"I będę stąpał po wodzie
a ty mnie złapiesz jeśli upadnę
i zagubię się w twoich oczach
i wszystko będzie dobrze
i wszystko będzie dobrze"
~ Lifehouse "Storm" (tłumaczenie)
W oddali słyszę dźwięk. Symfonię dźwięków. Próbują przebić się przez barierę wokół mnie. Czuję, jak o nią uderzają, ale są zbyt dalekie. Wszystko tak szybko sunie. Światła rozpływają się, tworząc plamę, nie mogę ich rozpoznać, są zbyt dalekie...
Słyszę tylko ciszę. Coś o nią uderza, próbuje się przebić. Nie wiem, co się stało. Najpierw światła, smugi, plamy... potem bolesne zimno. Nie wiem skąd się wzięło, ale nie przeszkadza mi, nie boję się go. Już po chwili to ja jestem odległa, setki kilometrów stąd. Lecę gdzieś po niebie, razem z gwiazdami. I już o nic się nie martwię.
Tylko ten odgłos piszczących opon samochodu...
a ty mnie złapiesz jeśli upadnę
i zagubię się w twoich oczach
i wszystko będzie dobrze
i wszystko będzie dobrze"
~ Lifehouse "Storm" (tłumaczenie)
W oddali słyszę dźwięk. Symfonię dźwięków. Próbują przebić się przez barierę wokół mnie. Czuję, jak o nią uderzają, ale są zbyt dalekie. Wszystko tak szybko sunie. Światła rozpływają się, tworząc plamę, nie mogę ich rozpoznać, są zbyt dalekie...
Słyszę tylko ciszę. Coś o nią uderza, próbuje się przebić. Nie wiem, co się stało. Najpierw światła, smugi, plamy... potem bolesne zimno. Nie wiem skąd się wzięło, ale nie przeszkadza mi, nie boję się go. Już po chwili to ja jestem odległa, setki kilometrów stąd. Lecę gdzieś po niebie, razem z gwiazdami. I już o nic się nie martwię.
Tylko ten odgłos piszczących opon samochodu...
~~*~~
Dźwięki powoli docierają do mnie, wreszcie przedarły barierę. Ogarnęła
mnie kakofonia pisknięć, szumu, warkotu... Plamy stają się światłami,
reflektorami samochodów, błyskami świateł sygnalizacyjnych. Słyszę
stukot, wciąż rozlega się wokół mnie. Tępo patrzę przed siebie, jakby
nie widząc migających mi przed twarzą aut, nie czując lodowatego
powietrza, które igłami wbija mi się w policzki, dłonie... Jedynie
patrzę i nie widzę, bo jestem myślami daleko stąd. Zamknęłam oczy, mając
nadzieję, że gdy znów je otworzę, będę miała pewność, że to tylko sen.
Nie budzę się, wciąż stoję na tym brudnym chodniku miasta, które tętni
życiem, będąc jednocześnie martwym.
Odwracam twarz. Przed oczami migają mi sylwetki ludzi, rozmywają się w moich oczach. Wsuwam ręce do kieszeni czarnego płaszcza, by przestały drżeć, i idę, jak po szkle, po wodzie, jakbym się bała, że zaraz spadnę w otchłań. Stawiam każdy krok z mechanicznym wysiłkiem. Nie wiem po co idę, ale jestem świadoma, że gdy się zatrzymam, będę się zastanawiać, czemu stoję.
Ludzie mijają mnie, a ja jedynie się zastanawiam - czemu się tak spieszą? Do kogo, do czego? Może mają powód, jakiś cel. Jestem ciekawa, co myślą i czego teraz pragną, ale wiem, że to zawsze pozostanie dla mnie tajemnicą i nigdy się tego nie dowiem. Za chwilę miną mnie i znikną za najbliższym zakrętem. I już nigdy się nie dowiem... Dla nich nie istnieję, bo mnie nie widzą. Jestem jedynie cieniem. Nawet mnie nie zauważą, a ja wkrótce o nich zapomnę, ale nadal będę pytać samą siebie - a czego ty teraz pragniesz? Będę odpowiadać "nie wiem"...
Widzę plamy, ledwie zarysy, wszystko znika pod moimi łzami. Przecież jeszcze przed chwilą nie miałam siły, żeby płakać. Czemu to robię? Przecież nie jest mi smutno. Tylko tak strasznie pusto... Jakby mi coś wydarto, jakbym ja sama coś sobie wydarła. Masochistka z ciebie; wciąż powtarzam w swoich myślach. Gdybym tylko wiedziała, co oni myślą.
Nie zauważyłam, kiedy znalazłam się na środku olbrzymiego placu, oświetlonego tysiącami żarzących się lamp, ustawionych na tej brudnej ulicy. Zimno mi, więc okrywam się płaszczem, jak gdyby mnie to w ogóle obchodziło. Policzki bolą od zamarzniętych łez, nie dbam o to. Stoję jedynie pośrodku tego pustego placu. Po co? - będę się pytać w myślach, choć wiem, że i tak nie odpowiem. Rozglądam się dookoła. Nieliczni ludzie się gdzieś spieszą, pędzą, ale są i tacy, którzy tylko przysiedli na murku lub na ławce. Ot tak, po prostu. Słyszę jakiś dźwięk, oddalony ode mnie, nie rozumiem, co chce mi przekazać. Odwracam głowę, choć moje oczy już od dawna nie widzą. Ktoś do mnie podszedł, jakiś człowiek. Jego usta się poruszają, wydobywa się z nich pytanie, które brzmi jak "Kim jesteś?".
Kim jestem? Nie wiem - chcę odpowiedzieć, ale moje usta są zmarznięte, nie wydobywa się z nich nawet najmniejszy dźwięk. Odchodzę, ze wzrokiem wbitym w ziemię, tym razem pełnym żalu i bólu. Kim jestem? - pytam samą siebie. Jestem nikim...; brzmi odpowiedź.
Zimno uderza mnie swymi czarnymi, nieprzeniknionymi skrzydłami, jakby chciało stopić się z nocą, z czernią nieba nade mną. Światła żarzą się wokół mnie, kłując w oczy, jakby chciały mnie zaatakować. Już po chwili są jedynie jednobarwnymi plamami, wszędzie panuje cisza. Nie słyszę dalekich dźwięków, które próbują przebić się przez barierę mojego umysłu. Nie docierają do mnie, są za daleko. Są... za słabe.
Idę, nie wiedząc czemu. Wiem jedynie, że jeśli się zatrzymam, będę pytała samą siebie, dlaczego stoję. Widzę jedynie brud niewyraźnego chodnika, a gdy unoszę głowę - tylko plamy, układające się w konstelacje gwiazd, na ciemnej płachcie nieba. Nie wiem czym są światła przede mną. Są tylko pojedynczymi iskrami, znikającymi pod taflą moich łez, które nie wiem, czemu płyną. Już nie czuję żalu, ani bólu. Tylko to przerażające zimno...
Odwracam twarz. Przed oczami migają mi sylwetki ludzi, rozmywają się w moich oczach. Wsuwam ręce do kieszeni czarnego płaszcza, by przestały drżeć, i idę, jak po szkle, po wodzie, jakbym się bała, że zaraz spadnę w otchłań. Stawiam każdy krok z mechanicznym wysiłkiem. Nie wiem po co idę, ale jestem świadoma, że gdy się zatrzymam, będę się zastanawiać, czemu stoję.
Ludzie mijają mnie, a ja jedynie się zastanawiam - czemu się tak spieszą? Do kogo, do czego? Może mają powód, jakiś cel. Jestem ciekawa, co myślą i czego teraz pragną, ale wiem, że to zawsze pozostanie dla mnie tajemnicą i nigdy się tego nie dowiem. Za chwilę miną mnie i znikną za najbliższym zakrętem. I już nigdy się nie dowiem... Dla nich nie istnieję, bo mnie nie widzą. Jestem jedynie cieniem. Nawet mnie nie zauważą, a ja wkrótce o nich zapomnę, ale nadal będę pytać samą siebie - a czego ty teraz pragniesz? Będę odpowiadać "nie wiem"...
Widzę plamy, ledwie zarysy, wszystko znika pod moimi łzami. Przecież jeszcze przed chwilą nie miałam siły, żeby płakać. Czemu to robię? Przecież nie jest mi smutno. Tylko tak strasznie pusto... Jakby mi coś wydarto, jakbym ja sama coś sobie wydarła. Masochistka z ciebie; wciąż powtarzam w swoich myślach. Gdybym tylko wiedziała, co oni myślą.
Nie zauważyłam, kiedy znalazłam się na środku olbrzymiego placu, oświetlonego tysiącami żarzących się lamp, ustawionych na tej brudnej ulicy. Zimno mi, więc okrywam się płaszczem, jak gdyby mnie to w ogóle obchodziło. Policzki bolą od zamarzniętych łez, nie dbam o to. Stoję jedynie pośrodku tego pustego placu. Po co? - będę się pytać w myślach, choć wiem, że i tak nie odpowiem. Rozglądam się dookoła. Nieliczni ludzie się gdzieś spieszą, pędzą, ale są i tacy, którzy tylko przysiedli na murku lub na ławce. Ot tak, po prostu. Słyszę jakiś dźwięk, oddalony ode mnie, nie rozumiem, co chce mi przekazać. Odwracam głowę, choć moje oczy już od dawna nie widzą. Ktoś do mnie podszedł, jakiś człowiek. Jego usta się poruszają, wydobywa się z nich pytanie, które brzmi jak "Kim jesteś?".
Kim jestem? Nie wiem - chcę odpowiedzieć, ale moje usta są zmarznięte, nie wydobywa się z nich nawet najmniejszy dźwięk. Odchodzę, ze wzrokiem wbitym w ziemię, tym razem pełnym żalu i bólu. Kim jestem? - pytam samą siebie. Jestem nikim...; brzmi odpowiedź.
Zimno uderza mnie swymi czarnymi, nieprzeniknionymi skrzydłami, jakby chciało stopić się z nocą, z czernią nieba nade mną. Światła żarzą się wokół mnie, kłując w oczy, jakby chciały mnie zaatakować. Już po chwili są jedynie jednobarwnymi plamami, wszędzie panuje cisza. Nie słyszę dalekich dźwięków, które próbują przebić się przez barierę mojego umysłu. Nie docierają do mnie, są za daleko. Są... za słabe.
Idę, nie wiedząc czemu. Wiem jedynie, że jeśli się zatrzymam, będę pytała samą siebie, dlaczego stoję. Widzę jedynie brud niewyraźnego chodnika, a gdy unoszę głowę - tylko plamy, układające się w konstelacje gwiazd, na ciemnej płachcie nieba. Nie wiem czym są światła przede mną. Są tylko pojedynczymi iskrami, znikającymi pod taflą moich łez, które nie wiem, czemu płyną. Już nie czuję żalu, ani bólu. Tylko to przerażające zimno...
~~*~~
Upadam. Z niebios, prosto na twardy, oblodzony beton. Lodowaty wiatr uderza swymi smugami w moją twarz, dłonie. Czuję jego chłodne języki na ciele. Tak bardzo mi zimno... Widzę tylko dwa, zamazane światła reflektorów samochodu. Ktoś krzyczy, ktoś płacze. To nie jestem ja, moje łzy zamarzły w oczach, które już nie widzą. Od dawna nie widziały.
Leżę, nie martwiąc się, nie wierząc już w nic, i tylko zastanawiam się, czego teraz pragną ludzie wokół mnie, czego ja pragnę. Stąpać po niebie, jak po kruchym lodzie, jak po tafli wody, ale nie bać się, że spadnę w przepaść.
Są wokół mnie, są ze mną, widzę ich twarze. Patrzą w moje puste, niewidzące oczy i pytają, kim jestem. I choć moje usta są zmarznięte, nie mogę nimi poruszyć, nie wydobywa się z nich żaden dźwięk, odpowiadam tą jedną myślą, wiedząc, że i tak nigdy jej nie poznają.
Kim jestem? Patrzę w niebo, szukając odpowiedzi w konstelacjach gwiazd i tej smukłej smugi wiatru, która krąży nade mną. Jednak milczą, ale ja znam odpowiedź.
Jestem nikim.
Znów lecę, unoszę się setki kilometrów nad ziemią. Leżąc tak naprawdę na brudnej, mokrej ulicy wielkiego miasta, między wieżowcami. Już o niczym nie myślę, o nic się nie boję. Moje puste oczy nie wyrażają już niczego, w umyśle nie rozbrzmiewa żadne pytanie, jakakolwiek myśl... I jedynym, co widzę, są światła, lśniące na czarnej płachcie nieba. Są jednobarwnymi plamami migoczących gwiazd...
Upadam. Z niebios, prosto na twardy, oblodzony beton. Lodowaty wiatr uderza swymi smugami w moją twarz, dłonie. Czuję jego chłodne języki na ciele. Tak bardzo mi zimno... Widzę tylko dwa, zamazane światła reflektorów samochodu. Ktoś krzyczy, ktoś płacze. To nie jestem ja, moje łzy zamarzły w oczach, które już nie widzą. Od dawna nie widziały.
Leżę, nie martwiąc się, nie wierząc już w nic, i tylko zastanawiam się, czego teraz pragną ludzie wokół mnie, czego ja pragnę. Stąpać po niebie, jak po kruchym lodzie, jak po tafli wody, ale nie bać się, że spadnę w przepaść.
Są wokół mnie, są ze mną, widzę ich twarze. Patrzą w moje puste, niewidzące oczy i pytają, kim jestem. I choć moje usta są zmarznięte, nie mogę nimi poruszyć, nie wydobywa się z nich żaden dźwięk, odpowiadam tą jedną myślą, wiedząc, że i tak nigdy jej nie poznają.
Kim jestem? Patrzę w niebo, szukając odpowiedzi w konstelacjach gwiazd i tej smukłej smugi wiatru, która krąży nade mną. Jednak milczą, ale ja znam odpowiedź.
Jestem nikim.
Znów lecę, unoszę się setki kilometrów nad ziemią. Leżąc tak naprawdę na brudnej, mokrej ulicy wielkiego miasta, między wieżowcami. Już o niczym nie myślę, o nic się nie boję. Moje puste oczy nie wyrażają już niczego, w umyśle nie rozbrzmiewa żadne pytanie, jakakolwiek myśl... I jedynym, co widzę, są światła, lśniące na czarnej płachcie nieba. Są jednobarwnymi plamami migoczących gwiazd...