24 grudnia 2011
Tsa,
święta to zło. Za każdym razem, gdy o nich pomyślę, w moim umyśle
pojawia się jedno pytanie, na które nigdy nie odnajduje się odpowiedź:
"Kto to, kurwa, wymyślił?!". Także ten, jadę z kolejnym opowiadaniem. I
wesołych świąt. Obyś, pierwsza gwiazdko, w tym roku skręciła sobie kark.
________________________
________________________
W dźwiękach nieustającej, nocnej ciszy... szła dziewczyna. Ubrana
zaledwie w zwiewną koszulkę od piżamy, zawieszoną na jej ciele jedynie
dzięki cienkim ramiączkom, i szare, powycierane, dresowe spodnie. Była
boso. Przeszła przez próg, wkraczając do prawie pustego pokoju, w którym
unosił się zapach świątecznego drzewka. Choinki, którą dzień wcześniej
ubierała.
Rozejrzała się dookoła, ale niewiele mogła dojrzeć. Jedynym źródłem światła, był księżyc. Jego blada tarcza lśniła, rozsyłając srebrzystą łunę na boki. Z gracją wślizgiwała się przez okna, błądząc po drewnianej podłodze. Dziewczyna zamknęła oczy, wzdychając cicho. A więc był to tylko sen, nie ma go tutaj. To wszystko jej się przyśniło.
Zrobiła kilka niepewnych kroków przed siebie, nie wiedząc, co właściwie chce zrobić. Był środek nocy, a więc to nie czas na spacery, powinna wracać do łóżka. Ale nie chciało jej się spać. Wiedziała, że jeśli tylko znów zanurzy się w miękkiej pościeli, nie zaśnie. Będzie przewracać się z boku na bok, a myśli nie dadzą jej spokoju. Dzisiejszej nocy płakała, poduszki przesiąknęły jej łzami.
Uklękła przy choince, wpatrując się pustymi oczami w bombki, które musiały wisieć na kujących gałęziach drzewka. To był sens ich istnienia, nawet jeśli takiego nie chciały. Czasem chciałoby się po prostu przestać istnieć, jeśli nie ma się żadnego wyboru, wyjścia. Jeden maleńki ruch, jedno trącenie dłonią, a bombka spadła z gałązki i roztrzaskała się na podłodze. Odłamki posypały się wokół, tworząc barwną mozaikę.
Ona jedynie patrzyła na nie niewidzącym spojrzeniem i zastanawiała się, czy też mogłaby się tak łatwo rozbić, roztrzaskać, ale przecież już ktoś zrobił to za nią. Szybko, bez zawahania. Tak łatwo przyszło mu rozbić jej serce...
Podeszła do okna i otworzyła je szeroko. Zimno jej nie przeszkadzało. Oparła się o parapet, kładąc nań dłonie, i patrzyła. Niebo było pochmurne, a jednak, jak na złość, pierwsza gwiazdka znalazła sposób, aby wydostać się spod kopuły czarnego dymu.
- Nienawidzę świąt... - szepnęła, niby sama do siebie. Chciała, aby gwiazda usłyszała jej szept. Ta jednak, niezłomna, wciąż trwała na nocnej płachcie nieba. - Nienawidzę świąt! - krzyknęła.
Odpowiedziała jej tylko cisza. Znów zamknęła oczy i wspięła się na zimny parapet. Spojrzała w dół. To przecież tylko jedno piętro... Skoczyła.
Rozejrzała się dookoła, ale niewiele mogła dojrzeć. Jedynym źródłem światła, był księżyc. Jego blada tarcza lśniła, rozsyłając srebrzystą łunę na boki. Z gracją wślizgiwała się przez okna, błądząc po drewnianej podłodze. Dziewczyna zamknęła oczy, wzdychając cicho. A więc był to tylko sen, nie ma go tutaj. To wszystko jej się przyśniło.
Zrobiła kilka niepewnych kroków przed siebie, nie wiedząc, co właściwie chce zrobić. Był środek nocy, a więc to nie czas na spacery, powinna wracać do łóżka. Ale nie chciało jej się spać. Wiedziała, że jeśli tylko znów zanurzy się w miękkiej pościeli, nie zaśnie. Będzie przewracać się z boku na bok, a myśli nie dadzą jej spokoju. Dzisiejszej nocy płakała, poduszki przesiąknęły jej łzami.
Uklękła przy choince, wpatrując się pustymi oczami w bombki, które musiały wisieć na kujących gałęziach drzewka. To był sens ich istnienia, nawet jeśli takiego nie chciały. Czasem chciałoby się po prostu przestać istnieć, jeśli nie ma się żadnego wyboru, wyjścia. Jeden maleńki ruch, jedno trącenie dłonią, a bombka spadła z gałązki i roztrzaskała się na podłodze. Odłamki posypały się wokół, tworząc barwną mozaikę.
Ona jedynie patrzyła na nie niewidzącym spojrzeniem i zastanawiała się, czy też mogłaby się tak łatwo rozbić, roztrzaskać, ale przecież już ktoś zrobił to za nią. Szybko, bez zawahania. Tak łatwo przyszło mu rozbić jej serce...
Podeszła do okna i otworzyła je szeroko. Zimno jej nie przeszkadzało. Oparła się o parapet, kładąc nań dłonie, i patrzyła. Niebo było pochmurne, a jednak, jak na złość, pierwsza gwiazdka znalazła sposób, aby wydostać się spod kopuły czarnego dymu.
- Nienawidzę świąt... - szepnęła, niby sama do siebie. Chciała, aby gwiazda usłyszała jej szept. Ta jednak, niezłomna, wciąż trwała na nocnej płachcie nieba. - Nienawidzę świąt! - krzyknęła.
Odpowiedziała jej tylko cisza. Znów zamknęła oczy i wspięła się na zimny parapet. Spojrzała w dół. To przecież tylko jedno piętro... Skoczyła.
~~*~~
Zimno kuło ją w stopy, gdy stąpała po śniegu. Wcale nie był puszysty i
biały. Był twardy, o odcieniu szarości. Pustym wzrokiem patrzyła na
chodnik przed sobą. Ręce przemarzły jej do kości, nogi zdrętwiały. Już
ledwo kroczyła, prawie nie miała sił, ale nie chciała wracać do domu.
Powiedział, że przyjdzie, że będzie z nią. Obiecał. Przysiągł.
Ale go nie było. Nie pojawił się. Czy naprawdę prosiła o tak wiele..? Ona chciała tylko wtulić się w niego w dzień wigilijny i powiedzieć, że pierwszy raz w życiu jest naprawdę szczęśliwa. Tylko tyle...
Bolało. Serce, które popękało na tysiące kawałeczków, a każdy z nich stał się tak zimny, jak kawałek lodu. Szła betonowym chodnikiem, jak po szkle. Uważnie stawiała każdy krok, nie wiedząc, gdzie ścieżka ją zaprowadzi. Miała nadzieję, że na jej końcu znajdzie swój mały raj, gdzieś daleko. Więc szła.
Mijała domy, sklepy. Wszędzie świeciło się światło. Dobiegały ją radosne głosy i śpiewy. Nie zwracała na nie uwagi. Kroczyła dalej, ubrana jedynie w koszulkę od piżamy i wytarte, dresowe spodnie. Drogę wskazywał jej blask księżyca, jak gdyby był jej przewodnikiem. Nie wiedziała już czego chce, zatrzymała się, zamknęła oczy. Zrobiła jeden krok do przodu, uniosła rękę do góry. I już po chwili tańczyła, wsłuchując się w melodię wiejącego wiatru, szumu drzew i stukotu łez, które spłynąwszy z jej policzka, uderzały o betonową ulicę.
Nikt, żaden z ludzi, którzy przecież znajdowali się tak niedaleko niej, nie mógł jej zauważyć. Z daleka wydawała się cieniem. Może tylko niektóre dzieci mogłyby zauważyć w niej księżycową duszę. Lecz ona nie przejmowała się tym. Wirowała, a włosy rozwiewał jej wiatr. Jak zaklęta w nieustającym tańcu bólu i smutku. Wyciszyła swe myśli, zamknęła umysł. Zatrzymała się. Nie chciała tam wracać. Wiedziała, że jeśli tak uczyni, położy się na łóżku, pod miękką kołdrą, będzie wciąż przewracać się z boku na bok, a poduszki będą spijać jej łzy.
Położyła się na śniegu, pod ciemnym niebem, wciąż patrząc na tą jedną gwiazdę, lśniącą na nieboskłonie. Chciało jej się spać. Więc usnęła. Sen przyszedł głęboki, otulając ją swymi ramionami. Już nigdy miała się z niego nie obudzić. Jej serce zamarzło, ale ona tego nie czuła. Wreszcie pierwszy raz mogła się w Niego wtulić i powiedzieć szeptem, że przecież jest szczęśliwa...
Ale go nie było. Nie pojawił się. Czy naprawdę prosiła o tak wiele..? Ona chciała tylko wtulić się w niego w dzień wigilijny i powiedzieć, że pierwszy raz w życiu jest naprawdę szczęśliwa. Tylko tyle...
Bolało. Serce, które popękało na tysiące kawałeczków, a każdy z nich stał się tak zimny, jak kawałek lodu. Szła betonowym chodnikiem, jak po szkle. Uważnie stawiała każdy krok, nie wiedząc, gdzie ścieżka ją zaprowadzi. Miała nadzieję, że na jej końcu znajdzie swój mały raj, gdzieś daleko. Więc szła.
Mijała domy, sklepy. Wszędzie świeciło się światło. Dobiegały ją radosne głosy i śpiewy. Nie zwracała na nie uwagi. Kroczyła dalej, ubrana jedynie w koszulkę od piżamy i wytarte, dresowe spodnie. Drogę wskazywał jej blask księżyca, jak gdyby był jej przewodnikiem. Nie wiedziała już czego chce, zatrzymała się, zamknęła oczy. Zrobiła jeden krok do przodu, uniosła rękę do góry. I już po chwili tańczyła, wsłuchując się w melodię wiejącego wiatru, szumu drzew i stukotu łez, które spłynąwszy z jej policzka, uderzały o betonową ulicę.
Nikt, żaden z ludzi, którzy przecież znajdowali się tak niedaleko niej, nie mógł jej zauważyć. Z daleka wydawała się cieniem. Może tylko niektóre dzieci mogłyby zauważyć w niej księżycową duszę. Lecz ona nie przejmowała się tym. Wirowała, a włosy rozwiewał jej wiatr. Jak zaklęta w nieustającym tańcu bólu i smutku. Wyciszyła swe myśli, zamknęła umysł. Zatrzymała się. Nie chciała tam wracać. Wiedziała, że jeśli tak uczyni, położy się na łóżku, pod miękką kołdrą, będzie wciąż przewracać się z boku na bok, a poduszki będą spijać jej łzy.
Położyła się na śniegu, pod ciemnym niebem, wciąż patrząc na tą jedną gwiazdę, lśniącą na nieboskłonie. Chciało jej się spać. Więc usnęła. Sen przyszedł głęboki, otulając ją swymi ramionami. Już nigdy miała się z niego nie obudzić. Jej serce zamarzło, ale ona tego nie czuła. Wreszcie pierwszy raz mogła się w Niego wtulić i powiedzieć szeptem, że przecież jest szczęśliwa...
_______________________
Opowiadanie odzwierciedla moje uczucia i ostatnie wydarzenia.
Jeżeli Wam się nie podobało, albo Was nudziło, zamilknijcie. Nie piszcie komentarza. Good night, pierwsza gwiazdko.
Opowiadanie odzwierciedla moje uczucia i ostatnie wydarzenia.
Jeżeli Wam się nie podobało, albo Was nudziło, zamilknijcie. Nie piszcie komentarza. Good night, pierwsza gwiazdko.