Blog ten, pamiętnik, wymyśliły Aldieb, Lady Killer i Gold Fire, podczas gdy to one opiekowały się stadem. Dzięki nim, możecie poznać historię HOTN, historię wybrańców i chwilę z życia osób ze stada. Ten blog powstał by w jednym miejscu streścić wszystkie nasze opowiadania.
`Wandessa.

Czego szukasz?

5 stycznia 2012

'They're screaming out my name!' [Imloth]

05 stycznia 2012

     "So now I know I'm crazy, I feel there's no more pain.
     The voices call out to me, they're screaming out my name!"
     ~ Brokencyde "Schizophrenia"
     W ich ustach rozbrzmiewa me psychodeliczne imię. Bawią się mną, plugawiąc jego wydźwięk swą czarną krwią. Jest cicho, powietrze drga niespokojnie, w sercu nikły lęk. Chciałabym zapomnieć... Niewykonalne.
     Odejdźcie, zostawcie mnie w spokoju. Czego chcecie?! Kulę się w kącie obrzydliwego, czystego pokoju. Pedantycznie lśniącego w laboratoryjnych lampach. Ich nieustające, przeciągłe warkotanie brzmi jak warczenie psa, albo brzęczenie os. Obcy ludzie krążą wokół mnie każdego dnia, potem znikają, a ja znów zostaję sama w tym więzieniu z gładkich płytek. Nie ma okien, nie ma drzwi... Nie, są tylko jedne. Bez klamki.
     Odrzuca mnie ta obrzydliwa czystość ścian psychiatrycznego pokoju. Dlaczego zawsze są białe, nie czarne? Ciemność uspokaja. Oni myślą, że ta kująca w oczy biel odstraszy Je. Głosy. Mylą się.
     Ich szepty, słowa, krzyki... Przeraźliwy potępieńczy wrzask i skrzek, skwierczenie niematerialnych ciał, jakby stanęły w ogniu. On je pochłania od środka, karmią się moim strachem i bólem, raz za razem uderzając moim sercem o nicość, pustkę. Czuję, że zaraz zwariuję! Ale to się nie stanie. Ja już jestem szalona.
     Niczym obłok czarnego dymu, wirują nade mną, skrzecząc me psychodeliczne imię. Bawią się mną, oblewają czarną krwią. Z moich ust wydarł się przeraźliwy wrzask. Chcę stąd uciec! Otwórzcie drzwi!
     Na kolanach, z włosami opadającymi na twarz, ubrana w biały, psychiatryczny kaftan, idę do drzwi. Ale One łapią mnie za nogi, za ręce, wyszarpują mi włosy. Krzyczę, a mój głos przypomina potępieńcze wycie. Upadam, lecz nie mogę wstać, nie pozwalają mi. Raz za razem ranią mnie, unosząc się nad mym ciałem. Ich puste, czerwone ślepia z pionowymi źrenicami i kły, ociekające mą szkarłatną krwią.
     Czołgam się, choć moje ciało mocno krwawi, krzyczę: pomocy! Ale nikt się nie zjawia, nikt nie otwiera białych drzwi. Uderzam w nie, błagam, aby mnie uwolniono. Na darmo. Opieram się o ścianę z idealnych kafelków, zsuwam się po niej, a one przypływają do mnie, by zadawać kolejny ból. Zaraz zwariuję! Ale to się nie stanie.
     Ja już jestem szalona.
     Nagle otworzyły się wysokie drzwi, jaskrawe światło wpadło do pedantycznie obrzydliwego pokoju psychiatrycznego. Uciekły, odleciały, wsiąkły w ściany, które są przepełnione ich wrzaskiem, ich krzykiem. Słyszę głos i sama krzyczę. Niech zostawią mnie w spokoju!
     - Siostro! Trzeba podać pacjentce kolejną dawkę leku. Numer trzydzieści sześć. Tak, to ta z zaawansowaną schizofrenią.
     Znów przyszli, by podać mi te obrzydliwe kapsułki z trucizną. Myślą, że mi pomogą. Mylą się. Znów są ludzie wokół mnie, nie potrafię zrozumieć żadnego słowa, patrzą na mnie. Potem wyszli, zamykając za sobą białe drzwi i gasząc światło. Pozostaję sama w ciemności, w powietrzu unosi się tylko cisza. Jestem sama, dopóki lek działa.
     Ale potem one wrócą. Wiem, że wrócą...
     Będą chłeptać moją krew, wymawiać me psychodeliczne imię. Plugawiąc je swą czarną krwią. Ludzie mówią, że jestem chora. Ale to nieprawda. Przecież nie jestem szalona...
Imloth (15:53)