Blog ten, pamiętnik, wymyśliły Aldieb, Lady Killer i Gold Fire, podczas gdy to one opiekowały się stadem. Dzięki nim, możecie poznać historię HOTN, historię wybrańców i chwilę z życia osób ze stada. Ten blog powstał by w jednym miejscu streścić wszystkie nasze opowiadania.
`Wandessa.

Czego szukasz?

30 sierpnia 2010

Walka z samotnością. [Luna]

29 sierpnia 2010


Walka z samotnością. Wyruszysz w daleką podróż. Niby wygnanie, z dnia na dzień. Nie będziesz mogła się pożegnać. Nie będziesz mogła rzucać "ostatnich spojrzeń". Po prostu ruszysz w nadanym Ci kierunku. Dostaniesz ode mnie mapkę z wyznaczoną drogą. Drogą, prowadzącą przez mini pustynie, puste lasy, torfowiska i miejsca, gdzie wymordowano niegdyś stado. Miejscem twego celu będzie Mu'llrac. Miejsce, gdzie nie ma żywego osobnika. Gdzie grasują widma przeszłości i prawdziwych boleści. Zjawy te wywołują panikę i..omotanie psychiczne. Będziesz musiała się z tego wyrwać i przeżyć walkę z samą sobą. Z własnymi słabościami. Gdy już tego dokonasz, możesz wrócić do stada.
 ***
Mu’llrac…
Spojrzałam na mapkę, którą przed chwilą dostałam od Aspeney. Dała mi ją do ręki i bez słowa odwróciła się, po czym zniknęła. W ciemności tej cudownej nocy, ona rozpłynęła się, tak, jakby nigdy tu przede mną nie stała. Chciałam pytać. Dlaczego? Jak? Nie miałam kogo spytać. Rozejrzałam się dookoła, stałam przed jaskinią, a wokół siebie czułam tylko pustkę i ciszę, która była tak..gęsta..namacalna. Jeszcze raz rzuciłam niepewne spojrzenie na kawałek pergaminu trzymany w moich dłoniach. Ta nazwa. Wyglądała jakby się żarzyła, chociaż była napisana tak jak wszystkie inne. Wyglądała tak jakby wołała, chociaż była niema, nie mogła być inna. Wgryzała się w mój umysł, zostawiając za sobą głębokie ślady. Zmuszała do przemyśleń. Mu’llrac. Nie chciałam iść, ale wiedziałam, że muszę. Skoro ta mapka dostała się w moje ręce, to mogło oznaczać tylko to, że właśnie ja, mam za zadanie dotrzeć do tego miejsca, które nawet na kawałku pergaminu, odznaczało się wybitną niegościnnością. Ale czemu nie mogę z nikim porozmawiać? Czemu nie mogę nikogo spytać, poprosić o pomoc? Chociaż się pożegnać…?
***
Nie mogłam dalej czekać. Czekanie było zbyt przerażające. Zerknęłam ostatni raz na mapkę i ruszyłam w odpowiednim kierunku. Miejsca, które znałam, ich widok, był dziwnie obcy. Jakby wszystko dawało mi do zrozumienia, że nie mogę dalej tutaj być, jeśli nie zrobię tego, co zostało mi zlecone, jeśli tam nie dotrę, właśnie tam.  Znów na czterech łapach, znów z łbem zwieszonym nisko przy ziemi i strzygąc uszami przemierzałam las. Ostatnie znajome zapachy drażniły moje nozdrza. Zamknęłam oczy, zdałam się na instynkt. Na wyczucie omijałam przeszkody.  A w głębi siebie ciągle prowadziłam walkę, czy dam radę. Byłam pewna, że będę musiała stawić czoła mojemu największemu lękowi. Wiedziałam, że będę musiała być sama, a tego bałam się najbardziej.
***
Po kilku godzinnej, leśnej wędrówce, zmagając się z własnymi wahaniami, niesłownej bitwie sprzeczności, stary zagajnik zaczął się przerzedzać. Gałązki cicho pękały pod naciskiem moich łap, drzewa były jakieś cieńsze, bardziej kruche, mizerne, niektóre całkiem utraciły liście i swoją potęgę. Linia lasu wydawała się jakby węższa, dostrzegałam jej krawędzie. Nagle zmuszona byłam się zatrzymać. Przede mną jakby z nikąd wyrosła ogromna kamienna ściana, urwisko. Kilka metrów obok zauważyłam szczelinę. Nie duży prześwit, ale jednak wystarczająco szeroki, żebym mogła nim przejść. Znów zawładnęły mną wątpliwości. Czy nie jest za późno, żeby zawrócić ? Może jeszcze na tyle blisko, żeby odnaleźć As i oddać jej mapę, kładąc uszy po sobie i pokazując wszystkim, że nawaliłam, że nie byłam wystarczająco silna? Z mojego gardła wydarł się gardłowy pomruk niezadowolenia. W końcu nie byłam tym tchórzem, co się boi. Nie tak mnie uczono i nie tak sama siebie widziałam. Zrobiłam krok. Weszłam w szczelinę i nie obejrzałam się za siebie. Powoli czarna, twarda ziemia ustępowała jasnemu, delikatnemu piaskowi. Prześwit był równy, dość szeroki, ale i tak szłam ocierając się bokiem o jego chropowatą ścianę. Dodawało mi to pewności siebie, stabilności. Teraz zastanowiłam się nad faktem iż tak łatwo przyszło mi wrócić do dawnej postaci, po tak długiej przerwie. Nieraz próbowałam na nowo zaznajomić się ze swoją poprzednią naturą, ale czułam się dziwnie, kiedy ogon bezwładnie opadał i zamiatał podłogę. Ta postawa, cztery łapy. No i brak dłoni. To było dla mnie niepokojąco obce. A teraz wszystko było takie proste i naturalne. Chłodny piasek, który mieszał się z nagrzaną za dnia ciemną ziemią, w tej chwili całkiem zdominował twarde podłoże. Wreszcie ujrzałam koniec szczeliny.
***
Gdy wyszłam z prześwitu, który doszczętnie zmaltretował moje czułe łapy, a sierść została niemiłosiernie zwichrzona, przez ostre krawędzie skał, ukojenie przyniosło mi uczucie chłodu bijące od pięknych, iskrzących się w świetle Księżyca, maleńkich kamyczków, które składały się na niezliczone ilości piasku. Przebrnęłam przez ciemny kanion, po to by teraz stanąć na ostudzonej nocnym zimnem pustyni.
Kiedy noc zaczęła ustępować promieniom słonecznym rozejrzałam się dookoła i dopiero uświadomiłam sobie moje położenie. Od kilku godzin bezradnie brnęłam w głąb pustyni. Wszystko było wypalone, suche. Od jakiegoś czasu myślałam tylko o tym, jak dostać się do celu. Ale teraz poprzednie wahania wróciły. Czyżby chcieli mnie sprawdzić? Może… Nie, to nie jest możliwe. Łapy zapadały mi się w piachu. Słońce wyglądało zza horyzontu coraz pewniej. Robiło się cieplej. Zwątpiłam w jakikolwiek sens tej wyprawy. Szłam dalej, bo nie miałam innego wyboru. Nie czułam zmęczenia, czułam tylko niechęć…
Krajobraz zaczął się zmieniać. Piach nie był już taki nagrzany i  łapy nie zapadały się w nim tak głęboko. W oddali zauważyłam drzewa. Przyśpieszyłam, z jednej strony ciesząc się z tego, ze w końcu ucieknę od tej otwartej, gorącej przestrzeni, a z drugiej czułam, że jestem coraz dalej domu.
***
Byłam przerażona, chociaż teoretycznie nie było się czego bać. Na mojej drodze nie stanęły do tego czasu żadne przeszkody. Nic mnie nie atakowało, nie uczepiło się mnie, nawet pogoda nie sprawiała problemów, a jednak bałam się. To wszystko dlatego, że moje koszmary i lęki, właśnie stawały się realne. Byłam tu sama, w tym obcym miejscu. Nawet kiedy nie miałam humoru wolałam siedzieć z innymi, niż być sama. Może nie zawsze, w sytuacjach krytycznych zaszywałam się w swoim ulubionym, znanym zakątku. Ale ta sytuacja nie była krytyczna, a tego miejsca wcale nie darzyłam sympatią. 
Stałam na skraju lasu. Z tym, że ten las nie wyglądał przyjaźnie. Drzewa, pozbawione liści rozciągały nad moją głową suche gałęzie, przypominały one ciemne, dziurawe parasole, co nie napawało optymizmem. Ostrożnie stawiałam kroki na szarej, spopielonej ziemi. Z pewnością ten zagajnik był opustoszały. W takim miejscu nic nie było w stanie przeżyć.
Najstraszniejsza w tej sytuacji była właśnie ta pustka. Wolałabym już, żeby jakieś rozwścieczone bestie rzucały mi się do gardła, niż to, że ciągle muszę wsłuchiwać się w tą ciszę. Mimo wszystko nadal się nie zatrzymywałam, nie dawałam sobie ani chwili wytchnienia. Chciałam jak najszybciej dotrzeć do celu, żeby wrócić do stada. Takie było moje założenie.  Kolejne godziny mijały, a ja nadal nie przerywałam marszu. Spojrzałam na te smutne konary i w mojej głowie pojawiło się wspomnienie.
Zamiast okropnego lasu, widziałam wspaniały, zielony gąszcz, świeciło słońce, a zapach był słodki. Stanęłam oniemiała. To miejsce było zupełnie inne od tego jakim było kilka sekund temu. Mimowolnie uśmiechnęłam się i szłam pewniej. Całkowicie zapomniałam o tym, co miałam do zrobienia, co mnie czekało. Ale coś jednak było nie tak. Czemu w tak urodziwym borku nie było żadnych zwierząt? Wiewiórki? Lisy? Zające? Przecież tutaj panowały idealne warunki! Moja świadomość nie chciała pozwolić mi przyjąć realności tego miejsca. I miała rację. Stanęłam na czymś ostrym. Kiedy podniosłam wzrok, cała zieleń i promienie słoneczne zniknęły. Znów stałam w tym samym martwym lesie. Jeszcze raz spojrzałam na to, co przywołało mnie do porządku. Kawałek szkła. Czy to możliwe, żeby w tym miejscy byli ludzie? Nie, to nierealne. Tutaj nic nie miało prawa istnieć! W oczach stanęły mi krwawe łzy. Strach zastąpiło prawdziwe przerażenie. Rzuciłam się biegiem przed siebie. Nie zważałam na to, że suche gałązki chłostały mnie po pysku. Na nic już nie zwracałam uwagi. Po prostu biegłam.  Usłyszałam szelest, zastrzygłam uchem i zlokalizowałam jego źródło. Dochodził z prawej strony. Zaniepokoił mnie ten dźwięk. Przecież las był pusty… Odbiłam w tamtą stronę i rozglądałam się uważnie.  Zagajnik się przerzedził. Tak jak za pierwszym razem, kiedy opuszczałam tereny HOTN…
Teraz jednak nie wpadłam na kamienną ścianę, a moje łapy ugrzęzły w błocie.  Przede mną rozciągało się ogromne torfowisko. Wilgotna trawa przeplatała się z plamami brunatnej mazi. Jednak gdzieniegdzie można było dostrzec bordowe gęstowie.

***
Zrobiło się już ciemno, kiedy wreszcie dotarłam na skraj tego wilgotnego miejsca. Omijając ziemiste kałuże doszłam do polany. Znów musiałam dostać się do nieprzyjaznego, zimnego miejsca, na jego środku zauważyłam coś co przykuło moją uwagę.  Gdy podeszłam bliżej stwierdziłam, że są to szczątki jakiegoś zwierzęcia. Większego niż wilk. Ale poznałam po budowie czaszki, że jest to jednak psowaty. Dopiero wtedy zorientowałam się, że dookoła leży więcej szkieletów… Młode, małe kostki jak i te duże, były porozrzucane na tym placu. Wzięłam głęboki wdech. Wydawało mi się, że widziałam coś pomiędzy drzewami. Zamknęłam oczy i na nowo otworzyłam. Spojrzałam w to samo miejsce. Stał tam wilk! Zawahałam się przez moment. Nie musiał wcale być przyjacielsko nastawiony… Jednak zrobiłam krok w przód. Po wielkości wnioskowałam, że to dorosły samiec. Kiedy znacznie się zbliżyłam basior znikł. Jakby rozpłynął się w powietrzu. W wilczej postaci mapa, którą cały czas miałam przy sobie, przywiązana była do mojej nogi. Zmieniłam się w człowieczą postać, żeby móc na nią spojrzeć. Rozwinęłam pergamin i zastanowiłam się gdzie dalej iść. Nie miałam ochoty tu zostawać. Byłam obeznana ze śmiercią i kośćmi, nie żebym się ich brzydziła, bała… Po prostu chciałam przyspieszyć. Dotrzeć w końcu na miejsce. Nie chciałam tu dłużej stać. To miejsce miało dziwny klimat…. Nawet nie wracając do ciała wilka, rzuciłam się do biegu.

***
Tak! Wreszcie! Ogarnął mnie niesamowity entuzjazm. Byłam w końcu na miejscu. Dotarłam do celu. Niedługo będę mogła wracać do domu. Do HOTN. Czy to wszystko mogło być takie proste? Do najmilszych wypraw tego nie zaliczę, ale nie było trudno, tu dotrzeć… Dziwnie wyglądało otoczenie w którym się znalazłam… Była to niewielka jakby polana. Ale wydeptana, twarda ziemia dodawała nieco odpychającego klimatu. Na niebie nie było widać tarczy Księżyca, co sprawiało, że czułam się jeszcze nie pewniej. Granatowe, ciężkie chmury nagromadziły się nad  moją głową. Nic nie prześwitywało, przez ich grube warstwy. Cieszyłam się, że w końcu tu doszłam, bo wiedziałam, że to oznacza rychły powrót do swoich, ale coś mnie niepokoiło.  Ruszyłam w stronę lasu. Kiedy doszłam do skraju pustego placu, gwałtownie się zatrzymałam. Rozejrzałam się dookoła z paniką w oczach. Przede mną stał manekin, naturalnej, ludzkiej wielkości. Blady, o pustym spojrzeniu. Zwykła lalka, manekin… Odruchowo cofnęłam się. Za owym potwornym, plastikowym tworem stał następny. Podobny, ale na jego głowie widniały sztuczne, czarne włosy. Coś materialnego, fizycznego, czego bałam się najbardziej. Zwykła fobia. Strach przed manekinami… Zdezorientowana cofnęłam się. Na granicy polany i lasu stało pełno tych potworów. Nie odważyłabym się do nich zbliżyć. Wszyscy mówili, że nie ma się czego bać, ale ja nie umiałam pozbyć się lęku przed tym.  Znów się zmieniłam. W wilczej postaci usiadłam na środku placu otoczonego drzewami, za którymi kryły się moi stręczyciele.
Zamknęłam oczy, a po chwili poczułam oddech na szyi. Bałam się rozewrzeć powieki, ale jednak to zrobiłam.  Strach pomieszany ze zdziwieniem wymalował się na moim pysku. Zobaczyłam Mi, ale w bardziej... Niematerialnej postaci. Niematerialnej?! Wyglądała jak duch, po prostu jak duch!
-Lu, czego się boisz?
-Mi…? Nie dam rady przejść między nimi…
Postać mojej przyjaciółki zaniosła się demonicznym śmiechem.
-Jesteś zbyt słaba, żeby przejść, obok kawałka sztucznego tworzywa? – nie mogła opanować rechotu, patrzyła się na mnie tak…Tak z pogardą… Po mojej drugiej stronie pojawiła się twarz Aspeney.
-Dlaczego kazałaś mi tu przyjść? – niemalże wrzasnęłam, a mój głos był cienki i piskliwy. Ruda uśmiechała się ironicznie. Schyliłam się tak, że mój nos prawie stykał się z ziemią, owinęłam łapy ogonem. Dosłyszałam syknięcie  dziewczyny.
- Nawet gdybym ci miała to wytłumaczyć, to byś nie zrozumiała. – Znów zamknęłam oczy, nie mogłam słuchać więcej takich słów. Takiego tonu. Położyłam się na chłodnej ziemi i schowałam pysk pod łapami. Kiedy bojaźliwie wyjrzałam co się dzieje, zobaczyłam mnóstwo innych osób. Team, BH, CG, Destroy, Scarlett, Jenna… Wszyscy patrzyli na mnie z taką wyższością. Te złośliwe uśmiechy. Byłam zbyt zmęczona i osłabiona tą samotną wędrówką, żeby myśleć trzeźwo.  Mijały minuty, może nawet godziny. Nie miałam odwagi odsłonić oczu. Jednak musiałam coś zrobić. Nie mogłam tutaj tak leżeć. Powoli wstałam, a wszystkie widmowe postacie poruszyły się, niektóre zaczęły chichotać. Rozejrzałam się znów. Teraz dotarło do mnie, że to nie mogli być oni. Nikt by mnie tak nie odtrącił…
Musiałam znaleźć sposób, żeby dostać się do domu. Tylko jak…? Dookoła stały te, manekiny. Niby niegroźne, stateczne, a jednak mnie przerażały. Na sztywnych nogach zrobiłam kilka kroków przed siebie. Chciałam iść, wracać, ale umysł podpowiadał, że to zły pomysł, chciał zatrzymać ciało. Postawiłam się, przeszłam jeszcze kawałek. Moi widmowi ‘towarzysze’ zebrali się wokół mnie i nagle przeszył mnie ogromny ból, spowodowany bardzo wysokim dźwiękiem. Rozdarł ciszę, a ja o mało co nie upadłam. Nie poddałam się. Znów brnęłam dalej. Widma przesuwały się razem ze mną. W końcu przeszłam między nimi, a ten pisk nie ustawał.  Spojrzałam na ścianę lasu i wychylające się zza drzew, blade, puste twarze sztucznych ludzi. Zakuło mnie w piersi. Miałam problem ze złapaniem oddechu.
-Więc o to w tym wszystkich chodziło… Żeby pokonać strach….-szepnęłam do siebie. Podkuliłam ogon i ruszyłam wprost w objęcia mojego lęku. Wszystko we mnie wołało, żebym się cofnęła. Nie szła w tamtą stronę. Czułam, że nie mogę teraz się złamać. Rzuciłam się do biegu i przemknęłam obok jednego z manekinów wywracając go. Poczułam się lżejsza. Ten straszny dźwięk ucichł. Nie widziałam nikogo obok siebie. O wiele lepiej. Wiedziałam, że teraz czeka mnie tylko powrót do domu. Nigdy nie chcę wrócić do tego miejsca… Mu’llrac.

____
Fuck yea! W końcu to napisałam! Namęczyłam się jak nie wiem, ale skończyłam. Wiem, końcówka do bani, ale nie miałam już siły się przykładać.
Potem będę czytać wszystkie wasze opowiadania i noty, bo dziś już nie mam siły. *facedesk*
Luna, Córka Księżyca (22:21)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz