16 października 2011
Wiem, że trochę to trwało, ale jakoś brakowało mi weny na tą część. Zaczynajmy...
__________________________________
Stado
Nocy, tak, na jego terenie dawno mnie już nie ma. Sama podróż nie była
męcząca, nie dla mnie. Jedynym problemem był ból oka no i w sumie myśli
krzątające mi głowę, pierwszy raz chyba aż tyle myślałem. O czym ? Może
ktoś się domyśli, a może nie, najważniejsze, że ja wiem. Indie, niby tak
daleko, a jednak tak blisko. Stoję przy granicy mojego rodzinnego
stada, krew spływa po poliku, oko boli jak cholera. Obrazy, mnóstwo
obrazów z przeszłości, przymykam drugą powiekę. Co widzę ? Właśnie ten
moment, patrzy na niego, ale ja widzę jakby patrzyła na mnie, mówi coś, o
mnie, ale on nie słucha... Zabija ją w męczarniach, a ja to wszystko
widzę. Otwieram oczy, puste i zimne, pragnące tylko jednego, zemsty.
Obraz zapulsował, raz, ale mocno, łapię się za skronie... ,,Już
niedługo,, pomyślałem i ruszyłem, mimo bólu, trzeba było się pospieszyć.
Coraz głośniej, robi się coraz głośniej, widzę ciemne sylwetki, wilki,
ludzie, idę spokojnie, ręce schowane mam w kieszeni. Pojawiam się na
niewielkiej polanie, głosy ustają, jeden po drugim, patrzę po
wszystkich, kamienna twarz nie opuszcza mnie ani na sekundę, oni patrzą
na mnie. Naglę zawiał wiatr, włosy rozwiały się na różne strony. Z
pomiędzy zgromadzonych wyszedł wysoki doberman i patrzył na mnie
wyczekująco, przekrzywiłem głowę w prawo i uśmiechnąłem się cynicznie.__________________________________
- Tatuś ? - zapytałem z tym samym wyrazem twarzy. W stadzie dało się słyszeć poruszenie, sam doberman stał zbity z tropu. Po chwili jednak odwrócił się do stada i warknął głośniej, aby się uspokoili. Cisza... Wszyscy milczą, widzę nieprzyjemny grymas na twarzach zebranych, mój wzrok spotyka się z jego.
- Zmieniłeś się. - powiedział naglę i przełknął ślinę.
- Nawet nie wiesz jak bardzo. - splujnąłem w jego stronę.
- Jak śmiesz ty brudasie ! - ze stada wyleciał jakiś chłystek i ruszył na mnie, zaczęła wypełniać mnie nie ograniczona radość.
- Malcolm stój ! - krzyknął doberman, lecz było już za późno... Chłopak obejrzał się na niego, a z jego ust wypływały strumyki krwi, spojrzał przed siebie i zobaczył mnie, następnie utkwił wzrok w sztylecie znajdującym się w jego brzuchu. Podniosłem jego twarz i otarłem palcem krew spływającą po brodzie, wyciągnąłem sztylet, ledwo żywy padł na ziemię i umierał. Wykonałem kilka kroków w przód i oblizałem palec.
- Mmm... dobra. - spojrzałem po wszystkich, w ich oczach było widać strach i zdziwienie, tylko on stał opanowany.
- Przeceniasz swoje siły Membu, zobacz ilu nas jest. - powiedział do mnie.
- Ooo... to już zapomniałeś o przepowiedni ? Jakim prawem ... - powiedziałem z udawanym przerażeniem i zaśmiałem się.
- Nie kpij sobie ! - krzyknął, mój śmiech umilkł i wróciło puste spojrzenie.
- Uwierz mi, że nie kpie. - znowu nasze spojrzenia się spotkały. Nagle złapałem się za oko, obraz zapulsował dużo mocniej niż zwykle, upadłem na kolana i oparłem się o ziemię jedną ręką.
Usłyszałem śmiech ojca.
- Hahahaha... Przyszedłeś nas zniszczyć będąc chory ? - śmiał się dalej, a w jego ślady po chwili poszło całe stado.
- Uuuu... boimy się, straszny Membu przyszedł obalić nasze stado ! - śmiali się do rozpuku, a obraz w moich oczach... cofnąłem się o te kilka lat. Ktoś podszedł do mnie i złapał za włosy.
- Patrzcie na tą panienkę, jeszcze nam się udławisz tym kasłaniem. - podchodziło coraz więcej osób, w tym on, tyle, że już jako człowiek. Poczułem kopnięcie w okolic żeber, potem kolejne, naglę ktoś po prostu zaczął szarpać mnie za włosy, nie rozumiałem już co mówią, śmiali się a ja byłem daleko, było tak samo jak kiedyś, obraz kolejny raz zapulsował i zobaczyłem kępy swoich włosów leżące przy mnie.
- Może to tak dla honoru ? - zaśmiał się ktoś.
- Jakiego honoru ? On nie ma o nim pojęcia ! - usłyszałem dialog, moja ręka jakby automatycznie złapała czyjąś nogę...
- Tak - naglę zaśmiałem się psychicznie. - Tak jestem chory ! - krzyknąłem i zacisnąłem dłoń na nodze tak, że usłyszałem tylko krzyk i pękające kości... Wtedy nastąpiła moja furia.. Rzecz jasna nie wiem co robiłem i jak. Kolejne co pamiętam to obraz z przeszłości. Mała wilczyca, za wszelką cenę chce do mnie podejść, przywitać się, pobawić, nie pozwalają jej. Kiedy jest starsza uśmiecha się do mnie, nie podchodzi, bo gdy raz spróbowała, strasznie mnie pobito. Widziałem, że jest inna, ale po czasie zniknęła mi z oczu, już nikt się nie uśmiechał. Otwieram oczy i widzę dziewczynę, leży przede mną i zasłania twarz, jakby chroniąc się przed ciosem.
- Membu... - płacze, ona płacze. Rozglądam się dookoła i widzę pełno ciał, rozszarpane, powbijane na jakieś pale, czy do drzew i wiem, wiem że to ja zrobiłem ... Jestem z tego dumny... Patrzę ponownie na dziewczynę, która odsłoniła już twarz.
- Kali - mówię cicho i spoglądam na jej brzuch, jest ciężarna, uśmiecha się do mnie. To ona, ta mała wilczyca, najwyraźniej na wspomnienie odrobiny ciepła z jej strony furia ustała. Zapłakana dziewczyna wstaje i przytula mnie.
- Membu... Dziękuję, zatrzymałeś się, dziękuję. - bierze moją twarz w dłonie i całuje w polik. Dotykam lekko jej brzucha.
- Nic mu nie jest... Zmykaj stąd, byle szybko. - mówię do niej spokojnie, kiwa głową na znak, że rozumie i podnosi się.
- Nie mam ci tego za złe... - powiedziała naglę - moje dziecko wychowa się bez ojca, ale nie mam ci tego za złe... oni sami do tego doprowadzili. - nadal płakała, uśmiechnąłem się do niej lekko i wskazałem las, pobiegła w jego stronę i zniknęła mi z oczu. Zabiłem ojca nienarodzonego dziecka, trudno, pomyślałem i usłyszałem klaskanie. Odwróciłem głowę, stał tam mój ojciec.
- Brawo ! - klaskał - Czyli masz jednak trochę uczuć, to pewnie po mamusi. - powiedział kpiącym głosem i zaśmiał się.
- Nie dla ciebie - podniosłem się i spojrzałem mu w oczy.
- Powiem ci, że jestem pełen podziwu... pozabijałeś ich jak kaczki, jeden, drugi, trzeci... - zaczął udawać, że strzela z palców, podchodził coraz bliżej. Nie powiem, byłem zmęczony, stałem i patrzyłem cały czas w jego oczy.
- Jak mogłeś... - spojrzałem na niego z nienawiścią. Stał teraz przede mną.
- Okłamała mnie, była zagrożeniem dla stada i moją szansą na wybicie się, zniszczyłem potwora i stałem się Alphą, spełniłem marzenie... - chciał coś powiedzieć, ale przerwałem.
- Zabiłeś mi matkę i pozwoliłeś na cierpienie syna tylko po to żeby zostać Alphą ? spytałem nad wyraz spokojnie.
- Tak Membu... a ty zniszczyłeś moje marzenie, więc teraz zabiję i ciebie ! - wykrzyknął naglę i wbił coś w moje ramię, zaczął przekręcać, krzyknąłem z bólu. - Coś specjalnie dla ciebie ! Będziesz zdychał tak jak ona ! - zaśmiał się, złapałem za przedmiot i wyszarpałem go z mojego ciała, złapałem jego szyję i spojrzałem ponownie w oczy z ironicznym uśmiechem.
- Zobaczymy kto tu zdechnie. - zaśmiałem się i wlazłem do jego umysłu tworząc w nim niezły burdel, wyobraźnia zaczęła platać mu nie figle, wyglądał zabawnie kiedy jego kości łamały się, jedna po drugiej, niby od uderzenia młota, po chwili zaczął się szarpać i krzyczeć, na twarzy pojawiły się oparzenia, przy oczach, które po chwili zostały wydłubane, a teraz rozcięcia na całym ciele, jak od noża, kolejne pomysły napływały mi do głowy, a jego ciało było jak tester... - Masz swojego potwora, tatku - zaśmiałem się i bawiłem dalej. Skończyłem na posiekaniu ciała i pozbyciu się go.
Kiedy posprzątałem po rozrubie, spojrzałem na swoja ranę, nie wyglądała ciekawie. Pożywiłem się jeszcze krwią kilku trupów i ruszyłem do stada...
- Zemsta dokonana - poczułem się wolny - w końcu ! - krzyknąłem podjarany i zniknąłem z terenów byłego stada.