10 sierpnia 2011
Było ciemno. Cholernie ciemno... I pusto. Tam, gdzieś w głębi duszy.
Do tego ten przeraźliwy chłód, wnikający wszędzie, gdzie tylko możliwe. A
przecież wokół panowało lato.
Szara wadera szła przed siebie we własnym, niespiesznym tempie. Jej sylwetka jakby delikatnie migotała, była nieco przezroczysta. Kolejno stawiała łapy... no właśnie, nie stawiała. Postać wilczycy nieznacznie unosiła się nad podłożem, a poruszanie na przemian kończynami to w przód, to w tył było zwykłym przyzwyczajeniem. W końcu trudno się poruszać, ze świadomością, że nie wykonujesz żadnej pracy, a mimo wszystko brniesz naprzód.
Gdyby to był normalny wieczór i wilczyca pozostawiała za sobą ślady na ścieżce, którą sama niegdyś wydeptała, gdyby dało się słyszeć rytmiczne uderzenia serca oraz czuć bijące od wadery ciepło żywego ciała - cóż, pewnie jej błękitne ślepia z zaciekawieniem obserwowałyby las, a na pysku gościł delikatny uśmiech. Lecz teraz samica miała mocno zaciśnięte powieki, w milczeniu przemierzając tereny Stada Nocy. Po co miała patrzeć przed siebie, skoro i tak przenikała przez każdą napotkaną rzecz? Nawet tego nie czuła.
Dusza Szarej wędrowała już kilka godzin, zbliżając się do granicy stada. Nie spieszyło się jej. Pogrążona we własnych myślach, korzystała z tego, iż jest duchem: stała się niewidzialna dla innych. Czasami zastanawiała się jakby to było, gdyby nagle przestała istnieć. Tak było właśnie teraz. Czy ktoś by za nią tęsknił? Brakowałoby jej komuś? A może wręcz przeciwnie - cieszyliby się, że wreszcie uwolnili się od tej psychopatycznej suki?
Nagle do jej uszów dotarł cichy trzask łamanej gałązki. I równie ciche soczyste przekleństwo. Naomi w mig otworzyła ślepia. Jej oczom ukazała się przyczajona w zaroślach czarna wadera. Rozpoznając w niej Destroy, uśmiechnęła się nikle. Kilka metrów dalej, na niewielkiej polance pasło się stadko jeleni. Szara w milczeniu ominęła to miejsce. Chwilę potem usłyszała uciekającą zwierzynę oraz ryk osobnika, którego dopadła Lady.
Naomi zatrzymała się, ponownie pozwalając opaść powiekom. Westchnęła cicho. Jednak nie poczuła ulgi, jak kiedyś. Wciąż przytłaczało ją uczucie, że nie jest nikomu potrzebna. Czuła ciężar w miejscu, gdzie niegdyś biło jej serce. Czy pustka może ważyć aż tak wiele? Widocznie wszystko jest możliwe...
Wadera postąpiła krok na przód. Potem kolejny. W krótkim czasie miarowe stąpanie przekształciło się w powolny chód, który stawał się coraz szybszy, by w końcu można go nazwać truchtem, a wreszcie biegiem. Szara biegła przed siebie, wciąż mając zamknięte oczy. Niemalże słyszała uderzanie łap rytmicznie odbijających się od nawierzchni. Niewiele brakowało, by czuła jak wiatr swymi bezkształtnymi palcami przeczesuje jej futro, a gałęzie ustępują przed pędzącym ciałem. Jej wyobraźnia pracowała na pełnych obrotach, jednakże to nie wystarczało. Wciąż brakowało pewnego istotnego elementu. Ostatniego puzzla, bez którego układanka nie ma rozwiązania. Ramy, której brak sprawia, że obraz wydaje się być niedokończonym. Ciała, w którym dusza miałaby swoje miejsce.
Dotyk ukochanej osoby. Przyjacielski uścisk, podnoszący na duchu w trudnej chwili. Piekące zadrapania na pysku, zadane przez gałęzie. Ból zwichniętej łapy. Powiew wiatru. Ciepły promień słońca. Cokolwiek. Byle czuć, że należy się do tego świata. Że nie jest się cudacznym indywiduum, którego nikt nie może pojąć, ani nawet dotknąć, poznać.
Szlag by to wszystko trafił...
Cały ten materialny świat.
Choć i tak nikt nigdy jej nie rozumiał. Nawet za życia. W końcu kto zrozumie kogoś takiego jak postać imieniem Naphill Farelle Naomi? Z jednej strony pojeb, wariatka z poczuciem humoru, mająca sto pomysłów na rozpierdol na minutę. Z drugiej - wrażliwa, skryta romantyczka, często ukrywająca ten aspekt. Nieodpowiedzialna, niekonsekwentna, infantylna. Ale nie głupia, choć często tak o sobie mówiła. Pełna sprzeczności.
Wadera zatrzymała się nagle.
Z tak cholernie zjebaną psychiką, że brak słów na opisanie tego. Zmienna jak chorągiewka na wietrze. W ciągłej ucieczce przed własnymi problemami i samą sobą. Ucieczce przed realnym życiem. A od niedawna także przed bliskimi jej osobami, które nieświadomie ją raniły. Wystarczało jedno słowo...
Otworzyła ślepia i niemalże krzyknęła, gdy spojrzała w dół. Nie miała gruntu pod łapami. Unosiła się w pustce pomiędzy dwiema ścianami wąwozu. Niepewnie cofnęła się o krok, jakby chciała utrzymać równowagę. Po chwili jednak uspokoiła się i zaśmiał cicho. Jej chichot powtórzyło echo, które w ciągu paru minut ucichło.
-Ja pierdolę, co za... - chciała rzec "życie", ale to słowo wydało jej się nieodpowiednie. Wręcz nieprawidłowe.
Wilczyca uniosła łeb, by spojrzeć na niebo. Zmrużyła ślepia. Było szare i bez wyrazu. Spowite chmurami, ciężkimi od wzbierającej w nich wody. Naomi zniżyła łeb, spoglądając dół. Pod sobą, daleko w dole, ujrzała srebrzystą nić wartkiego potoku płynącego niemal idealnie pośrodku między skalnymi ścianami. Brzegi urozmaicały rozłożyste drzewa. Jednak te rosnące po jednej stronie różniły się od drugich. Pozornie takie same, a jednak inne.
Dopiero po chwili Szara zrozumiała czym się różnią. Część z nich należała do HOTN, reszta była niczyja. Stała na granicy. Za sobą miała tereny Stada Nocy, natomiast przed nią rozlegały się niezbadane krainy. Jej spojrzenie skierowało się ku nieznanemu. Patrzyła tak przez chwilę beznamiętnym wzrokiem, nie wiedząc, co myśleć.
Stado Nocy było dla niej synonimem domu. Tutaj była po prostu sobą... Nie, nigdzie tak nie było. Nawet tu. Zawsze grała, nie biorąc pod uwagę nielicznych momentów, gdy nie miała na to sił. Lecz, mimo wszystko, Herd of the Night stało się bliskie jej sercu. Czasem miała wrażenie, że zbyt bliskie.
Wadera powoli ruszyła wzdłuż wąwozu, patrząc błękitnymi ślepiami w dół.
Jeszcze nigdzie nie zagościła tak długo. Minął rok... Dokładnie rok, odkąd przybyła na te tereny z zamiarem pozostania na dłużej. Jednak nie pamiętała pierwszych dni w stadzie. W jej pamięci trwale wyrył się inny dzień, niż ten, w którym dołączyła. Zdarzył się on o wiele wcześniej. Kiedy dokładnie to wszystko się działo - nie wie. W każdym razie, tamtejsze ognisko sprawiło, że Naomi postanowiła nie dołączać do stada i zrobiła to dopiero niecałe pół roku później. Ale od czasu, gdy tylko oficjalnie wkroczyła w szeregi Dzieci Nocy, wiedziała, że zostanie tu na dłużej. Nie na kilka dni, czy tygodni. Lecz na miesiące, a być może nawet lata.
Doskonale pamiętała dawną siebie. Pozytywnie zakręcona do granic możliwości, szukająca przyjaciół wszędzie, gdzie tylko się da trzyletnia wadera o iście szczenięcym poglądzie na świat. Starała się wszystkim przypodobać. Chciała być lubiana, znana, zasłynąć w watasze. Swego czasu nawet znajdowała się Dumie, ale potem zniknęła gdzieś bez uprzedzenia i najzwyczajniej w świecie została stamtąd wyrzucona. Ponownie raczej jej nie przyjmą...
Teraz miała wrażenie, że stała się zbyt upierdliwa ze swoim wariactwem. Szczenięta są słodkie... dopóki nie dorosną i przestaną być zabawne. A to właśnie stało się z umysłem Naomi. Nie bawiło jej już zabieranie bielizny Aspeney, zamienianie się w komara. Magiczny Worek został porzucony gdzieś w lesie. Nadal była zakręcona, ale ostatnio też bardziej chamska i bezczelna. Przesadziła. Najpierw zbiorowe gwałty, samobójstwo, licytacja własnego ciała, brak kultury słownej i wyrozumiałości wobec innych, nieudane próby wymuszenia władzy na pojedynczych jednostkach. Na dodatek te skrajności... Wielka radość, zboczenie i zabawa, po chwili nagły przypływ negatywnych emocji, a w efekcie milczenie. Zwykle tak robiła - milczała, gdy było jej smutno.
Nie pragnęła już za wszelką cenę być lubianą. Jak komuś coś się w niej nie podobało, to trudno. Ona nie miała zamiaru się dostosowywać do czyjegoś widzimisię. Stopniowo, lecz nieubłaganie, zamykała się w sobie. Znowu.
- Czyżby powrót do czasów ciemności i mroku? - mruknęła sama do siebie, uśmiechając się sarkastycznie. Wiele razy miała tak zwany "groszy dzień". Tym razem czuła, że to nie tylko dzień a coś więcej. Tak, dawno temu była typowym "mrokiem". Lecz zmieniła się po dołączeniu do Wilków Wolności. Chyba stęskniła się za starymi czasami. Nie przywiązywała się do nikogo, potrafiła w dowolnej chwili odejść, zostawić wszystkich. Inni jej ufali, bezpodstawnie. Raniła, opuszczając kolejne stada, zrywając kontakty ze znajomymi. Nie był to dla niej żaden problem. Ona tylko grała. Oszukiwała na każdym kroku. Nawet samą siebie okłamywała. Niemalże zawsze stawiała na swoim. Nie liczyła się ze zdaniem innych, nawet Alf.
WW ją zmieniło. Nauczyła się ufać, dowiedziała się czym jest przyjaźń. Stała się beztroska i nadzwyczaj śmiała oraz otwarta.
Lecz dopiero w Sadzie Nocy nauczyła się kochać.
Przedtem nieudolnie starała się odnaleźć kogoś, z kim mogłaby dalej brnąć przez życie. Często na siłę szukała miłości. A ona świetnie się ukrywała. Jednak, gdy przestała szukać, wszystko jakoś samo się ułożyło. Niby proste i nieskomplikowane a trudne do zrozumienia.
I tak oto wredna i oschła, psychodeliczna suka stała się furiatem tylko po to, by znów móc się "cofnąć". Przynajmniej po części.
Ale nie tylko ona się zmieniła. W HOTN też zaszło sporo zmian odkąd tu dołączyła. Chyba zawsze będzie pamiętać dawne piątkowe wieczory, gdy Dzieci Nocy opowiadały straszne historie, snuły rozmaite opowieści, tworzyły wspólnie bajki. Wszystkie te gry i zabawy podczas ognisk, miła atmosfera. Aktualnie Strażnicy nie byli już wybierani. Nie było zaszczytem przyjęcie odpowiedzialności za cotygodniową tradycję. Strażnika oficjalnie nie było, ogniskiem zajmował się ktokolwiek, byleby pośrodku polany coś się żarzyło. Można by odnieść wrażenie, że ogniska odbywają się nie z chęci a przymusu. A gdy płomień już spowijał polanę delikatną poświatą i ciepłem, przebywające tam zwierzęta wcale nie siadały dokoła wyznaczonego miejsca i nie rozmawiały. Każdy zajmował się sobą, wiele postaci się nie udzielało, w milczeniu obserwując innych.
Niekiedy Szara miała wrażenie, że stare HOTN i to nowe, to dwa różne światy. Zniknęła magia tego miejsca, wydawało się niemalże pospolite z tymi wszystkimi postaciami jak: Szatan, Ksiądz Marcin itd. Ci "listonosze" i inne typy powodowały, że Herd of the Night zaczynało przypominać jej stada pokroju Watahy Aniołów...
Może to tylko Naomi tak na to wszystko patrzyła. Być może jej własne oczy ją okłamywały. Albo rzeczywiście zaszły takie zmiany...
Mimo tego wszystkiego, kochała HOTN. Każdego lubiła na swój sposób. Lecz naprawdę bliskie były jej tylko trzy osoby ze stada. Jedną z nich była Luna, drugą - Fragaria. Trzecią stanowiła Aldieb.
Oby Dzieciom Słońca w Cieniu dobrze się wiodło. Ostatnio bardziej wychodzą na światło dzienne, zapominając o swej prawdziwej naturze życia pod osłoną tajemniczości nocy, w świetle gwiazd i księżyca.
Bez słowa, nie oglądając się za siebie, dusza wadery postąpiła w lewo - kierunku przeciwnym niż terytorium zamieszkiwanym przez Dzieci Nocy.
Z ciemnego nieba spadły pierwsze krople deszczu.
----------Szara wadera szła przed siebie we własnym, niespiesznym tempie. Jej sylwetka jakby delikatnie migotała, była nieco przezroczysta. Kolejno stawiała łapy... no właśnie, nie stawiała. Postać wilczycy nieznacznie unosiła się nad podłożem, a poruszanie na przemian kończynami to w przód, to w tył było zwykłym przyzwyczajeniem. W końcu trudno się poruszać, ze świadomością, że nie wykonujesz żadnej pracy, a mimo wszystko brniesz naprzód.
Gdyby to był normalny wieczór i wilczyca pozostawiała za sobą ślady na ścieżce, którą sama niegdyś wydeptała, gdyby dało się słyszeć rytmiczne uderzenia serca oraz czuć bijące od wadery ciepło żywego ciała - cóż, pewnie jej błękitne ślepia z zaciekawieniem obserwowałyby las, a na pysku gościł delikatny uśmiech. Lecz teraz samica miała mocno zaciśnięte powieki, w milczeniu przemierzając tereny Stada Nocy. Po co miała patrzeć przed siebie, skoro i tak przenikała przez każdą napotkaną rzecz? Nawet tego nie czuła.
Dusza Szarej wędrowała już kilka godzin, zbliżając się do granicy stada. Nie spieszyło się jej. Pogrążona we własnych myślach, korzystała z tego, iż jest duchem: stała się niewidzialna dla innych. Czasami zastanawiała się jakby to było, gdyby nagle przestała istnieć. Tak było właśnie teraz. Czy ktoś by za nią tęsknił? Brakowałoby jej komuś? A może wręcz przeciwnie - cieszyliby się, że wreszcie uwolnili się od tej psychopatycznej suki?
Nagle do jej uszów dotarł cichy trzask łamanej gałązki. I równie ciche soczyste przekleństwo. Naomi w mig otworzyła ślepia. Jej oczom ukazała się przyczajona w zaroślach czarna wadera. Rozpoznając w niej Destroy, uśmiechnęła się nikle. Kilka metrów dalej, na niewielkiej polance pasło się stadko jeleni. Szara w milczeniu ominęła to miejsce. Chwilę potem usłyszała uciekającą zwierzynę oraz ryk osobnika, którego dopadła Lady.
Naomi zatrzymała się, ponownie pozwalając opaść powiekom. Westchnęła cicho. Jednak nie poczuła ulgi, jak kiedyś. Wciąż przytłaczało ją uczucie, że nie jest nikomu potrzebna. Czuła ciężar w miejscu, gdzie niegdyś biło jej serce. Czy pustka może ważyć aż tak wiele? Widocznie wszystko jest możliwe...
Wadera postąpiła krok na przód. Potem kolejny. W krótkim czasie miarowe stąpanie przekształciło się w powolny chód, który stawał się coraz szybszy, by w końcu można go nazwać truchtem, a wreszcie biegiem. Szara biegła przed siebie, wciąż mając zamknięte oczy. Niemalże słyszała uderzanie łap rytmicznie odbijających się od nawierzchni. Niewiele brakowało, by czuła jak wiatr swymi bezkształtnymi palcami przeczesuje jej futro, a gałęzie ustępują przed pędzącym ciałem. Jej wyobraźnia pracowała na pełnych obrotach, jednakże to nie wystarczało. Wciąż brakowało pewnego istotnego elementu. Ostatniego puzzla, bez którego układanka nie ma rozwiązania. Ramy, której brak sprawia, że obraz wydaje się być niedokończonym. Ciała, w którym dusza miałaby swoje miejsce.
Dotyk ukochanej osoby. Przyjacielski uścisk, podnoszący na duchu w trudnej chwili. Piekące zadrapania na pysku, zadane przez gałęzie. Ból zwichniętej łapy. Powiew wiatru. Ciepły promień słońca. Cokolwiek. Byle czuć, że należy się do tego świata. Że nie jest się cudacznym indywiduum, którego nikt nie może pojąć, ani nawet dotknąć, poznać.
Szlag by to wszystko trafił...
Cały ten materialny świat.
Choć i tak nikt nigdy jej nie rozumiał. Nawet za życia. W końcu kto zrozumie kogoś takiego jak postać imieniem Naphill Farelle Naomi? Z jednej strony pojeb, wariatka z poczuciem humoru, mająca sto pomysłów na rozpierdol na minutę. Z drugiej - wrażliwa, skryta romantyczka, często ukrywająca ten aspekt. Nieodpowiedzialna, niekonsekwentna, infantylna. Ale nie głupia, choć często tak o sobie mówiła. Pełna sprzeczności.
Wadera zatrzymała się nagle.
Z tak cholernie zjebaną psychiką, że brak słów na opisanie tego. Zmienna jak chorągiewka na wietrze. W ciągłej ucieczce przed własnymi problemami i samą sobą. Ucieczce przed realnym życiem. A od niedawna także przed bliskimi jej osobami, które nieświadomie ją raniły. Wystarczało jedno słowo...
Otworzyła ślepia i niemalże krzyknęła, gdy spojrzała w dół. Nie miała gruntu pod łapami. Unosiła się w pustce pomiędzy dwiema ścianami wąwozu. Niepewnie cofnęła się o krok, jakby chciała utrzymać równowagę. Po chwili jednak uspokoiła się i zaśmiał cicho. Jej chichot powtórzyło echo, które w ciągu paru minut ucichło.
-Ja pierdolę, co za... - chciała rzec "życie", ale to słowo wydało jej się nieodpowiednie. Wręcz nieprawidłowe.
Wilczyca uniosła łeb, by spojrzeć na niebo. Zmrużyła ślepia. Było szare i bez wyrazu. Spowite chmurami, ciężkimi od wzbierającej w nich wody. Naomi zniżyła łeb, spoglądając dół. Pod sobą, daleko w dole, ujrzała srebrzystą nić wartkiego potoku płynącego niemal idealnie pośrodku między skalnymi ścianami. Brzegi urozmaicały rozłożyste drzewa. Jednak te rosnące po jednej stronie różniły się od drugich. Pozornie takie same, a jednak inne.
Dopiero po chwili Szara zrozumiała czym się różnią. Część z nich należała do HOTN, reszta była niczyja. Stała na granicy. Za sobą miała tereny Stada Nocy, natomiast przed nią rozlegały się niezbadane krainy. Jej spojrzenie skierowało się ku nieznanemu. Patrzyła tak przez chwilę beznamiętnym wzrokiem, nie wiedząc, co myśleć.
Stado Nocy było dla niej synonimem domu. Tutaj była po prostu sobą... Nie, nigdzie tak nie było. Nawet tu. Zawsze grała, nie biorąc pod uwagę nielicznych momentów, gdy nie miała na to sił. Lecz, mimo wszystko, Herd of the Night stało się bliskie jej sercu. Czasem miała wrażenie, że zbyt bliskie.
Wadera powoli ruszyła wzdłuż wąwozu, patrząc błękitnymi ślepiami w dół.
Jeszcze nigdzie nie zagościła tak długo. Minął rok... Dokładnie rok, odkąd przybyła na te tereny z zamiarem pozostania na dłużej. Jednak nie pamiętała pierwszych dni w stadzie. W jej pamięci trwale wyrył się inny dzień, niż ten, w którym dołączyła. Zdarzył się on o wiele wcześniej. Kiedy dokładnie to wszystko się działo - nie wie. W każdym razie, tamtejsze ognisko sprawiło, że Naomi postanowiła nie dołączać do stada i zrobiła to dopiero niecałe pół roku później. Ale od czasu, gdy tylko oficjalnie wkroczyła w szeregi Dzieci Nocy, wiedziała, że zostanie tu na dłużej. Nie na kilka dni, czy tygodni. Lecz na miesiące, a być może nawet lata.
Doskonale pamiętała dawną siebie. Pozytywnie zakręcona do granic możliwości, szukająca przyjaciół wszędzie, gdzie tylko się da trzyletnia wadera o iście szczenięcym poglądzie na świat. Starała się wszystkim przypodobać. Chciała być lubiana, znana, zasłynąć w watasze. Swego czasu nawet znajdowała się Dumie, ale potem zniknęła gdzieś bez uprzedzenia i najzwyczajniej w świecie została stamtąd wyrzucona. Ponownie raczej jej nie przyjmą...
Teraz miała wrażenie, że stała się zbyt upierdliwa ze swoim wariactwem. Szczenięta są słodkie... dopóki nie dorosną i przestaną być zabawne. A to właśnie stało się z umysłem Naomi. Nie bawiło jej już zabieranie bielizny Aspeney, zamienianie się w komara. Magiczny Worek został porzucony gdzieś w lesie. Nadal była zakręcona, ale ostatnio też bardziej chamska i bezczelna. Przesadziła. Najpierw zbiorowe gwałty, samobójstwo, licytacja własnego ciała, brak kultury słownej i wyrozumiałości wobec innych, nieudane próby wymuszenia władzy na pojedynczych jednostkach. Na dodatek te skrajności... Wielka radość, zboczenie i zabawa, po chwili nagły przypływ negatywnych emocji, a w efekcie milczenie. Zwykle tak robiła - milczała, gdy było jej smutno.
Nie pragnęła już za wszelką cenę być lubianą. Jak komuś coś się w niej nie podobało, to trudno. Ona nie miała zamiaru się dostosowywać do czyjegoś widzimisię. Stopniowo, lecz nieubłaganie, zamykała się w sobie. Znowu.
- Czyżby powrót do czasów ciemności i mroku? - mruknęła sama do siebie, uśmiechając się sarkastycznie. Wiele razy miała tak zwany "groszy dzień". Tym razem czuła, że to nie tylko dzień a coś więcej. Tak, dawno temu była typowym "mrokiem". Lecz zmieniła się po dołączeniu do Wilków Wolności. Chyba stęskniła się za starymi czasami. Nie przywiązywała się do nikogo, potrafiła w dowolnej chwili odejść, zostawić wszystkich. Inni jej ufali, bezpodstawnie. Raniła, opuszczając kolejne stada, zrywając kontakty ze znajomymi. Nie był to dla niej żaden problem. Ona tylko grała. Oszukiwała na każdym kroku. Nawet samą siebie okłamywała. Niemalże zawsze stawiała na swoim. Nie liczyła się ze zdaniem innych, nawet Alf.
WW ją zmieniło. Nauczyła się ufać, dowiedziała się czym jest przyjaźń. Stała się beztroska i nadzwyczaj śmiała oraz otwarta.
Lecz dopiero w Sadzie Nocy nauczyła się kochać.
Przedtem nieudolnie starała się odnaleźć kogoś, z kim mogłaby dalej brnąć przez życie. Często na siłę szukała miłości. A ona świetnie się ukrywała. Jednak, gdy przestała szukać, wszystko jakoś samo się ułożyło. Niby proste i nieskomplikowane a trudne do zrozumienia.
I tak oto wredna i oschła, psychodeliczna suka stała się furiatem tylko po to, by znów móc się "cofnąć". Przynajmniej po części.
Ale nie tylko ona się zmieniła. W HOTN też zaszło sporo zmian odkąd tu dołączyła. Chyba zawsze będzie pamiętać dawne piątkowe wieczory, gdy Dzieci Nocy opowiadały straszne historie, snuły rozmaite opowieści, tworzyły wspólnie bajki. Wszystkie te gry i zabawy podczas ognisk, miła atmosfera. Aktualnie Strażnicy nie byli już wybierani. Nie było zaszczytem przyjęcie odpowiedzialności za cotygodniową tradycję. Strażnika oficjalnie nie było, ogniskiem zajmował się ktokolwiek, byleby pośrodku polany coś się żarzyło. Można by odnieść wrażenie, że ogniska odbywają się nie z chęci a przymusu. A gdy płomień już spowijał polanę delikatną poświatą i ciepłem, przebywające tam zwierzęta wcale nie siadały dokoła wyznaczonego miejsca i nie rozmawiały. Każdy zajmował się sobą, wiele postaci się nie udzielało, w milczeniu obserwując innych.
Niekiedy Szara miała wrażenie, że stare HOTN i to nowe, to dwa różne światy. Zniknęła magia tego miejsca, wydawało się niemalże pospolite z tymi wszystkimi postaciami jak: Szatan, Ksiądz Marcin itd. Ci "listonosze" i inne typy powodowały, że Herd of the Night zaczynało przypominać jej stada pokroju Watahy Aniołów...
Może to tylko Naomi tak na to wszystko patrzyła. Być może jej własne oczy ją okłamywały. Albo rzeczywiście zaszły takie zmiany...
Mimo tego wszystkiego, kochała HOTN. Każdego lubiła na swój sposób. Lecz naprawdę bliskie były jej tylko trzy osoby ze stada. Jedną z nich była Luna, drugą - Fragaria. Trzecią stanowiła Aldieb.
Oby Dzieciom Słońca w Cieniu dobrze się wiodło. Ostatnio bardziej wychodzą na światło dzienne, zapominając o swej prawdziwej naturze życia pod osłoną tajemniczości nocy, w świetle gwiazd i księżyca.
Bez słowa, nie oglądając się za siebie, dusza wadery postąpiła w lewo - kierunku przeciwnym niż terytorium zamieszkiwanym przez Dzieci Nocy.
Z ciemnego nieba spadły pierwsze krople deszczu.
Za wszelkie powtórzenia, literówki, błędy interpunkcyjne, stylistyczne jak również językowe, niespójność tekstu - przepraszam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz