27 marca 2012
Noc, ma towarzyszka, wiernie spełniała swą
rolę, kryjąc mnie przed wścibskimi spojrzeniami nieprzyjaznych istot.
Las Śmierci ciągnął się przez wiele kilometrów, aż w końcu dotarłam do
jego granicy.
Podczas podróży nie myślałam. Wszelka świadomość otaczającego mnie świata, świadomość siebie i innych uleciały. Było tylko światło; nikłe, wciąż uciekające światełko, które kryło w sobie pewną tajemnicę. Tajemnicę związaną z moją przeszłością – tak czułam. W mojej głowie wciąż pobrzmiewały słowa, bym nie starała się poznać losów poprzedniego żywota. Jednak bliżej nieokreślona siła mąciła mój rozum, wpajała mi, iż muszę zostawić Stado Nocy za sobą, zerwać kontakty, poświecić siebie, by odkryć nieznane.
Wyhamowałam gwałtownie. Mroczny las, który od niedawna pełnił mi rolę domu, urwał się nagle. Dosłownie. Przede mną nie było nic. Jedynie czerń – głęboka, nieprzenikniona. Bardziej intensywna, aniżeli bezgwiezdna noc. Zatapiała świat, rozlewała się wgłąb lasu, pochłaniała wszystko. Teraz łakomie łechtała moje łapy. Prosiła, przemawiała do mnie – zupełnie, jak żywa istota. A może to nie jest czerń? Może to tylko pozory?
Zrobiłam niepewny krok naprzód. Lecz, postawiwszy łapę na ciemnej plamie, nie poczułam gruntu. Nie czułam też siły ciążenia, nie spadłam. Wtem mój wzrok padł na jasny punkt pośród mroku. Światło. Mały, niepozorny punkcik. Magiczna siła powróciła, nakazywała mi podążać za jasnością. Wpadłam w trans, z którego nie sposób się wydostać, a zarazem resztkami świadomości chwytałam się rzeczywistości za sobą. Nie wiem czy to ja, czy ktoś inny postanowił… Skoczyłam.
Nie napotykając niematerialnej powierzchni, która jeszcze przed chwilą podtrzymywała moje kończyny, runęłam w dół. W mrok. Przeraźliwy świst wiatru wypełnił moje uszy, żywioł targał mną, bawił się, traktował jak zabawkę. Ze strachem w oczach patrzyłam, jak powierzchnia świata oddala się, krawędź niknie, niebo z błękitu przechodzi w czerń. Nie mogłam krzyknąć, wzywać pomocy.
Powoli szum ustał, ja przestałam czuć, iż spadam. Unosiłam się. Tak po prostu. Zawieszona pośród niemej nicości, przebierałam łapami, bojąc się upadku. Uświadomiwszy sobie swoje położenie, przekręciłam się tak, by sięgnąć podłoża. Czułam się jak marionetka, laleczka, która poruszy się jak zechcesz, gdy umiejętnie pociągniesz za sznurek.
Będąc już w pozycji „pozornie stojącej”, spróbowałam przemieścić się przed siebie. Zderzyłam się jednak z czymś pionowym i gładkim. No to w drugą stronę… Znowu to samo. Czarne „ściany”, czarne podłoże, czarny „sufit”. Mroczny sześcian, bez wyjścia. Czyżby śmierć nadeszła…?
Wtem do moich uszu dotarło ciche szemranie. Jakby szum. Rozpoznałam chlupot wody. A po chwili znikąd pojawił się wysoki, jakby dziewczęcy głos.
– Ktoś Ty? Kim jesteś i po co przybywasz?
Nieco piskliwy ton sprawił, że wyobraziłam sobie właściciela głosu jako małą, barwną wróżkę. Po prostu – pierwsze skojarzenie.
– A może to ja pierwsza powinnam zadać pytanie…? Gdzie jestem? – rzuciłam, nie czekając na pozwolenie.
Odpowiedział mi jedynie ciche chlupotanie.
– Gdzie jestem?!
Odgłos wzmógł się, stał głośniejszy i jakby głębszy. Nie wiem czy wodę można określić jaką poirytowaną czy oburzoną, ale na taką właśnie brzmiała.
– Nie Ty tu ustalasz reguły, Kuolemantähti. Nie Ty zadajesz pytania.
Stuliłam uszy. Poczułam się jak karcone szczenię, które nie wie, za co jest besztane.
– Ja chciałam tylko…
– Milcz! – przerwał mi huk. Wyimaginowana wróżka zniknęła sprzed oczu wyobraźni. – Za wtargnięcie do Mroku i bezczeszczenie Ciszy powinnaś zostać skazana na śmierć.
Tym razem wyraźnie dosłyszałam, jak woda zbliża się, cały czas przybierając na sile. Nagle gdzieś nade mną błysnęło nikłe światło. To samo, za którym podążałam. Ujrzałam, jak blade refleksy wody wyłaniają się z czerni, by, spadłszy niżej, znów przepaść pośród ciemności.
Chciałam wszystko wytłumaczyć… Wtem poczułam potężne uderzenie z góry, które popchnęło mnie ku dołowi. Fala, wydusiwszy z moich płuc resztki powietrza, porwała mnie ze sobą. Nie mogąc złapać tchu ani odzyskać władzy na własnym ciałem, miotana przez żywioł wśród bezgranicznego, czarnego nurtu, byłam niemal pewna śmierci. Wszystko wewnątrz mnie krzyczało, pragnęło tlenu. Nie mogąc dłużej powstrzymywać swego ciała, wzięłam głęboki wdech. Ciecz natychmiast wypełniła płuca. Otworzyłam oczy. Dookoła było jasno, ciepło. Niczym w niebie. Gęsta, ciężka mgła złocistej barwy wiła się bezszelestnie wokół moich łap. Było tak spokojnie… tak błogo. Nic, tylko wszechobecna światłość, promienie słońca. Panowała atmosfera bliżej nieokreślonego… szczęścia.
Poczułam coś dziwnego. Trudne do opisania uczucie towarzyszyło całej mnie. Coś jakby zaburzenia pola elektromagnetycznego, które można odczuć, trzymając w dłoni magnes. Dopiero po chwili zorientowałam się, że momentami zmieniała się wysokość punktu widzenia. Spojrzałam w dół. W odstępie około minuty moje ciało zmieniało formę – z wilczej przeobrażało się w ludzką i na odwrót.
Gdy wszystko ustabilizowało się, pozostałam ostatecznie pod postacią kobiecą, poczułam dłoń na swoim ramieniu. Głos w głębi duszy mówił, by nie odwracać się za siebie.
– Co tu robisz, Zbłąkana? – rzekł miękki, kojący głos. Zdecydowanie męski, mimo swej łagodności.
– Zbłąkana…? – wydusiłam i natychmiast urwałam. Ujrzałam przed sobą coś ciemnego, owalnego, na kształt dziury bądź tunelu. Widziałam w nim jedynie mrok… czułam wilgoć.
– Wracaj. – nieznajomy, choć szepnął, brzmiał stanowczo.
Pchnął mnie.
Prosto w czarną otchłań.
______________________________
Po napisaniu nie czytałam, nie sprawdzałam błędów. Nie chciało mi się, za co Was przepraszam.
Podczas podróży nie myślałam. Wszelka świadomość otaczającego mnie świata, świadomość siebie i innych uleciały. Było tylko światło; nikłe, wciąż uciekające światełko, które kryło w sobie pewną tajemnicę. Tajemnicę związaną z moją przeszłością – tak czułam. W mojej głowie wciąż pobrzmiewały słowa, bym nie starała się poznać losów poprzedniego żywota. Jednak bliżej nieokreślona siła mąciła mój rozum, wpajała mi, iż muszę zostawić Stado Nocy za sobą, zerwać kontakty, poświecić siebie, by odkryć nieznane.
Wyhamowałam gwałtownie. Mroczny las, który od niedawna pełnił mi rolę domu, urwał się nagle. Dosłownie. Przede mną nie było nic. Jedynie czerń – głęboka, nieprzenikniona. Bardziej intensywna, aniżeli bezgwiezdna noc. Zatapiała świat, rozlewała się wgłąb lasu, pochłaniała wszystko. Teraz łakomie łechtała moje łapy. Prosiła, przemawiała do mnie – zupełnie, jak żywa istota. A może to nie jest czerń? Może to tylko pozory?
Zrobiłam niepewny krok naprzód. Lecz, postawiwszy łapę na ciemnej plamie, nie poczułam gruntu. Nie czułam też siły ciążenia, nie spadłam. Wtem mój wzrok padł na jasny punkt pośród mroku. Światło. Mały, niepozorny punkcik. Magiczna siła powróciła, nakazywała mi podążać za jasnością. Wpadłam w trans, z którego nie sposób się wydostać, a zarazem resztkami świadomości chwytałam się rzeczywistości za sobą. Nie wiem czy to ja, czy ktoś inny postanowił… Skoczyłam.
Nie napotykając niematerialnej powierzchni, która jeszcze przed chwilą podtrzymywała moje kończyny, runęłam w dół. W mrok. Przeraźliwy świst wiatru wypełnił moje uszy, żywioł targał mną, bawił się, traktował jak zabawkę. Ze strachem w oczach patrzyłam, jak powierzchnia świata oddala się, krawędź niknie, niebo z błękitu przechodzi w czerń. Nie mogłam krzyknąć, wzywać pomocy.
Powoli szum ustał, ja przestałam czuć, iż spadam. Unosiłam się. Tak po prostu. Zawieszona pośród niemej nicości, przebierałam łapami, bojąc się upadku. Uświadomiwszy sobie swoje położenie, przekręciłam się tak, by sięgnąć podłoża. Czułam się jak marionetka, laleczka, która poruszy się jak zechcesz, gdy umiejętnie pociągniesz za sznurek.
Będąc już w pozycji „pozornie stojącej”, spróbowałam przemieścić się przed siebie. Zderzyłam się jednak z czymś pionowym i gładkim. No to w drugą stronę… Znowu to samo. Czarne „ściany”, czarne podłoże, czarny „sufit”. Mroczny sześcian, bez wyjścia. Czyżby śmierć nadeszła…?
Wtem do moich uszu dotarło ciche szemranie. Jakby szum. Rozpoznałam chlupot wody. A po chwili znikąd pojawił się wysoki, jakby dziewczęcy głos.
– Ktoś Ty? Kim jesteś i po co przybywasz?
Nieco piskliwy ton sprawił, że wyobraziłam sobie właściciela głosu jako małą, barwną wróżkę. Po prostu – pierwsze skojarzenie.
– A może to ja pierwsza powinnam zadać pytanie…? Gdzie jestem? – rzuciłam, nie czekając na pozwolenie.
Odpowiedział mi jedynie ciche chlupotanie.
– Gdzie jestem?!
Odgłos wzmógł się, stał głośniejszy i jakby głębszy. Nie wiem czy wodę można określić jaką poirytowaną czy oburzoną, ale na taką właśnie brzmiała.
– Nie Ty tu ustalasz reguły, Kuolemantähti. Nie Ty zadajesz pytania.
Stuliłam uszy. Poczułam się jak karcone szczenię, które nie wie, za co jest besztane.
– Ja chciałam tylko…
– Milcz! – przerwał mi huk. Wyimaginowana wróżka zniknęła sprzed oczu wyobraźni. – Za wtargnięcie do Mroku i bezczeszczenie Ciszy powinnaś zostać skazana na śmierć.
Tym razem wyraźnie dosłyszałam, jak woda zbliża się, cały czas przybierając na sile. Nagle gdzieś nade mną błysnęło nikłe światło. To samo, za którym podążałam. Ujrzałam, jak blade refleksy wody wyłaniają się z czerni, by, spadłszy niżej, znów przepaść pośród ciemności.
Chciałam wszystko wytłumaczyć… Wtem poczułam potężne uderzenie z góry, które popchnęło mnie ku dołowi. Fala, wydusiwszy z moich płuc resztki powietrza, porwała mnie ze sobą. Nie mogąc złapać tchu ani odzyskać władzy na własnym ciałem, miotana przez żywioł wśród bezgranicznego, czarnego nurtu, byłam niemal pewna śmierci. Wszystko wewnątrz mnie krzyczało, pragnęło tlenu. Nie mogąc dłużej powstrzymywać swego ciała, wzięłam głęboki wdech. Ciecz natychmiast wypełniła płuca. Otworzyłam oczy. Dookoła było jasno, ciepło. Niczym w niebie. Gęsta, ciężka mgła złocistej barwy wiła się bezszelestnie wokół moich łap. Było tak spokojnie… tak błogo. Nic, tylko wszechobecna światłość, promienie słońca. Panowała atmosfera bliżej nieokreślonego… szczęścia.
Poczułam coś dziwnego. Trudne do opisania uczucie towarzyszyło całej mnie. Coś jakby zaburzenia pola elektromagnetycznego, które można odczuć, trzymając w dłoni magnes. Dopiero po chwili zorientowałam się, że momentami zmieniała się wysokość punktu widzenia. Spojrzałam w dół. W odstępie około minuty moje ciało zmieniało formę – z wilczej przeobrażało się w ludzką i na odwrót.
Gdy wszystko ustabilizowało się, pozostałam ostatecznie pod postacią kobiecą, poczułam dłoń na swoim ramieniu. Głos w głębi duszy mówił, by nie odwracać się za siebie.
– Co tu robisz, Zbłąkana? – rzekł miękki, kojący głos. Zdecydowanie męski, mimo swej łagodności.
– Zbłąkana…? – wydusiłam i natychmiast urwałam. Ujrzałam przed sobą coś ciemnego, owalnego, na kształt dziury bądź tunelu. Widziałam w nim jedynie mrok… czułam wilgoć.
– Wracaj. – nieznajomy, choć szepnął, brzmiał stanowczo.
Pchnął mnie.
Prosto w czarną otchłań.
______________________________
Po napisaniu nie czytałam, nie sprawdzałam błędów. Nie chciało mi się, za co Was przepraszam.