Blog ten, pamiętnik, wymyśliły Aldieb, Lady Killer i Gold Fire, podczas gdy to one opiekowały się stadem. Dzięki nim, możecie poznać historię HOTN, historię wybrańców i chwilę z życia osób ze stada. Ten blog powstał by w jednym miejscu streścić wszystkie nasze opowiadania.
`Wandessa.

Czego szukasz?

7 lutego 2011

Opowiadanie stadne cz. XV [Anaid]

06 lutego 2011


Kobieta bez słowa, ani żadnego komentarza, odwróciła się od szamanek i skierowała wzrok w stronę widoku za oknem. Przez jakiś czas chatkę zajmowała tylko cisza. Obydwie dziewczyny spoglądały po sobie co chwila, wymieniając spojrzenia. Nie wiedziały, co zrobić. Coś stosownego. Staruszka wyglądała bardzo sędziwie, jakby wiele przeżyła i wiedziała praktycznie wszystko. Może dlatego hiena nakierowała An i Lu właśnie na nią.
- Proszę pani.. – zaczęła Sylfida ostrożnie. Kobieta uniosła dłoń, nakazując dziewczynie tym gestem, aby zamilkła.
Minuty wlekły się jak godziny. Obydwie szamanki padały z nóg, a starsza niewzruszenie wpatrywała się w widok za oknem.
- Słońce zbliża się ku zachodowi. Niebezpieczny jest las po zmroku. – odezwała się w końcu. – Potwory na żer wychodzą, a padlinożercy ostatnie tchnienie i strzępy ciała z ofiary wysysają. – dodała, nie odwracając się. Ani brunetka, ani blondynka nie miały nic do powiedzenia. Stały jak wryte, słuchając kobiety. Ta zastukała długimi paznokciami, wyglądającymi jak szpony, w parapet okna. – Czas płynie, a maszyny pracują. Niszczą.. – świszczący i ostry głos kobiety odbijał się echem od ścian izby. Zrobiła krótką przerwę, a następnie znów zaczęła mówić.
- ..i zabijają. Mordują. Łapią i już nie wypuszczają. Ten, kto tam trafił, nie wracał. Ginął po nim słuch. – powiedziała, każde zdanie oddzielając stuknięciem szpona w parapet. – Czarną wilczycę porwano. Czy jesteście aż tak dumne i głupie, by podejmować próbę jej ratowania? Zginie, jak każde inne żywe stworzenie. Prędzej, czy później. – kontynuowała monolog. –  Niemądre ludzkie istoty nie potrafią tego zrozumieć i same zabijają, by zakamuflować ból. Nie macie pojęcia, jak ciężko im jest. – staruszka przejechała pazurem po szybie. To spowodowało, że po chatce poniósł się zgrzyt. Obydwie dziewczyny odruchowo zasłoniły uszy. Anaid zacisnęła szczękę. Jej uszy były wyjątkowo wrażliwe na tak dużej wysokości dźwięki.
Obydwie młode dziewczyny traciły cierpliwość.
I kobieta także.
- Sądzicie, że tego nie czuję? Nic nie widzę, nic nie słyszę? Źle wam się wydaje. Nie jestem pomiotem ludzkim. – dodała, odwracając się. Źrenice starej znacznie się powiększyły, a tęczówki powoli przybierały czarny kolor. Brunetka przełknęła ślinę. Dostrzegła, że jej towarzyszka powoli wyciąga zza pasa sztylet. Sama dyskretnie złapała za swój. – Nikt. N i k t nie powinien naruszać spokoju w mojej izbie. Tym bardziej dwie zadufane dziewczyny, chcące bezmyślnie stawić czoła takiej potędze. – nie przerywała mowy. Jej ton głosu był podniesiony, coraz bardziej przeszkadzający Sylfidzie, która znosiła go gorzej niż blondynka. Starucha podeszła o kilka kroków bliżej, jednak nadal zachowywała dystans między nimi.
- Jesteście niczym. – jej głos coraz bardziej podnosił ton, sprawiając, że brunetka ukucnęła, próbując szczelnie zakryć uszy dłońmi. Uczucie, że bębenki uszne zaraz jej pękną, nie mijało. Za wysokie tony, słyszała je jako piski. Dokuczliwe, jakby wrzeszczało wprost do ucha Anaid tysiące chochlików, chcących, aby ogłuchła.
Sylfida powoli zaczynała rozumieć słowa hieny. Skierowała spojrzenie na Lu. Widziała zacięty wyraz twarzy blondynki i jarzące się złością oczy.
Siwe, wręcz białe włosy kobiety, spięte w zgrabny, wysoki koczek, momentalnie się rozwiązały,  ‘’zawisnąwszy ‘’ w powietrzu i okalając pomarszczoną twarz starej.  Wyglądała coraz groźniej, szykując się do ataku. Długie szpony wycelowała wprost w Lunę, nie zwracając uwagi na brunetkę, kulącą się w kącie i zupełnie bezradną.
Blondynka, nie zwlekając, zaatakowała, rzucając się na staruszkę, która upadła na ziemię.
Stara najwyraźniej nie była taka słaba. Podniosła się wręcz błyskawicznie, zrzucając z siebie Lu i pędząc w stronę ogłuszonej An.
Sylfida dźwignęła się z ziemi. Drżała. Wyjęła zza pasa sztylet, kierując go w stronę kobiety.
- Ani. Kroku. Dalej. – wycedziła, czując jak po jej czole spływa strużka potu. Luna nie próżnowała. Szła tuż za starą, której pomarszczoną twarz wykrzywiał złośliwy, niedowierzający uśmiech. Blondynka zamachnęła się, uderzając siwowłosą w głowę. Ta padła na drewnianą podłogę izby.
- Szukaj w szufladach. – poleciła Lu brunetka, powoli słysząc coraz lepiej.
Sama rzuciła się do tego samego. Stara nie długo będzie nieprzytomna, więc musiały się pospieszyć.
Anaid zaglądnęła pod stare, skrzypiące łóżko mieszkanki chaty. Nic ciekawego, oprócz paru koszyków z ziołami, brudu, śmieci, pająków i mnóstwa kurzu. Sylfida bała się, że stara nie miała na papierze drogi do obozu. A gdyby wszystko miała ją w głowie? Możliwość ta budziła niemałe wątpliwości w jakąkolwiek szansę na znalezienie wskazówki.
- Mam coś! – wykrzyknęła Lu, rozwijając stary, pożółkły papier listowy i notes z mapą. – Wynosimy się stąd. – zakomenderowała jeszcze.
W tym momencie, kiedy obydwie siostry skierowały się w stronę drzwi, starucha uniosła głowę. Na jej twarzy wymalowany był pewien triumfalny grymas.
- Alea iacta est. – wymamrotała, znów opuszczając głowę, by jej lico zakryły siwe, cienkie włosy.
Towarzyszki po mozolnej i wyczerpującej ucieczce, a potem dalszej wędrówce przez las, legły wymęczone przed ogniskiem, otoczone płaszczem nocy. Po posiłku, który je nieco zregenerował, rozpoczęły przegląd papierów znalezionych w chacie. List był ciekawy, mówiący o jakiejś przepowiedni, coś na kształt tego, co opowiadała stara.
Notes miał w sobie mapę, która powinna im pomóc w dotarciu do obozu trzeciego. Na uratowanie Aldieb miały coraz mniej czasu. Piasek w klepsydrze przesypywał się z wolna, ale czas sprawiał, że to wszystko znacznie przyspieszało obrót sprawy.
Anaid westchnęła, opierając się o Lu i ostrząc na nowo swój sztylet, gdyż stwierdziła, że nie jest on wystarczająco ostry.
- Damy sobie radę? – zapytała, jakby nie do końca była tego pewna. Blondynka kiwnęła głową, ścisnąwszy jej dłoń w geście otuchy. Wymieniły uśmiechy, przepełnione ulgą.
- Co ona wtedy powiedziała? To alea iacta est. – zapytała tym razem Lu, marszcząc nieznacznie brwi i spoglądając kątem oka na An.
- I to mnie właśnie zmartwiło. Kości zostały rzucone.                                                     
_________________________________________
Bez komentarza. Pisałam to bardzo długo. Trochę z braku czasu, trochę z braku weny. Najmocniej za to przepraszam, to moja wina, wybaczcie. W ten sposób opóźniłam moment zakończenia opowiadania. Nie wiem, kto tam zechce pisać po mnie, jak już chcecie.                                                                                                                 
Jeszcze raz przepraszam. Mam nadzieję, że nic Wam się nie stało podczas czytania tego.. czegoś. (Wiecie.. skutki uboczne takie jak epilepsja, padaczka, paraliż, drgawki.)
Anaid (18:45)