28 grudnia 2011
Fene
musiała podbiegać do towarzyszki. Zwalniała co chwilę tempa,
rozglądając się. Próbowała zapamiętać wszystkie elementy. Wydeptana, acz
już zasypana śniegiem ścieżka z kamiennymi krawędziami. Pasmo drzew
okalało tę dróżkę, rzucając cień i zasłaniając słońce. Leśne zwierzątka
jak nie uciekały przez waderami, to na nie łypały lub chuchały, jak to
jedna zdenerwowana sowa, kiedy biedna musiała słuchać rozmawiających
wilczyc.
Nie sądziła, że wycieczka może przebiec szybko.
Podejrzewała, że poświęcą na nią kilka dni, może pięć, z przerwami na
odpoczynek i wyżywienie. A tu, proszę, niespodzianka! U stóp celu były
zaledwie jeden dzień po przeprawie. Drugi dzień miał być wspinaczką.
Mimo tego, że jej się obawiała, była podekscytowana.
Szczenię na początku nie poradziło sobie ze wskoczeniem na skalną półkę. Tak się tym przejęła, że nie dotarły do niej uwagi Tin.
– Niżej jest głaz, z którego ci będzie łatwiej – śmiała się Tin, obserwując skaczącą towarzyszkę.
Kiedy
ta opadła na łapy, zwróciła pyszczek w jej kierunku. Potem przekręciła
go w prawą stronę i zobaczyła to, o co chodziło Tince. Podeszła do skały
i wdrapała się na nią. Zgodnie z wcześniejszymi uwagami wadery, kiedy
pytała się o skakanie, napięła mięśnie tylnych łap i odbiła się,
kierując przednie łapki na półkę. Ku zaskoczeniu Fene opadła na jej
środek. Uśmiechnęła się z góry do Tin i zaczęła wdrapywać się dalej.
Tiinkerbell
wskoczenie na skałę, na którą szczenię nie mogło, nie sprawiało
problemu. Czujnymi oczyma nadzorowała trasę i dawała wskazówki brązowej,
jak ma wskoczyć na inną płytę. Widać, że Fene porady brała do siebie i
coraz lepiej jej wychodziło.
Nagle podrostek stanął.
– Tin?
– Tak? – wadera również zatrzymała się, patrząc pytająco na Fene.
– Tam jest jakaś jaskinia – wskazała ruchem pyska kierunek.
Tin
zmarszczywszy pysk powiodła spojrzeniem za wzrokiem wilczycy. Wdrapała
się na ostatnią półkę i podeszła do niedużej groty. Powąchała ziemię i
kawałek skały, po czym podniosła łeb i zerknęła na brązową.
– Brawo – uśmiechnęła się. – Znalazłaś skrót.
***
Przeprawa
przez niezbyt komfortową ciemność zdawała się dłużyć i dłużyć. Tin szła
przodem, trzymając w pysku lampion. Znalazły go zaraz po wejściu w
tunel. Żółte snopy światła padały na skalne, popękane ściany. W
niektórych szczelinach zagnieździły się pająki, robactwo czy inne
stworzonka, których Fene jeszcze nie rozpoznawała. Za to doskonale
wiedziała, co błądziło pod jej łapami i co zdarzyło jej się kilkakrotnie
nadepnąć. Karaluchy.
Szły w ciszy, nie licząc głowienia się
nad wybraniem odpowiedniej ścieżki przy rozwidleniu dróg. Co jakiś czas
Musiały wskakiwać na półki, które wyrastały z pionowych ścian, kiedy
droga się skończyła. To dawało jej pewność, że idą w górę.
Małe
światło ukazało się im po mniej więcej godzinie marszu. Pierwsza
wypełzła Tin, która zaraz potem zaczęła się przeciągać i rozglądać,
oceniając, gdzie się znalazły. Fene to trochę wolniej szło, bo kiedy
wypełzła z tunelu, słońce postanowiło cisnąć w jej oczy niemiłosierne
światło. Zamroczyło ją i odmroczyło dopiero po kilku minutach, a Tin
nadal kręciła się, rozglądając.
Młoda do niej podeszła.
– I gdzie teraz? – zapytała.
– W tamtą stronę – odrzekła Tin po obrocie, w którym ostatni raz się rozejrzała.
Ruszyły.
Przed nimi wiła się ścieżka oplatająca wysoką skalną wieżę. U jej góry
szczycił się równy teren utrzymywany przez górę.
__
Część pierwsza: [link]