20 marca 2012
Było pusto.
Siedziała na rozległej polanie, jej biała suknia okrywała poszycie. Było tak pusto.
Unosiła dłoń na której widniała garstka białych pigułek. Wpatrywała się w nie, nie, zdające się wtapiać w biel jej skóry, w nie. Nie.
Chciała to powiedzieć? Cokolwiek chciała, jej usta pragnące narkotykowego kochanka milczały.
W końcu opuściła powieki podsuwając do ust dłoń. Milcząc wytańczyła wojnę, w której nie mogła tej miłości, tak bardzo jej pragnąc.
Pozostawiły po sobie gorzki posmak przegranej. Rozeszły się cierpkim płomieniem po drobnym ciele. Gdy struga jaśniejącego powietrza wydarła się z jej ust, a krzyk rozdarł ciemność, gdzieś za nią spłoszone tabuny ptaków poderwały się do lotu.
Otworzyła oczy.
Zadarła brodę by ujrzeć jak ciemni skrzydlaci przecinają głęboki granat nieba. Każdym uderzeniem skrzydeł wzniecali kolejne burze wiatru. Wpatrując się w spłoszone anioły powstała.
Suknia musnęła poszycie. Woń nocy była tak mocna. tak słodka.Gdy okrzyki ptaków ustały, oni zniknęli w dali. Było tak spokojnie. Chciała tylko ich dogonić. Rozłożyć własne ramiona i złapać ten ciepły wiatr. Księżyc pokręcił bladą głową. Nie masz skrzydeł. Nie masz ich ani odrobinę. Mam! Przecież mam. Zamknęła oczy i odchyliła głowę w tył. Wiatr sunął subtelnymi palcami po jej bladym ciele. Jej suknia furgotała. Masz rację. Nie mam skrzydeł. Mnie też nie ma. Nie tu.
***
Kafelki były zimne. Lustro brudne, a kran naznaczony pędzlem rdzy. W tafli odbijało się jej puste spojrzenie. Na jej obliczu malował się uśmiech, zbłąkany gość który na swoje przedstawienie przybył zbyt późno. Oparta o ścianę. Jej dłonie wypełnił szkarłat. Ten sam ciężki płyn wypełniał wyrwy pomiędzy kafelkami. Ten sam kapał z jej bladych nadgarstków, spod jej bladej krtani.Odliczanie dobiegało końca. Kap, kap, kap. Jak zawsze wcześniej.
***
Dziękuję. Zaczerpnęła głęboki oddech i uniosła głowę. Wygięła kręgosłup w łuk, jej delikatne rysy rozświetliły się poczuciem spełnienia. Uniosła się w górę, jakby powabny anioł ujął ją w talii i zamachał skrzydłami. Srebrzące się łzy zrosiły jego pierze. Z każdym uderzeniem ogromnych ramion anioła czuła smród palonych ciał. Smród dochodzący z dołu. Ogień, który zniknął daleko w dole. Dym płonącego lasu ciał spowijał świat, do którego już nie należała.
___
Krytyka mile widziana
Siedziała na rozległej polanie, jej biała suknia okrywała poszycie. Było tak pusto.
Unosiła dłoń na której widniała garstka białych pigułek. Wpatrywała się w nie, nie, zdające się wtapiać w biel jej skóry, w nie. Nie.
Chciała to powiedzieć? Cokolwiek chciała, jej usta pragnące narkotykowego kochanka milczały.
W końcu opuściła powieki podsuwając do ust dłoń. Milcząc wytańczyła wojnę, w której nie mogła tej miłości, tak bardzo jej pragnąc.
Pozostawiły po sobie gorzki posmak przegranej. Rozeszły się cierpkim płomieniem po drobnym ciele. Gdy struga jaśniejącego powietrza wydarła się z jej ust, a krzyk rozdarł ciemność, gdzieś za nią spłoszone tabuny ptaków poderwały się do lotu.
Otworzyła oczy.
Zadarła brodę by ujrzeć jak ciemni skrzydlaci przecinają głęboki granat nieba. Każdym uderzeniem skrzydeł wzniecali kolejne burze wiatru. Wpatrując się w spłoszone anioły powstała.
Suknia musnęła poszycie. Woń nocy była tak mocna. tak słodka.Gdy okrzyki ptaków ustały, oni zniknęli w dali. Było tak spokojnie. Chciała tylko ich dogonić. Rozłożyć własne ramiona i złapać ten ciepły wiatr. Księżyc pokręcił bladą głową. Nie masz skrzydeł. Nie masz ich ani odrobinę. Mam! Przecież mam. Zamknęła oczy i odchyliła głowę w tył. Wiatr sunął subtelnymi palcami po jej bladym ciele. Jej suknia furgotała. Masz rację. Nie mam skrzydeł. Mnie też nie ma. Nie tu.
***
Kafelki były zimne. Lustro brudne, a kran naznaczony pędzlem rdzy. W tafli odbijało się jej puste spojrzenie. Na jej obliczu malował się uśmiech, zbłąkany gość który na swoje przedstawienie przybył zbyt późno. Oparta o ścianę. Jej dłonie wypełnił szkarłat. Ten sam ciężki płyn wypełniał wyrwy pomiędzy kafelkami. Ten sam kapał z jej bladych nadgarstków, spod jej bladej krtani.Odliczanie dobiegało końca. Kap, kap, kap. Jak zawsze wcześniej.
***
Dziękuję. Zaczerpnęła głęboki oddech i uniosła głowę. Wygięła kręgosłup w łuk, jej delikatne rysy rozświetliły się poczuciem spełnienia. Uniosła się w górę, jakby powabny anioł ujął ją w talii i zamachał skrzydłami. Srebrzące się łzy zrosiły jego pierze. Z każdym uderzeniem ogromnych ramion anioła czuła smród palonych ciał. Smród dochodzący z dołu. Ogień, który zniknął daleko w dole. Dym płonącego lasu ciał spowijał świat, do którego już nie należała.
___
Krytyka mile widziana