20 sierpnia 2011
Wszyscy są tacy sami.
Kłamią. Nigdy w życiu Cię nie zdradziłem.
Oszukują. Zawsze Cię kochałem i kocham nadal.
Dlatego, prędzej czy później, trzeba z nimi skończyć.
Zakończyć tą całą szopkę, nic nie wartą.
Bo okazuje się, że Twoje uczucia nigdy nic nie znaczyły i znaczyć nie będą.
Siedzę
na drewnianej werandzie tego teraz już pustego, tylko mojego domu. Pada
deszcz, jednak nie moknę. Tylko mi zimno, mam gęsią skórkę. Ale ja tego
już nie czuję.
Obracam powoli szklaneczkę z
whisky, wpatrując się w trunek w taki sposób, jak gdybym miałabym coś
tam ujrzeć. Coś ważnego. Wciąż słyszę słowa przyjaciółki, której zdradę
zdążyłam już wybaczyć. Tak wiele rzeczy już jej odpuściłam, tak wiele
przez nią straciłam. Ale nie mam do niej tak wielkiego żalu, nie okazuję
tego. Nikomu więcej nie wybaczam. Uświadamiam sobie parę rzeczy.
I
przypominam. Ten siarczysty policzek, od którego wymierzenia dłoń
bolała mnie przez cały wieczór. Furia i bezradność, które mnie
ogarniały. Wtedy nimi emanowałam. Byłam wściekła.
Ale
teraz już jestem spokojna. Zadziwiająco spokojna. I obojętna. Reset.
Wszystko mi jedno, mogę teraz nawet wbić sobie nóż w dłoń. Uodparniam
się. I zapominam. Stawiam przed sobą barierę i jestem twardsza. Nawet
śmieję się ze swojej naiwności. Nie jest to nieszczery, cyniczny śmiech.
Rechoczę jak idiotka, zupełnie prawdziwie. Upijam z naczynka whisky i
wstaję, poprawiając zwiewną sukienkę.
Wychodzę
spod dachu werandy, wprost w ulewę. Okręcam się powoli wokół własnej
osi. Nie mija chwila, a ubranie lepi mi się do ciała, podobnie jak włosy
do moich policzków. Zaczynam tańczyć. Przymykam powieki, wczuwającsię w
rytm, zupełnie wyimaginowany, w mojej głowie. Bosymi stopami sunę
pomokrej trawie, wijąc się, kołysząc biodrami. Zadzierając głowę i
pozwalam, by wielkie krople deszczu zmywały mi makijaż z twarzy, by
tusz spływał po moich bladych policzkach, zupełnie swobodnie, jakbym
pozbywała się trosk, wszystkiego co mnie martwi, jakby to pomagało. Sunę
dłońmi po swym ciele, talii, włosach, analizując siebie samą, chcąc
mieć pewność, czy to na pewno ja. Wyłączam się, jakbym posiadała jakiś
przycisk, który pozwoliłby mi na to. Stop. Nie ma mnie.
Nie ma..
Nie ma..
Nie ma..
Nie ma..
Czas to zaakceptować. Więc tańczę dalej. Nie mów do mnie. Nie odzywaj się. Nie przeszkadzaj. Nie ma mnie, nie ma Cię. Nie ma nas.
Teraz tańczę.
[ muzyka STOP ]
I rozdzierający płacz dziecka. Naprawdę głośny, przebijającysię nawet przez muzykę w mojej głowie. Otwieram oczy.
Biegnę w stronę werandy, przeskakując parę stopni niewielkich schodków i zgarniam szklankę.
- Już idę,Thel. I’m back to black.
Taki króciutki randomik. Dziękuję za uwagę @__@ .. o ile przeczytaliście ten szajs na trzech kółkach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz