04 grudnia 2011
Leżałam
wpatrując się pusto w sufit mojej nowej sypialni jak porcelanowa lalka,
która nie ma możliwości odwrócenia wzroku. Nie mogłam przywyknąć do
tego domu, wszystko wydawało mi się takie dziwne, zamknięte i małe.
Lynn, moja przyjaciółka... odeszła? Wyniosła się? Umarła? Nie miałam
pojęcia, wiedziałam tylko, że zostawiła mi klucze do swojego małego,
drewnianego i na szczęście przytulnego domku umieszczonego w środku
lasku liściastego, wśród kilku innych domków. Pojedynczy, pomalowany na
kolorowo kluczyk otwierał drzwi z jasnego drewna, na których wyryte było
małe serduszko. Na werandzie stały ozdobne, gliniane donice, w których
latem rosły kwiaty cieszące oczy i przyciągające swoim zapachem
pszczoły, a wchodząc do salonu można było wyczuć delikatną woń miodu.
Cała Lynn, tak właśnie by żyła, ale ja... no cóż. Powiedzmy, że nie
potrafię długo utrzymać takiego porządku. Pierwszy raz, gdy weszłam do
pomalowanego na kremowo salonu poczułam się jak w klatce, z której
ucieczki już nie ma. Nie miałam pojęcia, dlaczego jeszcze tu mieszkam,
dlaczego śpię teraz w przestronnym pokoju z wielkim łóżkiem, szafą
zapchaną ubraniami i obrazkami przedstawiającymi kwiaty na ścianach.
Niby nic bym tu nie zmieniła, ale i tak było mi dziwnie. Zawsze pod
gołym niebem, z gwiazdami nade mną, a teraz księżyc ledwie dawał radę
zaglądać do mnie przez szybę okna z widokiem na ogródek, z którego
zapewne niedługo zostanie tylko kilka chwastów. Przekręciłam się na bok i
przejechałam dłonią po pustym miejscu obok mnie, a tykanie zegara
zawieszonego obok dawało dziwny spokój pozwalający na chwilę oderwać się
od myśli. Podniosłam się zdziwiona tym co robię i podeszłam do zimnego
parapetu by wyjrzeć za okno, koraliki własnoręcznie robionego łapacza
snów połyskiwały w słabym świetle. Padało. Kropelki spływające po
lodowatej szybie co jakiś czas łączyły się ze sobą, by szybciej zlecieć
do końca. Położyłam dłoń na szkle obserwując jak zostaje po niej ślad.
Mimowolnie uśmiechnęłam się, zawsze lubiłam ten widok i często
obstawiałam, która para będzie pierwsza na mecie. Odwróciłam się na
pięcie głęboko wciągając powietrze i wyszłam do kuchni. Nie zapaliłam
światła, nie było mi potrzebne, księżyc był jedną, wielką latarnią
oświetlającą mi drogę swoim srebrnym światłem. Moje stopy zetknęły się z
chłodnymi kafelkami i od razu odechciało im się stawiania kroków dalej,
cofnęłam się więc na bezpieczne panele, chroniące od zimna. Zaśmiałam
się cicho i melodyjnie, gdy nogi same poniosły mnie na górę, gdzie były
dwa pokoje z łazienką. Jeden cały niebieski, należący kiedyś do syna
Lynn, a drugi zapchany po brzegi książkami. Weszłam właśnie do tej małej
biblioteki i przejechałam palcami po grzbietach tomów. Moja ręka
zatrzymała się na jednym z nich i odruchowo wyciągnęłam go spośród
innych. Wichrowe Wzgórza,
bo tak brzmiał tytuł, otworzyły się na stronie najczęściej otwieranej
ukazując bazgroły, pismo wyraźnie kobiece. Uniosłam lekko brwi i
podeszłam do okna by lepiej widzieć w świetle mojego srebrnego
przyjaciela.
Tiinkerbell,
jestem prawie pewna, że to znalazłaś, w końcu to moja ulubiona książka.
Musiałam iść, wiesz gdzie, nie mogłam go tam zostawić samego, to mój
syn. Ale sama jesteś przekonana o tym, że nie wyjdę stamtąd bez Twojej
pomocy. Mam więc prośbę, trochę bezczelną, ale konieczną. Pomóż mi.
Czekam,
Lynn.
Książka
upadła na ziemię, a ja przełknęłam głośno ślinę. Zrobiło mi się sucho w
gardle, ale wiedziałam co teraz zrobię. Nie miałam najmniejszej ochoty
tracić przyjaciółki w tak okrutny sposób, jakim był sierociniec. To
tylko taka nazwa, nikt naprawdę nie wie co się dzieje w starym,
zrujnowanym budynku, ale jedno jest pewne, jak wejdziesz, to sam nie
wyjdziesz. Coś Cię tam trzyma, jakaś siła niepozwalająca na naciśnięcie
klamki w białych drzwiach. Zeszłam szybko do korytarza, nawet nie
wkładając butów wyszłam na zewnątrz i przemieniłam się w długonogą
wilczycę. Tak dawno tego nie robiłam, bałam się, że zwierzęce nogi mnie
zawiodą, jednak bez najmniejszych problemów puściłam się biegiem
omijając zgrabnie każdą przeszkodę. Spadające z nieba łzy moczyły moją
sierść i zamazywały obraz drogi tak dobrze mi znanej.
When she was just a girl
She expected the world
But it flew away from her reach
So she ran away in her sleep
She expected the world
But it flew away from her reach
So she ran away in her sleep
Dreamed of paradise
Everytime she close her eyes
Byłam
świadoma tego, że mogę nie wrócić, jak za każdym razem, jednak gdy po
godzinach szaleńczego biegu znalazłam się przed blokiem z oknami bez
szyb i przybrałam ludzką postać nawet się nie zawahałam. Podeszłam do
bramy i pchnęłam ją powtarzając sobie w myślach. Grunt, to zachować trzeźwość umysłu. Bądź świadoma, Tin. Skrzypiące
wrota zamknęły się błyskawicznie, a ja ruszyłam do drzwi i zapukałam
jakby nigdy nic. Po chwili moim oczom ukazała się wysoka kobieta, której
czarne włosy zasłaniały pół twarzy. Była bardzo blada i szepnęła do
mnie:
-Czego szukasz w moim domu ponownie?-znałam odpowiedź na to pytanie. Nie była ona prawdziwa, ale prawidłowa.
-Zguby.
-Zguby
szukasz, zgubę odnajdziesz.-roześmiała się głośno i tylko czekałam aż
stanie się to co zawsze, już trzeci raz. Nienawidziłam tego uczucia,
kiedy silny wiat wiejący prosto w twarz nakazał mi zamknąć oczy i
pojawiałam się w zupełnie szarym pokoju.
-Okej...
Dam radę, pamiętam.-powiedziałam sama do siebie i odetchnęłam głęboko.
Małe pomieszczenie z obdartymi tapetami przyprawiało mnie o mdłości.
Kiedy byłam tu po raz pierwszy trwało to miesiąc. Równo trzydzieści dni
byłam męczona psychicznie i zmuszana do oddawania wspomnień. Poznałam
Lynn i razem uciekłyśmy. Więcej wiedzieć nie musicie. Wstałam pewnie na
nogach i podeszłam do drzwi bez klamki by po chwili pchnąć je mocno.
Otworzyły się skrzypiąc, a moim oczom ukazały się trzy trupy, ułożone
obok siebie, blade i ubrane w połatane szmaty. Zamknęłam oczy na
sekundę, nie mogłam tracić kontroli, od razu by to wyczuła, stara
wiedźma. Przeszłam nad ciałami i w tej samej chwili usłyszałam za sobą
jęki. Odwróciłam się powoli i zobaczyłam małego chłopca, leżącego na
ziemi i zwijającego się z bólu. Nie chciałam dać się nabrać, nie znowu.
Odruchowo dotknęłam szyi, szukając zegarka, który mógłby się zmienić w
srebrne ostrze, jednak nie było go.
-Bez
żadnej pomocy, Tin ucz się.-szepnęłam sama do siebie i odskoczyłam, gdy
dziecko się na mnie rzuciło. Zaczęłam biegać między korytarzami
kontrolując się co chwila, by nie popaść w obłęd.
-Tin?!-usłyszałam krzyk dochodzący z jednego z pokoi sierocińca.
-Już idę Lynn!-rzuciłam i pobiegłam tam szybko. Otworzyłam drzwi z trudem.
-Jak dobrze, że jesteś, dziękuję! Wiesz, że musiałam.
-Wiem,
to twój syn... Ale gdzie on jest?-rozejrzałam się. Nigdzie nie było
małego, roześmianego chłopca tak często opowiadającego mi o kwiatach i
trawie.
-Przyszłam na darmo. Nie żyje.-powiedziała cicho i spuściła wzrok.
-Boże, nie.-pokręciłam głową nie wierząc.
-Tak.
Ale teraz musimy się stąd wydostać.-pokiwałam głową w odpowiedzi i
ruszyłyśmy do drzwi. Były zamknięte, cóż za niespodzianka. Stara,
kruczowłosa wiedźma pojawiła się za nami.
-Zagadkę zgadnijcie, wyjdziecie.-zarechotała. Jej zagadki z tego słynęły, że odpowiedzi nie było.
Odetchnęłam
głęboko panując nad sobą i jeszcze raz pchnęłam drzwi. O dziwo,
otworzyły się. Wybiegłyśmy szybko do głównego holu i rozejrzałam się
trochę rozpaczliwie. Lynn złapała mnie za rękę i ruszyła w stronę
wielkiego okna, bez szyby ciągnąc mnie za sobą.
-Nie
Lynn, nie mam siły.-powiedziałam zrezygnowana. Przecież wiedziałam co
mnie czeka, byłam psychicznie przygotowana, a jednak nie dałam rady.
Usłyszałam tylko cichy śmiech za sobą i brzdęk miecza wyjmowanego z
pochwy. Ostatnie co zobaczyłam to twarz próbującej mnie wyciągnąć
przyjaciółki. Później ciemność. Ale czułam delikatne ręce dziewczyny
łapiące mnie i popychające do przodu. Wyszłyśmy, dzięki niej.
[Tu można przeczytać lub przypomnieć sobie moje poprzednie opowiadanie, mówiące co się stało z Lynn.]
Do
końca obudziłam się na swoim nowym łóżku. Westchnęłam cicho i wyjrzałam
za okno. Słońce przyjemnie muskało moje policzki, a wciąż mokre włosy
oplotły twarz. Przekręciłam się na bok czując błogie uczucie mówiące, że
nic nie muszę robić. Wtedy do mnie dotarło, Lynn nie żyła. Zdołała nas
wydostać, ale popełniła jeden, mały błąd. I nie ma jej. Czasem życie
pozwala nam popełniać miliony złych rzeczy, a czasem wystarczy zrobić tą
jedną i wszystko się wali. Życie i tylko życie.
This could be paradise.
---------------------------------------------
[No
i mam dylemat, bo nie chciałam znowu wstawiać czegoś kiepskiego, ale
jakoś mi brakuje publikowania. Słowa piosenki to Coldplay- Paradise]