09 lutego 2011
Po
dwóch tygodniach dotarłam do jednej z prowincji Rzymu, która wywoływała
bóle główy u naszych cesarzy- Germanii. Zamieszkiwały ją liczne
plemiona wojowniczych barbarzyńców zaciekle broniących swojego kawałka
ziemi. I, oczywiście, dosyć skutecznie.
Prawdopodobnie był w
tedy wrzesień i zaczynało się ochładzać. Moja biała, jedwabna sukienka
była do niczego jeśli chodzi o utrzymywanie ciepła, a tym samym jeśli
chodzi o przetrwanie. Skóra zająca choć mała, to z czasem uzbierałam
jej na tyle dużo, że zrobiłam z niej prowizoryczną opończę. Robiło się
coraz zimniej, ale mimo to cały czas zmierzałam w kierunku muru
Hadriana. Wygłodniała, słaba i chuda.
Któregoś dnia, będąc
sercu Górnej Germanii usłyszałam kotły i bębny, zapowiadające rychłą
bitwę. Na prawdę nie miałam ochoty angażować się w żadne bijatyki, ale
oglądanie walki z bezpiecznej odległości byłoby przednią rozrywką.
Głupia ja. Wspinając się na wzgórze (obrany jako punkt obserwacyjny)
potknęłam się o trupa germanina. Był brudny i zapyziały, ale miał na
sobie dużo skór. Ciepłych skór. Rozebrałam więc nieboszczyka dosłownie
do rosołu ( miałam w tedy plan na najbliższ dwanaście godzin- obejrzeć
walkę i zjeść gałgana, ale nie wypalił z powodów które omówię później) a
jego skóry narzuciłam na siebie. Usiadłam na głazie na samym szczycie
górki i rozejrzałam się.
Przede mną była rozległa łąka
sąsiadująca z krańcem lasu. Po lewej- rzymska armia. Ciarki przeszły mi
po plecach. Po prawej- kilka germanów spoglądających na rzymian spode
łba. Zapowiadało się niezbyt zachęcająco. Rzeź na kilku osóbkach? Poza
tym obecność rzymskich żołnierzy doprowdzała mnie do obłędu. Byłam w
owym czasie odpowiednikiem dzisiejszego "JP na 100%". Z tym że ja miałam
ku swojemu zachowaniu powody.
Jakieś dwadzieścia metrów na
prawo ode mnie rozległo się donośne "chrum chrum chrum!". Dzika świnia?
Spojrzałam w tamtą stronę. Potężny germamin może i nie był dziką świnią
ale z pewnością był do niej podobny. Znowu coś do mnie krzyknął. "Chrum
chrum?! CHRUUUM!". Wierzcie mi, ówczesny język germański był stukrotnie
gorszy od współczesnego. Brzmiał jakby ci ludzie mieli w gardle kłaczki
sierści które próbowali desperacko wykasłać.
Co on
powiedział? Na moim czole pojawiły się kropelki zimnego potu. Intonacja
brzmiała jakby powiedział (wychrumkał) "Młody, co ty tu robisz?! Na
front!". Pokiwałam gorączkowo głową . Pan Dzika Świnia machnął na mnie
ręką żebym za nim poszła. Wstałam, zmusiłam swoje nogi do wolnego biegu,
które były jak z ołowiu. Naciągnęłam na głowę kaptur i opuściłam głowę.
Zaprowadził mnie w głąb lasu, do (ku mojemu zaskoczeniu) wielkiej armii
barbarzyńców. W tej samej chwili, gdy ktoś wepchnął mi w dłoń mały
toporek rozległ się krzyk. A właściwie okrzyk bojowy.
Wszyscy
porzucili swoje zajęcia: częśc przestała ostrzyć broń, część przestała
robić przysiady, część przestała kochać się z pniami drzew, ja
przestałam robić sobie z suchej trawy sztuczną brodę. Ludzie ruszyli w
stronę łąki, by skopać tym natrętnym rzymianom ich zapchlone tyłki.
Pierwszy
rząd zatrzymał się kilka metrów przed linią drzew. Pozostała część, ja i
"moja armia" zatrzymaliśmy się za nimi. Byłam piekielnie zestresowana. W
takich chwilach nie mogę się (no, a przynajmniej kiedyś) odpowiednio
skupić i przeteleportować się w jakies inne, fajne miejsce. Jak na
złość. Poza tym zupełnie nie wiedziałam jak walczyć toporkiem. Fajnie
byłoby, gdybym dostała miecz- rzymskie pokemony co do jednego miały
rację- FfalKyi GlAdiaToRuff ÓczĄąą ;D :**. Dzięki nim na pewno lepiej
bym sobie poradziła walcząc jakimś mieczem, albo chociaż sztyletem,
nożykiem do mięsa czy nawet skalpelem chirurgicznym. Zamiast tego
trzymałam w łapsku topór z wyszczerbionym ostrzem. Znowu rozległ się
okrzyk bitewny. Teraz się z niego śmieję, ale w tedy miałam ochotę
prysnąć w las nie zważając na sześć rzędów uzbrojonych goryli stojących
za mną.
- WAZAAAAAAAAAAAAAAAAAA!- chrumknął potężny facet na czele armii, podnosząc w górę swój krótki mieczyk. Ciekawe co to znaczyło.
- WAAAZAAAAAAAAAAAAA! - zawtórowali mu germanie, więc dla lepszego kamuflażu ja również.
Skup
się, skup się, wdech, wydech. Teleportacja! Ale ja wciąż stałam w tym
samym miejscu i czułam, jak przełażą na mnie pchły ze skradzionego
ubrania. Karma.
To było jak w jakimś cholernym śnie.
Zaczęliśmy biec prosto na rzymian. Co ciekawe, zaczęłam się, lekko
mówiąc, bardzo szybko rozkręcać. Ja, z coraz wiekszą ochotą na
przywalenie ludziom, przez których zginął mój ojciec i matka
przyspieszyłam do szybkości olimpijskiego sprintera i wysunęłam się na
kilka metrów przed pierwszy rząd. Teraz biegłam obok naszego wodza.
Kaptur spadł mi z głowy a on zobaczył, kim na prawdę jestem. Myślałam że
mi odetnie głowę ale on tylko wyszczerzył do mnie swoje paskudne ząbki
uważając mnie pewnie za jakąś wojowniczo nastawioną germankę-
kamikadze.
- WAZAAAAA!- wrzasnęłam wbijając topór w czoło w
pierwszego napotkanego rzymianina. W moim wykonaniu brzmiało to
dokładnie jak w tej sławnej na YouTube reklamie piwa.
W
sumie, nie wiele z tego pamiętam. Byłam jak transie. Chlast chlast, bum
bum. Rach ciach ciach. Zabrałam jakiemuś martwemu legioniście jego
gladius, a swój topór rzuciłam przed siebie, trafiając w potylicę
jednego z moich umownych wrogów. Boom headshot. Spojrzałam za siebie. W
moją stronę leciała akurat grupka siedmiu rzymian, a za nim ich dowódca
na koniu. Wszyscy patrzyli na mnie z nienawiścią, a także z zaskoczeniem
i jakby fascynacją.
Zrobiłam w powietrzu wściekły,
zamaszysty ruch prawą ręką. Siedmiu piechurów straciło głowy. Ot tak,
zniknęły. Jak się dzisiaj domyślam, zamieniłam ich atomy w atomy wodoru,
ponieważ jest najłatwiejszy do uzyskania. Ich ciała zrobiły jeszcze
krok lub dwa, a potem zorientowały się że nic już nimi nie kieruje i
runęły jednocześnie na ziemię. Dobranoc. Dowódca szarżował na mnie
celując mieczem w moją szyję, jednak dostrzegłam w jego oczach cień
strachu i zwątpienia. Wyciągnęłam w jego stronę dłoń. Jego gniady koń
zadrżał, jak obraz w popsutym telewizorze a po chwili zaczął się palić.
Zwierzę w śmiertelnej agonii stanęło dęba zrzucając jeźdźca i pognało na
złamanie karku przed siebie taranując przy tym kilku ludzi.
Dowódca
wstał. Miał na sobie piękną, zdobioną zbroję, która nie mogła go przede
mną ochronić. Doświadczony żołnierz versus zbłąkana dziewczyna. Jego
miecz kontra moja ręka. Sprawa wydawała się przesądzona. Machnęłam
wściekle ręką. Na jego zbroi pojawiła się ogromna rysa rozgrzana do
białości. Metal zawrzał i spłynął na ziemię odsłaniając okazałą klatkę
piersiową przeciwnika... która była nietknięta. Kolejny gest ręką. To
powinno wypalić w nim półmetrową dziurę na wylot, jednak znowu
ucierpiała tylko jego zbroja. Co u licha... Mężczyzna był równie
zaskoczony co ja. Jednak po chwili dobył miecza i zaczął biec w moją
stronę.
Nie jestem samobójcą. Wiedziałam, że w walce wręcz
nie mam z nim szans. Puściłam się biegiem w las. Miałam nad nim taką
przewagę, że nie obciążała mnie ciężka zbroja. Mimo to wciąż był szybki i
niebezpieczny. Zmęczenie dopadło mnie szybciej niz powinno, z trudem
mijałam drzewa. Obraz zmienił się w brązowo- zielone zbiorowisko smug.
Za sobą słyszałam ciężkie kroki uzbrojonego człowieka, które były coraz
bliżej i bliżej. Zaczęłam machać rękoma. Chciałam żeby moja moc coś
zrobiła, cokolwiek, a najlepiej żeby mnie gdzieś przeteleportowała.
Zaczęłam
się zapadać w ziemię. Chociaż biegłam po normalnej, leśnej ściółce,
podłoże zyskało nagle konsystencję przecieru pomidorowego. Zapadłam się
po kolana. W powietrzu zabrzęczała klinga miecza. Chlast. W ostatniej
chwili się schyliłam a końcówki moich włosów poleciały na ziemię. Facet
teraz zamierzał ściąć mi głowę wykonawszy zamach z pół obrotu.
Gotowa na śmierć?
Nie.
Ostrze
zbliżało się do mojego gardła bardzo szybko. Stałam sparaliżowana, nie
zdolna do trzeźwego myślenia. Od śmierci dzieliło mnie pięć centymetrów,
trzy, jeden, pół...
I w tedy mnie wessało. Jakby ktoś spuścił
mnie w toalecie i przyspieszył to jakieś sześćset sześćdziesiąt sześć
tysięcy razy, mniej więcej tak się czułam. Wessana przez dżem o smaku
leśnego runa znalazłam się z upełnej nicości, w próżni. Straciłam
przytomność w tym samym momencie, gdy poczułam jak moje ciało z głupim
łaskotaniem rozpada się na miliardy miliardów podstawowych cząsteczek.
****
Takhhh...
Napisałam to na początku stycznia (w afekcie, stąd ten dziwaczny
język). Faaajnie że udało mi sie to wreszcie wstawić.
Tak przy okazji- chciałabym zmienić swoje zdjęcie przemiany w człowieka na to : http://i52.tinypic.com/2utiv5i.jpg
Autora szukam, ale nie zapowiada się żebym go znalazła. W każdym razie próbuję :B
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz