Miałam go
opuścić.
- Arashi, ty płaczesz?- te słowa wyrwały mnie z zamyślenia.
Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że po moich policzkach płynie kilka łez. Popatrzyłam na niego i pokręciłam głową.
- Nie... nie płaczę- powiedziałam cicho, odwracając wzrok.
Tak, płaczesz. Boisz się, Arashi. Boisz się, że go stracisz.
Czułam,
jak głosy w mojej głowie stają się coraz głośniejsze. Czułam, jak
uświadamiają mnie czegoś, czego powinnam sama już dawno się domyśleć.
Ale nie. Ja tę myśl po prostu odrzucałam. Robiłam bariery wokół mojego
umysłu, byle żeby jej nie dopuścić.
Nie czułam,
gdy drżące łapy przestały mnie słuchać. Kiedy się zatrzymały. Stałam na
zmarzniętej ziemi, wciąż się trzęsąc. Nie wiedziałam, kiedy on zjawił
się obok mnie. Kiedy mnie przytulił i zaczął pocieszać. Nie słyszałam.
Słowa zlewały się w niewyraźny bełkot, a obrazy rozlały się w jedną,
niewyraźną plamę.
Stchórzysz znowu?
Z
mojego pyska wydało się przeciągłe wycie, pełne żalu i przerażenia.
Mówili do mnie. Nie wiedziałam kto. Ale jego słowa trafiały prosto w
środek duszy. Wypalały ją od środka. Nie miałam pojęcia, co się dzieje.
Moją
klatką piersiową szarpnęła fala bólu. Dźwięki zlewały się coraz
bardziej, jedyne co słyszałam wyraźnie to trzask kości i mój
przeraźliwie szybki oddech.
To twój czas, Arashi.
Czułam szyderstwo w jego głosie, choć nie wiedziałam, kim jest. Znał mnie lepiej niż ja sama.
Świat
zawirował. Poczułam silne uderzenie w bok, a następnie zimno na mojej
skórze. Dławiłam się swoim własnym bólem, który wyginał moje ciało w
łuk. Trzaski stawały się coraz głośniejsze. I jedyne, co było w stanie
mnie utrzymać przy świadomości to niewyraźny głos wilka stojącego nade
mną i próbującego jakoś mnie podnieść...
Nic nie pozostaje takie samo... nawet na moment...