28 grudnia 2011
Pfff. Beznadziejne. I zaczęłam przyspieszać. Chcę w końcu skończyć to opowiadanie.
Błędy, powtórzenia i tak dalej. Nie chce mi się poprawiać...
------------------------
Leżałam
znów w pustym korytarzu, a jedynym słyszalnym dźwiękiem był mój ciężki
oddech rozchodzący się echem wśród kamiennych ścian. Wstałam chwiejnie i
bez dalszej zwłoki ruszyłam dalej. Po krótkiej chwili zorientowałam
się, że znajduję się w innej części labiryntu. Cóż…trudno i tak nie
robiło mi to większej różnicy.
***
Oderwałam
poduszki łap od podłoża z lepkim cmoknięciem, po czym przy kolejnym
kroku znów zanurzyłam je w gęstej,rdzawej cieczy rozlewającej się po
kamiennych kafelkach. Moim ciałem wstrząsnął dreszcz. Cisza się
nasilała, przerywana jedynie chlupotem krwi i moim ciężkim oddechem. Po
pewnym czasie w jej nasileniu wyłapałam cichy dźwięk. Kap. Cisza. Kap. Kap. Parsknęłam z oburzenie, kiedy kropla krwi rozbiła się na moim wilgotnym nosie. Kap. Kap. Kap...
Zatrzymałam
się. Powoli, jakby z wahaniem, uniosłam łeb ku górze. Ugięły się pode
mną łapy, a z pyska wyrwało się ciche jęknięcie. Setki, tysiące, może
miliony martwych ciał. Ludzkich,zwierzęcych… Obdartych ze skóry,
ociekających własną krwią. Kap. Kap. Kap…
Poczułam,
że zbiera mi się na mdłości.Opuściłam głowę, jednak mój wzrok padł na
szkarłatne jezioro, w którym odbijała się podniebna masakra. Zacisnęłam
ślepia, modląc się o utratę zmysłu węchu. Ostry,metaliczny zapach,
wymieszany z odorem rozkładu wwiercał się w moje nozdrza z zabójczą
siłą. Warknęłam wściekle, zirytowana swoją słabością.
Nim
ucichł ten odgłos, po komnacie rozległ się tubalny dźwięk, przywodzący
na myśl spadające głazy. Gdy wszystko ucichło znów usłyszałam kapanie. I
szum… Pędzący, z zawrotną prędkością, potok krwi podciął mi łapy.
Runęłam z krzykiem, tracąc równowagę, a prąd poniósł moje ciało. Rdzawa
ciecz była wszędzie. Nic nie widziałam. Nie mogłam oddychać. Poczułam, że odpływam. Straciłam przytomność…
***
Krzyknęłam,
ryjąc pazurami po miękkiej skórze na pysku. Mój wrzask potoczył się
echem,płynąc z zawrotną prędkością po labiryncie zdradzieckich
korytarzy, by powrócić do mych uszu i zamienić się na kolejną falę
niewysłowionego bólu, którego nie sposób było wyrazić inaczej, niż
jedynie przez ten właśnie krzyk. Do zaciśniętych oczu cisnęły się słone
łzy. Płynęły swobodnie po policzkach,mocząc ciemne futro i mieszając się
ze szkarłatem krwi.
Zatoczyłam
się na ścianę, przewalając się na bok, po czym jak w spazmie,
gwałtownie zwijając się w kłębek. Moim drobnym ciałem wstrząsnęły
drgawki.
Jeszcze raz.
I nagle wszystko ustało.
Zamilkłam. W zastałej ciszy mój chrapliwy oddech brzmiał niezwykle głośno. Jednak zaraz i on ucichł.
Powoli,
jakby bojąc się każdego gwałtownego ruchu, poluzowałam uścisk łap,
które bezwładnie osunęły się na posadzkę. Zmusiłam się do rozluźnienia
szczęk. W następnej kolejności poszły wszystkie mięśnie. Wsłuchałam się w
siebie z pewnym wahaniem. Wyglądało na to, że wszystko było już w
porządku...
***
Ocknęłam
się, leżąc pod jedną ze ścian tunelu. Migotliwy płomień pochodni rzucał
powykrzywiane cienie na kamienne ściany. Zadrżałam, z wysiłkiem
prostując kończyny i podnosząc się do pozycji stojącej. Czułam, że coś
mi umknęło, coś bardzo ważnego. Cała byłam poobijana, a moje ciało nadal
drżało, jakby po biegu maratońskim.
Potrząsnęłam głową. Nie teraz. To nie miało znaczenia. Musiałam iść dalej...