Blog ten, pamiętnik, wymyśliły Aldieb, Lady Killer i Gold Fire, podczas gdy to one opiekowały się stadem. Dzięki nim, możecie poznać historię HOTN, historię wybrańców i chwilę z życia osób ze stada. Ten blog powstał by w jednym miejscu streścić wszystkie nasze opowiadania.
`Wandessa.

Czego szukasz?

1 sierpnia 2010

Szklanka, kto mi dał szklankę? [Luna]

31 lipca 2010


Co ja robię na tym cholernym świecie?  I jak długo będę musiała tu siedzieć ? Kto wpuścił tutaj taką małą, przewrażliwioną blondyneczkę, jak ja? Jakiś idiota, w każdym razie.      Siedziałam na balustradzie za domem, machałam nogami i gapiłam się jak uszaty skacze po trawie i co raz to podgryza sobie jakiegoś mlecza, czy innego chwasta. Tak, gapiłam się, bo inaczej tego nie można nazwać.To moje tępe spojrzenie, kiedy jestem równocześnie wściekła, smutna i nic mi się nie chce, ale mam ochotę coś rozwalić. Już dziś zbiłam trzy talerze i jedną szklankę, co było nie lada wyczynem, ponieważ szklanki w tym domu są nietłukliwe! Ileż nerwów kosztowała mnie ta jedna, biedna szklanka. Oprócz tego osypało się trochę tynku ze ściany, kiedy uderzyłam w nią głową. Cóż. Tak radzę sobie ze stresem. A raczej tak sobie z nim nie radzę. Przy mojej bladej skórze wory pod oczami odznaczały się mocniej niż kiedykolwiek. To ze zmęczenia. Oczy mnie piekły, a głowa...Głowa, rany, co to jest za ból. Mam wrażenie, że zaraz rozsadzi mi czaszkę i obie półkule wypłyną na tą drewnianą podłogę. Ale nie, ja siedzę i gapię się na tego szarego zająca.
      Zaczęłam rozmasowywać skronie, jakby miało to coś pomóc. Zeskoczyłam z balustrady i weszłam do domu. Szłam korytarzem. Cicho, powoli, na palcach. Przeskoczyłam roztłuczony talerz, doszłam do schodów. Kiedy już pokonałam dzielące mnie od łazienki stopnie, odetchnęłam z ulgą i weszłam do środka.
Nie wiem ile minęło, godzina, piętnaście minut...Wyszłam po zimnej kąpieli owinięta w satynową podomkę. Zeszłam znów na dół i usiadłam w fotelu, w salonie. Zarzuciłam nogi na stół i  wlepiłam spojrzenie w ścianę.
Po jakimś czasie na stół wskoczył uszaty.
- I co się cieszysz, jak idiota? - spojrzałam na zająca z nieukrywaną irytacją. Zwierzak przekręcił mały łepek na bok i patrzył na mnie, tak jakby próbował mnie zrozumieć.
- Czemu nie wróciłeś do domu? Tam, do lasu. Siedzisz ze mną jak ten ostatni kretyn. Nie trzymam cię tu przecież. - Szarak spojrzał na ziemie, po czym wykonał imponujący skok na moje nogi.
- Yhy. Jasne, ok. Gadam do zająca...- podrapałam go po karku i przejechałam dłonią po jego grzbiecie. Przymknął swoje czekoladowe ślepka i ułożył wygodnie na moich udach. W tej chwili drzwi wejściowe otworzyły się z cichym skrzypnięciem. Całkowicie to zignorowałam. Moja rudowłosa przyjaciółka stanęła kilka metrów ode mnie, obejrzała się przez ramię. Pewnie na talerze, i tą cholerną szklankę. A, ostatecznie rozbiłam ją o kant schodka. Aspeney nic nie mówiąc weszła do salonu i usiadła na kanapie, na przeciw mnie. Spojrzałam w jej waniliowe oczy i przeczesałam dłonią włosy.
- Co tam? - spytałam, bo wystarczyło mi już ciszy. Wysłuchałam się jej już na wszystkie czasy.
- Nic takiego. Robiłaś dziś coś ciekawego?
- Tak, rozwaliłam trzy talerze i szklankę. Wzięłam chłodną kąpiel, a teraz siedzę i z Tobą rozmawiam.
- Ubieraj się. - As rzuciła nagle i wstała. - Czekam przed domem. - Okeeey...Nie żebym była zdziwiona, ale...No nic. Odłożyłam zająca na fotel i poszłam do sypialni omijając kawałki porcelany i szkła. Znalazłam cokolwiek do ubrania i wyszłam.
      Zastałam Rudą siedzącą na stopniu werandy. Szturchnęłam ją kolanem i stanęłam na żwirze.
- Gdzie idziemy? - spytałam nie patrząc na nią, mój wzrok utkwiony był w oknie domu, z którego przed chwilą wyszłam.
- Przed siebie. - As wstała, objęła mnie za szyje i ruszyła żwawo w stronę ryneczku małej wioski ludzi.
      
      Objęłam ją w talii i zaczęłam nucić coś cicho. Po kilku minutach żywego marszu wreszcie znalazłyśmy się między ludźmi. Tyle zapachów. Każdy inny...Mmm. Zatrzymałam się gwałtownie przy jednych drzwiach, a moja towarzyszka poszła dalej. Zapukałam, a otworzył je średniej budowy mężczyzna, miał może z 30 lat. Uśmiechnął się głupkowato, a ja nie mogłam się oprzeć. Wzięłam zamach i przywaliłam mu pięścią w szczękę.
- To za ten uśmiech. - kucnęłam obok niego na podłodze. Oparłam kolano na jego klatce piersiowej, po czym wbiłam kły w szyję. Wstałam i spojrzałam na truchło. Blady, wytrzeszczone oczy, zdziwienie wymalowane na twarzy. Ktoś musi umrzeć, żeby inny mógł żyć. Oblizałam górną wargę,a wychodząc spojrzałam w lustro. Moje oczy płonęły czerwienią, wyglądały jakby wrzały. Wzruszyłam ramionami i zatrzasnęłam za sobą drzwi.
---
Zatraciłam zdolność pisania długich opowiadań D|. Nie przeżyję tego. Taki randomik.
Luna, Córka Księżyca (18:06)