26 lutego 2012
http://www.youtube.com/watch?v=vAM6dRZo2Wc&feature=BFa&list=PLB69395BD9D0BE7EC&lf=BFp
Nawet prosiak, taki jak ja, ma chwile w swoim życiu o których woli nie wspominać. Należy do nich ta, w której to położyli mnie na wznak na zimnym, blaszanym stole i bez cienia litości pozbawili wnętrzności. Szczegóły i to, jak wepchnęli na ich miejsce dziwny, zapychający materiał pozostawię tylko dla siebie. Od kiedy usnąłem w klitce, (Jak się później dowiedziałem – nazywaną umieralnią) stało się tyle niewytłumaczalnych dla mnie rzeczy, że nie byłem w stanie wszystkiego objąć moim wypatroszonym łepkiem. Gdy wyciągnięto mnie z pudła, a ciemność zastąpiło światło, nie mogłem wykonać nawet najmniejszego ruchu. Długo, sparaliżowany, stałem tak, próbując zakwiczeć, trwoniąc niematerialne łzy nad brakiem kogokolwiek bliskiego, nad brakiem odpowiedzi na tak wiele pytać. Tak wiele dałbym wtedy by znów znaleźć się z moimi braćmi. Nie odczuwałem głodu, ale miałem ochotę zjeść coś z brudnego zawsze korytka tylko po to, żeby poczuć w pyszczku znajomy smak papki.
Pewnego dnia odważyłem się otworzyć na otoczenie. Pierwszym, co rzuciło mi się w oczy, był ogromny stół z ciemnego drewna, tuż przedemną. Uniosłem wzrok i ku mojemu przerażeniu, ujrzałem siedzące przy tym stole zwierzęta. Kilka kaczek, lis, dwa psy, inne stworzenia które ginęły poza moim wąskim polem widzenia. Wpadłem w panikę i jedynym, co powstrzymało mnie przed ucieczką był fakt, że nie mogłem się ruszać. Ale one też zastygły w bezruchu. Spoglądały na mnie wytrzeszczonymi paciorkowatymi, błyszczącymi ślepiami.Zupełnie bez wyrazu.Nigdy wcześniej nie widziałem takich oczu. Zapłakałem znów w duchu nad swoim ciężkim losem, kiedy po kilku minutach wszyscy zebrani wciąż nie spuścili ze mnie wzroku.
Przez małe okno, do przytulnego pokoju, w którego kącie stało kilka foteli, poza tym na obitych pluszem ścianach wisiały obrazy w obskurnych ramach, wpadły smugi zachodzącego słońca. Drobinki kurzu leniwie zatańczyły w powietrzu. Od mojego ‚przebudzenia’ minęło kilka godzin, przywykłem już do zwierząt śledzących mój nieruchomy żywot. Nagle ciszę zakłóciło skrzypnięcie drzwi. Do pokoju wpadł odziany w garnitur, wyraźnie rozradowany mężczyzna. Na mój widok rozpromienił się jeszcze bardziej. Podchodząc do mnie po drodze pogładził głowę lisa i ucałował w pysk psa. Te pozostały bez ruchu. Zerknąłem w stronę lisa i ujrzałem na jego pysku jakby obrzydzenie? Ledwie dostrzegalne błyśnięcie ślepia, czy uniesiona delikatnie warga, albo mi się wydawało, albo rudzielec wreszcie się obudził. Nie poruszył się jednak nigdy więcej. Tym czasem mężczyzna zupełnie bez skrupułów pogłaskał mnie po różowym grzbiecie i wyszczerzył zęby, nachylając się tak, że jego blada twarz zasłoniła mi cały widok na pokój.
- No cześć mój piękny! – Jego głos nie przypominał męskiego ryku, jaki był mi dobrze znany. Raczej ton córki właściciela farmy, która czasem przychodziła do nas, by pochwalić się nowo nauczoną piosenką. – Zaraz zrobię wam wszystkim herbatkę i zapoznam z nowym, pozwólcie tylko, że się przebiorę.
Zniknął na dłuższą chwilę, a kiedy się pojawił, niósł w dłoniach tacę wypełnioną filiżankami i biały, porcelanowy imbir. Garnitur zastąpiła biała sukienka, sięgająca zaledwie do połowy ud, pokryta małymi falbankami. Jego owłosione uda i umięśnione łydki, wraz z masywnymi ramionami tworzyły z kreacją wyjątkowo komiczną całość. Nie zdziwiło mnie to ani trochę, cóż może zdziwić świnię, która była świadkiem utraty swojej wątroby, swoich kości, języka… miałem o tym nie wspominać. Rozdał wszystkim zwierzętom filiżanki i prostując się majestatycznie (sukienka podciągnęła się jeszcze wyżej.) wręczył ostatnią mnie. Niezdarny ogłosił, że nazywam się Amadeusz (szkoda, że nie usłyszał mojego prychnięcia. Wcale się tak nie nazywam!) i nalał mi herbaty.
Para unosząca się z napoju szarawymi wstęgami tworzyła przed moim ryjkiem cudowne kształty. On zajął ostatnie miejsce przy stole i mówił, paplał językiem, a jego słodki, kobiecy głosik roznosił się po pokoju. Mówił, a słowa w perlistych szatach tańczyły wokół mnie i chociaż nie rozumiałem ich treści, miałem wrażenie, że ten człowiek hipnotyzuje mnie, że wpadam w jakiś trans. Mocna, słodka woń herbaty wypełniała obite pluszem pomieszczenie. Zwierzęta zgromadzone w okręgu naokoło stołu zdawały się wpatrywać w niego nieruchomymi oczyma. Nagle jeden z psów skinął pyskiem i odpowiedział ludzkim głosem. Nie słuchałem słów, wszystko było zamglone, a za razem piękne, cukierkowe. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki lis wybudził się z bezruchu i położył, połacie jego rdzawego futra błyszczały w świetle lampki. Wszystkie, wszystkie zwierzęta zachowywały się wreszcie jak żywe istoty. Poza dwoma drobnymi elementami, wciąż miały przeszklone oczy i rozmawiały z mężczyzną. Przeniosłem wzrok na ów mężczyznę i oniemiałem jeszcze bardziej. Na wprost odemie, popijając herbatę siedziała odziana w białą, pięknie podkreślającą jej figurę suknie, dziewczyna. Jej blond loki kołysały się delikatnie, kiedy ta zaśmiewała się na słowa lisa. Wodziła smukłym palcem po brzegu filiżanki. Zerknęła w moją stronę. – Amadeusz chyba się obudził. – Pyski, dzioby, oblicza, wszystkie zwróciły się ku mnie. Oblicze dziewczyny rozświetlił krótki, ciepły uśmiech. – Nie wstydź się, opowiedz nam o sobie.
_____
CDN.
Sorkie za natłok, ale mam wenę.
Wszelkie dissy mile widziane.