Blog ten, pamiętnik, wymyśliły Aldieb, Lady Killer i Gold Fire, podczas gdy to one opiekowały się stadem. Dzięki nim, możecie poznać historię HOTN, historię wybrańców i chwilę z życia osób ze stada. Ten blog powstał by w jednym miejscu streścić wszystkie nasze opowiadania.
`Wandessa.

Czego szukasz?

15 grudnia 2011

W sercu małego Azylu [Imloth]

15 grudnia 2011

     In the house, in a heartbeat.
     Kuliła się w kącie, otaczana przez ciemność, kilka kroków dalej, zamieniająca się w półmrok. Te klika centymetrów dzieliło ją od pasma księżycowego blasku. Otoczona murem pustki, zamknięta w rogu przez samotność. Bo przecież o to właśnie prosiła.
     Czarne włosy, spływające kaskadą w dół, osłaniały jej głębokie lecz puste, niebieskie oczy. Szerokie źrenice, drgające lekko, wpatrywały się w smugę światła. Przecież nic nie zrobiła. Trwała nieruchomo, jakby bała się uczynić jakikolwiek ruch. Ramiona, niczym węże, oplatały jej maleńkie, dziecięce, ciałko, każąc jej zostać. Więc została.
     Cisza. Milczenie. Tylko to panowało w jej umyśle. Tylko to go wypełniało. Wszystko inne, cały żal, miłość, nienawiść... wypłynęły wraz ze łzami. Dawno, dawno temu. Nie pozostał po nich nawet ślad. Ani na jej twarzy, ani w jej sercu.
     Wzrok, nie wyrażający niczego, nawet najmniejszego uczucia, nie odbijający ani iskry światła, wciąż wbijany w podłogę. Błądził po niej język bladych promieni. Znów na dworze świeciło słońce. Oblewało złocistymi promieniami dach domu, okna, ale nie potrafiło wedrzeć się do środka. Grube, czerwone zasłony stały się kolejnym murem, a pokój twierdzą nie do zdobycia. Potem spadł deszcz.
     Krople dźwięcznie stukotały o parapet, jakby były zaklęte w nieustającym tańcu. Słyszała ich śpiew, ich głos, ich krzyk. Słyszała wszystkie szepty i wspomnienia, o których opowiadały. Mówiły o chmurach, których były częścią i o niebie.
     Zniknął deszcz, znów zapadła noc. Mrok ponownie zamknął ją w swych ramionach, kołysząc do snu. Wciąż śpiewał tą samą kołysankę... Ale nie mogła zasnąć. Coś wciąż przeraźliwie stukało, trzepotało się jak ptak zamknięty w klatce. Nasłuchiwała ze wszystkich stron, ale nie mogła zrozumieć, że ten dźwięk jest biciem jej serca.
     Bijącego w rytm oddechu ciszy.
~~*~~
     Kolejny krok w dół. Już ostatni. Wciąż powtarzała sobie w myślach, że przecież jeszcze tylko jeden... I będzie po wszystkim. Ale było ich coraz więcej. Jeden, po drugim. Koniec tonął w monotonii szarego korytarza, nie zwiastując niczym swojego nadejścia. Ciągłe skrzypienie upewniało ją, że jeszcze nie teraz. Aż w końcu poczuła miękkość pod bosą stopą i wiedziała, że wędrówka wreszcie się skończyła.
     Jej jaźń stłumiła uśmiech, który nieustraszenie cisnął się na małe, blade usta. Miała białą opaskę na oczach, która zasłaniała wszystko. Nie pozwalała nawet jednemu promykowi wślizgnąć się pod siebie. Dlaczego? Przecież raz mógłby ktoś ją odwiedzić...
     Tak jej się wydawało, lecz naprawdę nie było żadnej opaski ani delikatnego dywanu. Była tylko ciemność. I niekończące się schody.
~~*~~
     To był jej mały Azyl. Miejsce, w którym istniała od zawsze. Bała się go opuścić choćby na chwilę. Jednak nigdy nie chciała wejść do jego środka, gdzie przecież byłaby najbezpieczniejsza. We własnym milczeniu i pustce, która wciąż ją otaczała, przekroczyła ostatni próg. Zimno uderzyło, a ona poczuła je całym swoim ciałem.
     Nie była już małą dziewczynką. Była dużą dziewczynką.
     Te same krucze włosy, niegdyś jej ozdobą, teraz roztrzepane, potargane. Błękitne oczy wciąż wpatrywały się w podłogę. Ta odznaczała się bielą podczas, gdy wszystko wokół miało kolor pni drzew. Jednak nie było chropowate jak kora. Nie. Było gładkie i lśniło. Jak nóż.
     Dłoń zacisnęła się na czerwonej zasłonie, odcinającej ją od świata. Nie, przecież tatuś nie pozwala... Puściła. Odwróciła się od okna. To znowu on, diabeł, który kusił ją do złego. Tatuś będzie zły...
     Bo przecież on był jej małym Azylem. Tak jak dom, który ją więził. Nie mogła go opuścić...
~~*~~
     Kroczyła wolno, mając nieobecny wzrok. Nic nie mówiący. Błądziła w nim tylko pustka, delikatnie poruszając rozszerzonymi źrenicami. Plątała się w labiryncie nieskończonych korytarzy jej umysłu. Łzy już dawno zniknęły z oczu. Nie pozostał po nich nawet ślad.
     Usiadła w kącie. Znów otoczyła ją ciemność. Chciała odetchnąć z ulgą, gdy poczuła ją na skórze, lecz miała zamknięte usta. Jej jaźń je zamknęła. Na zawsze. Objęła się mocno ramionami, które nie pozwoliły jej wstać. Kazały zostać i czekać. Pragnęła coś powiedzieć, ale nie wiedziała co. Wbiła spojrzenie w pojedynczą smugę księżycowego blasku. Pełzała delikatnie po podłodze. Eteryczność była jej suknią.
     Dziewczynka postukała palcami o ramię. Próbowała wybić rytm spadających na parapet kropel zimnego deszczu. Lecz choć się starała, one wciąż zmieniały swą konstelację. Nie byłyby dobrymi gwiazdami. Nie... Słyszała ich szepty, głosy, krzyki. Ich tą samą, a jednak niezmienną piosenkę, której nie umiała powtórzyć.
     Nie wiedziała, że wciąż wystukuje rytm bijącego w jej piersi maleńkiego, kruchego serca... A potem... Była już tylko cisza.
Imloth (17:01)