30 lipca 2011
Nie
wszystko zawsze idzie ponaszej myśli. Najgorzej jest, kiedy
najczarniejszy scenariusz zostaje wcielonyw życie. Wtedy wszystko
przepada.
Spada na dno, powoli tonąc..
I tylko od nas zależy, czy uda nam się to uratować.
~*~
Brakowało
im czasu. Przynajmniej odkąd dostały telepatyczną wiadomość od Killer.
Musiały przyspieszyć, jeśli miały zdążyć uratować Aldieb.
Anaid przeklinała się w duchu, za ten przedłużony postój. Nie wiedzieć czemu, opadała z sił szybciej, niż mogło się to wydawać.
-
Przemieszczamy za wolno. – warczała co chwilę. Warczała,gdyż obydwie
bohaterki były pod wilczymi postaciami. Ich węchy, czucie, słuch
iwszystko inne były wyostrzone, silniejsze, dające większą przewagę i
szansę na pomyślny tok wydarzeń. Chyba.
Natomiast
biała wadera, Lu, zdawała się tego nie słyszeć. Jak gdyby była zbyt
zamyślona i skoncentrowana na misji. Oczywiście, że zachowywała się
dojrzalej. Nie marudziła tak mocno, jak jej przybrana siostra.
Wszystko
im umykało. Udało im się wytropić mnóstwo śladów, acz błędnych. Szara
nigdy nie miała takich problemów. Zawsze z łatwością potrafiła znaleźć
odpowiedni trop. Coraz bardziej martwiła się o samą siebie, jakkolwiek
egoistycznie mogłoby to zabrzmieć. Od paru dni czuła zawroty głowy, nie
było jej najlepiej.
Mimo wszystko przyspieszyła, po chwili jednak tracąc równowagę, co spowodowało upadek. Upadek?
Lu
pobiegła za Anaid, która stoczyła się z niewielkiego wzgórka, na sam
dół, na szczęście nie doznawszy większych obrażeń. Pisnęła mimowolnie,
dźwignąwszy się na równe łapy.
Wymamrotała coś pod nosem, trzepnąwszy energicznie głową. Czuła na sobie zatroskany wzrok siostry.
-
Nic mi nie jest. – zapewniła ją, ruszając dalej, zupełnie nie zrażona.
Nie zamierzała robić z siebie ofiary losu. Prędzej, czy
późniejwydobrzeje, wolała być dobrej myśli. Najważniejsze było
odnalezienie Aldieb.
Czujne spojrzenie
błękitnookiej dawało się we znaki, toprawda. Lu wiedziała, jak
zdenerwować, całkiem skutecznie, swoją siostrę. Annie miała jednak ni
chęci, ni siły na wytłumaczenie swoich obiekcji białejwaderze. Szara
nieraz miała już wrażenie jakby zupełnie opadła z całej werwy, energii,
którą włożyła w misję, by tylko uratować Alphę. Jakby straciłanadzieję. Z
każdym dniem, z każdym nowo postawionym, bezszelestnym krokiem.Była
mała ciałem, ale wielka duchem. Mimo to, stawała
się przygnębiona, w jakiś sposób podupadła na zdrowiu psychicznym. Co w
pewnym sensie sprawiało również jej zaniedbanie jeśli chodzio wygląd.
Zdawać się mogło, że jest o wiele chudsza i wątlejsza, niż
wcześniejbyła.
Gdyby nie Luna, z pewnością
załamałaby się. Czy coś w tendeseń. Gdzieś jednak błąkał się mały,
zupełnie malusieńki cień nadziei, że możejednak się uda.
Wszystko mogło się zdarzyć. Należało spodziewać sięnieoczekiwanego.
~*~
-
ONA NIE MA PRAWA! – wrzask poniósł się po lesie. – Żadnego, nawet
najmniejszego prawa, żeby nami rządzić. Odkąd .. ona nie żyje,to w
żadnym wypadku nie powinniśmy dopuszczać do tego jej córki. –
dopowiedział wreszcie owy tajemniczy osobnik, wskazując zniekształconą
dłonią na niską, nieco przysadzistą osóbkę, o zielonych oczach i
płomienno-rudych włosach. W przeciwieństwie do swojej matki nie była
taka piękna. A raczej obrzydliwa. Wyglądała jak typowy naukowiec, mimo,
iż mogła mieć jakieś.. dwanaście, czy trzynaście lat. Na jej nosie tkwiły
okulary o podwójnych, grubych szkłach i mocnych, brązowych oprawkach.
Przyglądała się cyborgowi z odrazą, ale coś w jej spojrzeniu mówiło, że
musiała być jednak bardzo inteligentną osobą. To akurat musiała
odziedziczyć po rodzicielce. Jak na nastolatkę, w której stronę perfidnie
rzucano wyzwiskami, to zachowywała się nadzwyczaj spokojnie.
Z wyższością i takiego rodzaju dojrzałością, jakiej rzadko można było
się spodziewać po dziecku, szczególnie w tym wieku.
-
Czy chcesz mi powiedzieć, Agoramusie, że córka Lei niemoże nami
rządzić? – zapytała po pewnej chwili ciszy jedna ze
zgromadzonych naukowców. Jak wszyscy miała biały fartuch, ciemne włosy
związane w schludny koczek. – A czy to nie jej właśnie przysługuje teraz
władza nami? –kontynuowała kobieta, zwracając się konkretnie do cyborga.
Ten
zmierzył ją chłodnym spojrzeniem, po czym wycelował w nią swoją
zniekształconą dłoń, wyglądającą jak u robota, z mnóstwem
kabelków, skomplikowanych wyrzutni nabojów i laserów.
- Byłem jej współpracownikiem, Poud. – warknął prosto w twarz ciemnowłosej. Jego ludzka połowa twarzy widocznie kipiała furią.
-
To nie zmienia faktu.. – zaczęła, ale nie pozwolono jej dokończyć.
Padła, zupełnie zaskoczona, o czym mówił jej wyraz twarzy, a z jej czoła
sączyła się krew, z średniej wielkości otworu, po naboju.
Sprawca rozejrzał się po wystraszonych naukowcach, krzywiąc swoją okropną twarz w grymasie triumfu.
- Zabierzcie ją do środka. – zarządził.
I
z fałszywym uśmiechem spojrzał prosto w dzikie, przerażoneoczy
zwierzęcia niesionego w klatce, przykutego do prętów łańcuchami.
Spojrzał w oczy wilczycy.
Wilczycy o złotych ślepiach.
Ślepiach Stada Nocy.
~*~
Czasem
trudno wpaść nawet na coś oczywistego. Jeśli ma się jakiś poważny
problem, jest się w rozsypce, to tym bardziej. Anaid wcale, a wcale nie
kojarzyła, co się wokół niej dzieje. Zupełnie, jakby zażyła jakieś
prochy. Dodatkowo, oczy powoli zachodziły jej mgłą. A najgorszy był fakt,
że nie wiedziały, w którą stronę iść.
- An?
Siostra, dobrze się czujesz? – po chwili usłyszała głos Lu i jej dłoń na
swoim ramieniu. Zdążyły już ponownie zmienić postać. Było to jedną z
niewielu rzeczy, na które było stać Szarą w owym momencie. Nie
miała pojęcia, co się działo, ale wiedziała, że musi wziąć się w garść i
pomyśleć, jak im pomóc w odbiciu Al, jak pociągnąć tą sprawę, w jaki
sposób wykorzystać swoje moce, by wpłynęło to na rozwój misji.
Sylfida przytknęła opuszki palców do swoich skroni, przymykając powieki i pomrukując coś pod nosem.
Apparere cursus.. Dare signum..
I nagle – uderzyło.
Bunkier.
Za lasem.
Ludzie w bieli.
Klatka.
Krzyki. Krew.
..I ciemność.
Gwałtownie otworzyła oczy, spoglądając z przerażeniem na Siostrę.
- Is suus caedo. Et nobis caedo. Caedo omnis!
~*~
Wykrzykiwała te słowa wciąż i wciąż, a jej drobnym ciałem wstrząsały dreszcze.
Lu,
która wszystko rozumiała, patrzyła na nią, równie wystraszona. Musiała
to być jedna z wizji Anaid. A jej wizje nigdy nie przewidywały niczego
dobrego. Zwykle była to niedaleka, najbardziej prawdopodobna, niezbyt
przyjemna przyszłość.
- Prowadź. – orzekła tylko
blondynka do brunetki, kiedy obie dostatecznie się uspokoiły, kiwnąwszy
do niej głową, na znak, że już wszystko rozumie i nie warto tracić czasu.
~*~
Zapadał
zmierzch. Pora dnia, która zawsze przerażała Szarą najbardziej. Mocniej,
niżeli noc. Nie miały możliwości zapalenia pochodni choćby z tego
powodu, że mogłyby, zupełnie nieświadomie i zapewnie niechcianie, zwrócić
na siebie uwagę. Pozostało im radzić sobie w inny sposób. Jako, że
Lu, była kocicą, to jej wzrok nadal pozostawał bardzo dobry, mimo, iż
była wpostaci ludzkiej. Prowadziła jednak Anaid, po dłuższych
rozmyślaniach, jak będzie mogła prowadzić, skoro nie posiadała tak
wyostrzonego spojrzenia, zmieniając postać na koto-podobną, co robiła
doprawdy rzadko.
Były już u skraju lasu, mogłyby
już wychodzić zza gęstwiny, lecz istniała pewna drobnostka, która
skutecznie to uniemożliwiała. Jak narazie, wizja nie zawodziła i
rzeczywiście była jakaś klapa w ziemi, tyle, że stało przy niej dwóch
uzbrojonych mężczyzn. Niech to..
Obydwie poruszały się bezszelestnie. Byleby tylko nie.. trach! Pękła gałązka. Nie wiedzieć, podczyją stopą. Zamarły.
Jeden zestrażników szepnął coś do drugiego, który kiwnął tylko głową i
ruszył wprost nanie. Szczęśliwy był fakt, że jeszcze ich nie widział.
Zdążył jedynie podejść izaraz słyszeć można było głośny ryk, a mężczyzna
został wciągnięty w zarośla.Kocica sprawnie skręciła mu kark. Drugi już
chciał sięgać po krótkofalówkę, ale, ku (jego) nieszczęściu, w porę Lu
poderżnęła mu gardło swoim sztyletem. Naiwniacy. Poszło łatwiej, niż
mogło się wydawać. Anaid wyszła zza gęstwiny,już w postaci
humanoidalnej, nieco podirytowana, ale za to z cynicznym uśmieszkiem
wymalowanym na twarzy. Wytarła krew z kącika ust. Dziewczyny wymieniły
triumfalne spojrzenia.
- Myślisz, że nie jest zaryglowana? – zapytała Lu, nachylając się nad wejściem i przyglądając się klapie.
-
Od zewnątrz nie. – przyznała, z lekka zaskoczona, ale zaraz zadowolona.
Czyli, że było to jeszcze łatwiejsze? Dobrze dla nich. Mosiężna płyta
wyglądała dość solidnie. Miała dwa uchwyty.
- Ja
z jednej, ty z drugiej. – zakomenderowała blondynka, kiwnąwszy głową w
stronę Anaid, poniekąd, by ją pospieszyć. Brunetka wykonała polecenie i
obie złapały za uchwyt po swojej stronie. – Trzy.. cztery! – na ostatnie
słowa pociągnęły klapę w górę, która zaskrzypiała głośno, a zaraz potem
zatrzeszczała. Byleby ci na dole nie usłyszeli..
[ MUZYKA ]
Kiedy
spoglądało się w dół, miało się wrażenie, jakby patrzyło się w głębię
studni. Tyle, że zejście do owego tajemniczego miejsca umożliwiała
drabinka. Siostry nie musiały się komunikować, żeby zgodnie zadecydować,
że schodzą. Pierwsza poszła Lu, za nią An, która, zupełnie przypadkiem,
nie zamknęła klapy. Starsza dała znak, że mogę ruszać dalej,
gdyż korytarz, z którego sączyło się niebieskozielone światło, był ‘
czysty ‘. Musieli ją tu trzymać. Nie było innej możliwości. Wreszcie należało ją znaleźć i sprowadzić do stada.
Cichutko
przemierzały korytarz, uzbrojone w sztylety. Po dwa na jedną. Wszystkie
drzwi były pozamykane, na kłódki i zabezpieczone kratami. Tylko na
nielicznych widniały tabliczki. Alfabetyczne. Od chimery i cerbera,
przez hipogryfa i memrotki, po wilę, wilkołaka. Szary sufit, zimna
posadzka dokuczliwie wprawiała Sylfidę w dreszcze pod naporem jej nagich
stóp. Gdzieniegdzie widniały czerwonawe plamy na, także szarych,
ścianach. Jednak panowała w tym miejscu wszechogarniająca cisza. Nawet
najmniejszego szeptu rozmów pomiędzy naukowcami, świstów, szelestów,
czegokolwiek. Jakby wszystko tam.. umarło. Czyżby mogły się spóźnić?
- Nie podoba mi się tutaj.. – szepnęła z odrazą, a także i jakiegoś rodzaju przestrachem Anaid.
- Mówisz? – odrzekła zdawkowo starsza siostra, zwalniając kroku. Rozwidlenie korytarza. – Rozdzielamy się.
~*~
Musiała
być dwa razy czujniejsza. Samemu, w pojedynkę, przemierzać teren wroga,
to nie jest zabawa. Tym bardziej, że Anaid nie opuszczały wspomnienia
wizji. No i te zawroty głowy, nie najlepsze samopoczucie.. Wzięła głęboki
wdech i wypuściła powietrze z trzewi ze świstem. Bądź silna, Anaid.
– wmawiała sobie, dla irracjonalnego podniesienia siebie na duchu.
Trzęsła się calutka, jak osika. Wbrew sobie. Uszczypnęła się, jakby dla
ocucenia. Przecież to nie sen. Nie trzęś się tak, idiotko! Nie szczękaj zębami! Co z tobą? Wymiękasz?
Nie
była pewna, czy głos w jej głowie należał do niej samej, czy do kogoś
innego. Już teraz niewiele wiedziała. Zachwiała się niebezpiecznie, w
porę złapawszy się lodowatej ściany, podparłszy się na niej.
I raptowny wrzask. Z drugiej strony korytarza.
Lu. Aldieb.
Niebezpieczeństwo.
Postrzelone ciało.
Krew.
Kolejna wizja, szybka, sprawiająca, że Anaid nie zdążyła zapamiętać, kto leżał na posadzce.
Zebrała
się w sobie i pognała w stronę coraz głośniejszych krzyków. W pewnym
momencie pomyślała, że zaraz upadnie. Brakło jej sił. Natrafiła na
otwarte drzwi i wbiegła do środka, nie zastanawiając się ani chwili i nie
bacząc na konsekwencje. I widok był przerażający. Aldieb leżała
w klatce, jakby nieżywa, jej grzywa opadała w nieładzie na pysk i oczy,
Lu krzyczała w niebogłosy, będąc przyciśniętą do prętów przez jakiegoś
wyrośniętego mutanta, a lufę pistoletu przytkniętą miała do skroni.
[ MUZYKA STOP - ~KLIKAMY NA TO~ ]
I
nagle brunetka poczuła się taka mała, bezbronna i bezradna. Kompletnie
nie wiedziała co ma ze sobą zrobić, z tą całą sytuacją. Szukała jakiejś
broni w pomieszczeniu, czegoś, czym mogłaby załatwić cyborga, który
wprawiał ją w niejakie rozbawienie, jakkolwiek bezmyślnie i głupio by
to zabrzmiało.
Kroki.
Ludzie na korytarzu.
Jak armia.
Musiała
się pospieszyć. Wyjęła zza pasa sztylety. Chciała, żeby czarna wilczyca
się obudziła. Wtedy mogłaby dać jakiś znak Lu, jakikolwiek..
-
Och, daruj sobie. – zaczął nagle mutant, odwracając się, podirytowany. I
wtedy wydawał się jeszcze większy, a Anaid wyglądała przy nim jak
mróweczka, robak, którego mógł zdeptać z łatwością. Szarpnął
blondynką, przyciskając ją tym razem do siebie, za szyję, ciągle
przystawiając pistolet dojej głowy.
- Ona ma
żyć? Chcesz, żeby zdechła? – zapytał, krzywiąc swą ludzką połowę twarzy w
grymasie udawanej rozpaczy. Luna zamachała rękoma ipokręciła przecząco
głową, by jej siostra przypadkiem nie uległa. Byleby się nie poddała. Nie
o to tutaj chodzi. Anaid zaciskała dłonie na sztyletach. Usta ścisnęła w
wąską linię, z narastającą, histeryczną złością na niego patrząc.
Bezradna, bezradna.. Nie mogła pozwolić na to, żeby znów ktoś zginął. Już
za wiele bliskich osób straciła. Zdecydowanie za wiele. Ale.. żeby nie
pozwolić, by ją zabił, musiała..
- Zabij ją.
Jeśli chcesz, to zabij. Tylko wiedz, że ja potem tobie nie dam żyć. Przez
całe swoje marne życie będzie dręczyć cię poczucie winy, że tyle
niewinnych osób zginęło z tych rąk.
Powiedz, co
chcesz osiągnąć? Powybijać wszystkich i rządzić światem? Mieć władzę? To
do niczego nie prowadzi. – zaczęła monolog. Nie tyle, żeby go do czegoś
przekonać, bo tego pewnie nie dało się zrobić, ale żeby go zakręcić w
swoich słowach. Zachichotała cicho, zorientowawszy się, jak on.. poniekąd
słucha.
- A może chciałbyś, żebyśmy
przyprowadzili do ciebie wszystkich ze stada? Każdy z nas ma jakieś moce.
Mógłbyś mieć armię, rządzić.. Byłbyś niepokonany, najmądrzejszy,
najsilniejszy.. A taki z ciebie przystojniak.. stary.. Zawojowałbyś
świat. – przeszła szybko z jednego tematu na drugi. Cyborg najwyraźniej
był z lekka podenerwowany, ale miał jakiś taki.. dumny wyraz tej swej
ludzkiej części twarzy. I co najważniejsze, luzował uścisk.
Lu zorientowała się o co chodzi, ale milczała, gotowa, by sztylet wbić w
jego słabą, normalną nogę. Bo jakimś cudem nie zauważył, że cały czas
była uzbrojona.
- Mam wojsko. – rzekł nagle
niskim barytonem cyborg, ręką, którą trzymał pistolet, pogładziwszy się
po brodzie. I to był ten moment. Luna wbiła z całej siły, jak najgłębiej
potrafiła, jeden ze sztyletów w udo dziwadła i wybiegła z pomieszczenia.
Cyborg wrzasnął przeraźliwie głośno, aż An zatoczyła się, zakrywając uszy
dłońmi. Zdążył wycelować w nogę blondynki i wystrzelić. Trafił. Starsza z
sióstr zawyła, padając na ziemię. W tym momencie brunetka nabrała sił,
mrucząc coś niezrozumiale pod nosem, zaklęcie. Plectere invisibilis funis.
Po
tych słowach mutant złapał się za szyję, rzężąc. Niewidzialna lina
oplatała jego szyję, skutecznie go podduszając. Był wściekły, że dał się
nabrać. Idiotą nie mógł być, ale patrzcie.. Dwie dziewczyny z lasu go
wykiwały. Łapał za niewidzialne sploty, chcąc je rozerwać. Anaid
przyglądałamu się spokojnie, z lekko przymrużonymi oczyma. Wewnętrznie
wciąż kipiała złością. Długa, ciemna grzywka przysłaniała jej jasne oczy i
opadała na twarz młodszej z sióstr. Udawała gotową do dalszej walki.
W
tym samym czasie Lu natrafiła na naukowców, w którym była też córka
Rudej. Nie byli uzbrojeni, ku jej uciesze, więc mogła ich
śmiało zahipnotyzować, rzucić czar, mimo, iż ból w nodze był nie do
zniesienia. Omamiła ich, stworzyła kukły. Jak na razie, musieli pozostać w
takim, nieco podłamanym stanie psychicznym i fizycznym. Nie zdołała
jednak doczołgać się do siostry. Za daleko. Noga wręcz paliła. Gotowa
była jednak na następną ‘dostawę’ ludzi w białych fartuchach. Bo słychać
było kroki. Szybsze i szybsze..
Przypadki
chodzą po ludziach.. a raczej cyborgach. A może.. Po wszystkich żywych
istotach – ujmijmy to w ten sposób. An nie uwzględniła faktu, iż mutant
będzie mógł się zorientować, że wystarczyło przestać walczyć z więzami,
by rozplotły się. Tak też zrobił, z chrypliwym wrzaskiem, więc brunetka
po raz kolejny stała się bezbronna. Znaczy.. Miała sztylety, ale.. Miała
rzucić jednym z nich w cyborga? Było to niebezpieczne, bo gdyby
chybiła, byłoby już po niej. Mutant dyszał, nabierając sił. Dziewczyna
rozejrzała się, w gorączkowym poszukiwaniu pomocy. Przecież nie mogłaby
się na niego bezmyślnie rzucić. Był w połowie robotem.Zaraz, zaraz. No
właśnie. Był w połowie robotem,a roboty mają jakieś źródło zasilania.
W
tym samym czasie, kiedy brunetka miała zacząć działać, dwie kocie
sylwetki mignęły jej przed oczami, z impetem powalając
oniemiałego mutanta na ziemię.
Było to jej na
rękę, bo należało wyjąć Aldieb z klatki. Rzuciła się więc na ratunek.
Najgorszy był fakt, że ciało smukłej, czarnej wilczycy wyglądało
paskudnie chudo, wystawały jej żebra, musiała być osłabiona.. albo, co
najgorsze, martwa.
Mutant nie zamierzał
ryzykować, więc spomiędzy wielkich, kocich ciał, drapiących i
wyżerających jego skórę, wystawił zniekształconą dłoń z pistoletem.
-
Nie pożyjesz za długo. – wycharczał tylko. – Na pewno nie dłużej ode
mnie. – przepowiedział i wtedy Anaid jeszcze raz mignęła przedoczyma
wizja.
Ciało.
Na posadzce.
Krew.
Ciemne włosy, opadające na twarz.
To była ona sama.
I strzał. Już nie w wizji.
~*~
Krwawiła
tak obficie, że już po chwili leżała w czerwonej kałuży. Dwie kocice
walczyły zażarcie z cyborgiem, którego ludzka połowa ledwiezipała.
Kwiczał, niczym zarzynana świnia.
-
Odłą..odłączcie zasilanie. – wycharczała brunetka, próbując podciągnąć
się na rękach i wstać. Miała wrażenie, jakby jej cząstka już umarła. I,
że to dopiero początek powolnej śmierci. Oczy powoli zamykały się jej,
zupełnie mimowolnie.
To bez sensu. Jak dwa duże koty mogą odłączyć zasilanie? Jak to.. I jak.. uratują Al.?
I dopiero, jak dwie kotopodobne zmieniły postać na ludzką, poznała w nim członkinie stada.
Szera.
I Killer. Szeptały coś między sobą. Lady zajęła się klatką i Aldieb, a
medyczka podbiegła do Anaid, spoglądając na nią z przerażeniem. Brunetka
czuła powoli zbierający się w jej ustach smak krwi. Splunęła
czerwoną mazią, krztusząc się.
Szera przez
dłuższy moment przyglądała jej się badawczo, a zaraz potem zerknęła na
plamę krwi u nóg Sylfidy i jej pokrwawione uda.
- O mój Boże.. An, ty byłaś w ciąży.
Tylko
te słowa, jak echo w uszach drobnej postaci, zakrwawionej, z długimi,
czarnymi włosami opadającymi na twarz. A potem już nic. Ciemność.
~*~
[ TAMTA MUZYKA STOP - ~KLIKAMY NA TO~ (poczekajcie chwilę, aż się rozwinie, lub sami przewińcie do 1:10) ]
Wszystko
poszło tak, jak było zaplanowane. Cała reszta członków misji dołączyła
potem. Aspeney i Lu wyczyściły naukowcom pamięć i przeteleportowały do
ludzkiego miasta, daleko, daleko stamtąd.
Szera
i Lady Killer wykończyły cyborga. Aldieb została uratowana. Faktycznie,
okazało się, że była mocno wycieńczona, ale z tego wyjdzie. Anaid
nieprzytomna była przez całą drogę powrotną, wieziono ją razem z Alphą.
Nie dało uratować się dziecka, brunetkaporoniła. Kulę wyjęto z jej rany,
oczyszczono i zabandażowano. Luny nogę opatrzono. Starszą z sióstr
transportowano na klaczy Aspeney.
Mogli wracać.
W szczęściu i nieszczęściu. Wymieniając smutne uśmiechy i zmierzającku domowi.
To już jest koniec..
Nie ma już nic.
Jesteśmy wolni..
Możemy iść.
[
Zakończyłam opowiadanie, całą serię. Przepraszam, naprawdę przepraszam,
że tyle zwlekałam. Biorę się w garść, szykuję zadania dla tych, dla
których jest mi dane to zrobić.
I tak, Anaid straciła dziecko.
Dziękuję za uwagę. ]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz