01 grudnia 2011
Dobra,
wrzucam pierwsze opowiadanie. Wiem, że pewnie nikt go na razie nie
przeczyta, bo jestem tu od... yy... pięciu godzin bodajże o:' Ale co
tam. Nie zmuszam. Opowiadanie dość psychodeliczne. Przynajmniej takie
miało być.
~~*~~
~~*~~
Silence.
Kroczyła po osnutej mrokiem polanie. Nawet blask księżyca zdawał się nie istnieć, czarne chmury przesłoniły gwiazdy. Niematerialna srebrna wstęga bezszelestnie próbowała przebić się przez płynącą po niebie kopułę. Lisica stawiała łapy tak lekko, jakby się bała, że ziemia nagle popęka niczym szkło. Futro czesał ledwie wyczuwalny wietrzyk. Powietrze, z pozoru czyste, przesączone było zapachem śmierci i niepokoju.
Najstraszniejsze jest to, czego nie widzisz...
Wciąż szła dalej, nie wiedząc czym była siła, która pchała ją do przodu. Czuła się tak otępiała... Dobiegł ją wysoki, kobiecy śmiech, dochodzący zza niej. Skuliła się na jego dźwięk, a sierść na karku zjeżyła się. Powoli obróciła swe niewielkie ciało, tak jakby sprawiało jej to ogromną trudność. Za sobą nie ujrzała jednak nic... Zastrzygła uchem. Kątem oka dostrzegła ruch. Zwróciła pysk w tamtą stronę.
Boisz się, bo nie wiesz, z czym walczysz...
Po polanie kroczył cień. Choć wcale nie dotykał ziemi. Jego nogi unosiły się tuż nad wypalonym gruntem, obsypanym popiołami dawnych roślin. Był cały czarny, miał kształt jelenia, o czaszce zamiast głowy i pustych oczodołach. Zdawało się, że otacza go tylko ciemność. Zadrżała, jej źrenice zwężyły się. Istota zrobiła kilka kroków naprzód, po czym przystanęła, pochyliła głowę i zaczęła gryźć resztki trawy. Lisica poczuła głód. Straszliwy, rozrywający głód. Schyliła się i starając się zignorować ohydny smak, zaczęła jeść. Jadła łapczywie, wiedząc, że więcej nie dostanie takiej okazji.
Silence...
Chrupnęło. Zacisnęła powieki, próbując pogryźć kęs, który właśnie wzięła do pyska. Jednak nijak nie dał się pogryźć. Otworzyła ślepia i wypluła to, co miała w pysku. Jej wzrok zogniskował się, a zniechęcenie zastąpił strach.
Na brudnej ziemi, tuż pod jej łapami, leżał szkielet. Kości małego lisa. A kawałek, który miała w pysku, okazał się być kością. Polanę rozdarł pisk. Odskoczyła od szczątków zwierzęcia, kierując swój wzrok ku cieniowi. Uniósł łeb i spojrzał w jej stronę. Stał w bezruchu, wpatrując się w nią.
Ale one wiedzą, jak walczyć z Tobą...
Nagle zapadła cisza. Wiatr przestał wiać, drzewa szeleścić. Nagle demon otworzył swój kościany pysk, a z jego gardzieli wydobył się potępieńczy ryk, który przedarł ciszę. Dźwięk był tak kaleczący, że lisicę przybiło do ziemi. Wiła się i piszczała, chcąc jedynie, by na powrót wszystko umilkło.
Dźwięk ucichł, zastąpiony innymi. Zewsząd dobiegały ją głosy. Mrożące krew w żyłach, ciche, skrzeczące głosy, zamknięte w upiornym półszepcie. Podniosła się gwałtownie, rozglądając wokół. Ale nic nie zobaczyła. Żadnych istot, nawet cienia. Poczuła miękkość trawy pod łapami, usłyszała szum wiatru i szelest liści. Odetchnęła z ulgą. Odwróciła się, by zawrócić.
Stanęła pyskiem w pysk z cienistym demonem, którego widziała wcześniej. Znów pisnęła, cofając się o kilka kroków. Tym razem poszedł za nią, a w jego bezdennych oczodołach płonęły dwa trupie płomyki.
Boisz się, bo nie wiesz, co to jest...
Cień zatrzymał się tuż przed nią. I patrzył. A ona wokół siebie słyszała tylko potępieńcze wycia wiatru. Zacisnęła ślepia i wtem poczuła znany sobie zapach. Woń futra i skóry swoich pobratymców. Na jej pysk wypłynął uśmiech, znów spojrzała na wszystko, ale nie zobaczyła tego, czego się spodziewała. Tym razem jęk uwiązł jej w gardle.
Spośród drzew, krzewów, spod ziemi... wyłaniały się postacie innych lisów. Całe czarne, spalone, pokrwawione... Bez pysków. Z bladoszarymi maskami. Zawirowało jej w głowie.
Strach jest zabójcą...
Kroczyły po polanie, wyjąc, zawodząc do księżyca, którego nie było. Drapiąc ziemię, która nie istniała. Oddychając zatrutym powietrzem, w którym unosił się smród trupów i męczeństwa. Napawały się nim, jej strachem, a ona leżała skulona na ziemi jak sparaliżowana.
Błagała w myślach, żeby wszystko nagle zniknęło, żeby się skończyło. Choć nie wiedziała do kogo to mówi, miała nadzieję, że ktoś ją usłyszy.
Pustka, nicość, strach...
W jednej chwili wszystko zniknęło. Drzewa, polana, chmury, niebo, demony. Został tylko księżyc, a jego blask padał prosto na drobne, czarne, wijące się ciałko. Wkrótce on także zniknął. Została tylko Ona i otaczające ją demony. Leżała na białym, kamiennym podłożu. Wszystko jaśniało bielą. Jak w ciasnym, nieskazitelnym pokoju psychiatrycznym, bez drzwi, okien, klamek, o marmurowych kafelkach. Demony spłoszyły się. Zaczęły nerwowo tupać łapami i kopytami.
Ciszę wypełnił odgłos sypiącego się gruzu, ziemia się zatrzęsła. Lisica otworzyła ślepia i wstała. Zobaczyła jak cienie odwracają się i uciekają. A ona stała i nie mogąc uwierzyć, patrzyła jak krawędź osypuje się jej spod łap. Spadała w dół, w nicość.
W nieistniejącą przepaść, nieistniejące miejsce, które było jedynie częścią jej umysłu. Jedynie koszmarnym snem...
... Silence.