22 lutego 2011
Tracę
poczucie czasu. Dni mieszają się z nocami. Nie istnieje już dla mnie
‘pora nasen’ i ‘pora na funkcjonowanie’, wszystko jest jednolite. Kolejny
dzień, dalsze czekanie, ciągłe rozmyślania. Bez przerwy myślę, nie ma
takiego momentu w mojej egzystencji kiedy w moim umyśle nie wałęsają się
myśli. Dlaczego? Po co? Przeze mnie? Co zrobiłam nie tak?.Czy długo jeszcze? Czy dam radę? Co muszę zrobić?. Tyle pytań i żadnych odpowiedzi. I
do tego przeczucia. Czuję, że dziś coś się zmieni. Czekam cały dzień, a
wieczorem znów się zawodzę. Przestaję wierzyć wsiebie. W swoją siłę. W
to, że nadal daję radę. Jest coraz trudniej.
Mróz
od jakiegoś czasu był nie do wytrzymania. Oszronione szyby, zaszklone
lodowym dywanem chodniki i zaprószone śniegiem dachy, drzewa… Piękny
widok, a zimno przejmujące. Chłodne powietrze drażniło płuca, od niego
uroczo czerwieniły się policzki. A oczy zachodziły łzami. Zresztą sama
już nie wiem, czy łzy spowodowane były temperaturą, czy samopoczuciem.
Bo ja chyba już nic nie czułam. Ja po prostu jestem. Egzystuję. Funkcjonuję. Bo życiem tego już nie nazwę.
Siedząc
na parapecie w kuchni przyglądałam się pustym ulicom. Wyciągnęłam z
kieszeni zapalniczkę i paczkę papierosów. Szlag. Przecież rzucam.
Cisnęłam pudełeczkiem o podłogę zaślepiona jakąś nagłą złością.
Chciałabym tak rzucić wszystko.Rzucić i pójść ‘w pizdu’ daleko. Boli
mnie głowa. Od tygodnia prawie bezprzerwy. Od dwóch dni nic nie jem. Od
miesiąca nie palę. Brakuję mi kogoś do kogo mogłabym się przytulić. I
żeby było mi ciepło. Bezpiecznie. Silne ramiona,albo trochę sierści,
jakoś tak pusto tu wszędzie…
Co się z Tobą stanie, gdy Ci ufać przestanę?
Okryta swoją grubą bluzą, chociaż nawet ona nie dawała rady zatrzymać fali mrozu,wyszłam na dwór. Gwizdnęłam
krótko na palcach idąc wzdłuż linii pierwszych drzew. Po chwili marszu
zza ściany lasu wyjrzały na mnie ciemne, błyszczące ślepia. Chandra
podeszła do mnie potrząsając wesoło grzywą. Uśmiechnęłam się do niej i
poklepałam ją po szyi. Skierowałam się w stronę ciemnego zagajnika.
Pochwili już na czterech wilczych łapach przemierzałam swój drugi dom.
Las. Mmm.Ten zapach jest taki…Taki swój. Klacz biegła zaraz obok mnie. Równo, tym samym tempem, dopasowane oddechy,idealny rytm. Wszystko tak jak trzeba. Jesteśmy jednym.
Po
jakimś czasie wpadłyśmy na polanę HOTN. No nie powiem, tłumów tam nie
było.Tylko kilka osób. Te znudzone miny, ospałe spojrzenia. Zima pełną
gębą. A mnie wszyscy znów widzieli taką…Zwykłą. Taką jaką widzą zawsze.
Inną. Nie taką jaka jestem. Znów
udawałam, że wszystko jest ok.Znów udawałam, że jestem wesoła, że
potrafię się cieszyć. Znów uśmiechałam się,chociaż nie widziałam ku temu
powodów.
Wciąż czekałam.
Świat się dowiedział…Nic nie powiedział…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz