03 października 2011
Złote
ślepia odbijały się w tafli wody. Pędząca wadera przeskakiwała przez
następne niebezpieczeństwa – biegła bez celu. Uciekała przed samą sobą. Ostatnie wydarzenia nie omylnie niszczyły jej psychikę, niszczyły ją.
Przeskakiwała góry śniegu, zostawiając odciski łap. Trucht przemienił się w szaleńczy bieg.
Odbijając się od drzewa, podświadomie wykonała unik, zza drzew wyłonił się dwunożny.
Ten sam co miesiąc temu, próbował przerobić ją na futro. Ucieczka tym razem nie miała sensu.
Mimo
swoich zadawalających umiejętności w ucieczce i walce, znała swojego
wroga i wiedziała, że nic nie zdziała. Przyjrzała mu się dokładnie. Na
pomarszczonej twarzy było widać, jak bardzo chce ją dorwać. Na krótko
ściętych siwych włosach, jawił się żel. Pełno blizn na całym ciele.
Metalowa ręka i noga, czyniły go szybszym i sprawniejszym. Do czarnej
bluzki przymocowano pas z bronią, do tego czarne dżinsy i conversy. Ten
strój nadawał mu tajemniczość i podkreślał ciemną skórę. Możliwe, że bez
niego wyglądałby jak każdy starzec.
Stanęła naprzeciwko niego, śledząc każdy jego ruch.
-Już maleńka, przecież wiemy, że wygram. Już ścigam cię od czterech lat, po co mamy dalej bawić się w kotka i myszkę?
Wbiła
pazury w śnieg. Nienawidziła kotów, uważała, że są to podludki, jednak
twierdzenie, że jest on dla niej jak kot, było trafne, ale ona ciągle
była wilkiem. Jedną z psowatych.
-Stary, złapałeś Szarą? Odbiór. – do jej uszu dobiegł dźwięk z komórki łowcy.
Słysząc
nadane sobie imię przez ludzi, warknęła. Nie obchodziło ją jak ją
nazywają, czy ich obchodzi, ale pod żadnym pozorem nie wolno było jej
zmieniać imienia. Przy porodzie nadano jej imię Nyks.
Nie było to byle jakie imię, pochodziło ono od jej prapraprapraprababki Nyks, bogini nocy i ciemności.
-Prawie ją mam. Bez odbioru.
Figlarny uśmieszek pojawił się na jej pysku.
„Prawie mnie masz?” – pomyślała.
Szybko jednak zdała sobie sprawę, że mogła uciekać do miasta, ale jak?
Dopóki on ją śledzi, nie ma szans na przemiane. Warknęła, dając do zrozumienia, że nie ma humoru.
Zaśmiał się i splunął na nią.
- Wiesz, że nim szybciej dasz się złapać, tym szybciej nie będziesz mnie widzieć?
Zastanowiła się.
„Co mi odbiło. Nie ma mowy.”
Odwróciła się i zaczęła uciekać zygzakiem, gdy tamten strzelał, dość nietrafnie.
Jej czułe zmysły, kazały zwolnić – 50 metrów przed nią znajdował się klif.
„Idealnie”
Przyśpieszyła tempo. Biegła na wprost, w ostatniej chwili wyskoczyła.
Wylądowała na żebrach, 200 metrów niżej. Zaczęła kląć pod nosem.
Teraz niech pomyśli, że nie żyje. Będzie miała chwilę.
Wiedziała, że on ją znajdzie, że odkryje, ale nie miała teraz na to czasu, a pilnie go potrzebowała.
Leżała, ignorując złamane żebra. Miała ochotę zawyć z bólu – nie mogła.
To by tylko skróciło jej życie. Kątem oka obserwowała go, czekając, aż odejdzie.
Zapadł zmierzch. Miała pewność, że nikt jej nie zauważy. W paru miejscach miała zamarźnięte futro.
Kiedy oddychała, z jej nozdrzy wylatywała para.
Była gotowa. Nie była pewna, czy przemiana się uda, w ciągu ostatnich 4 lat, wykonała ją trzy razy.
Nastała chwila ciszy. Jej ciało przeszył ból, oznaczał on iż DNA powoli zmienia się w ludzkie.
Po chwili na miejscu wadery, pojawiła się ciemnooka czternastoletnia dziewczyna.
Nastolatka,
która nie raz minęła się ze śmiercią. Spróbowała się podnieść. Syknęła z
powodu żeber o których zapomniała. Nocny wiatr przeczesywał jej brązowe
włosy do ramion. Spróbowała jeszcze raz. Trzymając się za bok, ruszyła
ku miastu.
-To tylko 2 mile. – westchnęła.
Zagryzając wargi, szła przez zimowy pejzaż. Wiedziała, że da radę. Miała w sobie siłę babci.
Każdy
krok przybliżał ją do miasta, w którym miała nadzieje, zatrzymać się w
jakimś całodobowym barze, zjeść coś taniego i nabrać siły. Jeżeli będzie
mieć szczęście, nikt nie przyczepi się do jej obrażeń.
Po
co? W Uks codziennie na ulicach się bito, a jej podbite oko, strupy na
twarzy i siniaki na całym ciele, nie zapominając o złamaniach, nie były
aż tak straszne. Oczywiście, jeżeli przez dwa lata nic się nie zmieniło,
miała mieć spokój.
Zatrzymała się na chwilę aby odpocząć, niestety z powodu obrażeń, chwila trwała godzinę.
Zaczął
się wschód słońca. Trzeba było się pośpieszyć, w każdej chwili mógł się
ktoś pojawić, a za nocną włóczęgę trafiłaby do więzienia i musieliby
dzwonić do jej starych. Do rodziców którzy jej nie chcieli, a oddali
obcym ludziom, którzy zostawiali ją przy psie całymi dniami. Ha! Nie
miała ani matki, ani ojca. Nie miała rodziny, żyła jak chciała. Stanęła.
To co zobaczyła, ani trochę nie przypominało miejsca, w którym się
narodziła.
________________________________
Bohaterka nie ma nic wspólnego z HOTNową Nyks.
________________________________
Bohaterka nie ma nic wspólnego z HOTNową Nyks.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz