20 czerwca 2010
Dawno, dawno temu...
Po długiej, męczącej drodze, wreszcie dotarłam do celu mej wędrówki. Usiadłam na skalistym wybrzeżu, zaraz koło miasta. Zdjęłam okulary przeciwsłoneczne, chroniące innych ludzi, od unikania mojego wzroku, wyglądu moich oczu. Czekałam. Patrzyłam na słońce zachodzące za wodę. Wreszcie, gdy zeszło z mojego polu widzenia udałam się do miasta. Okulary znowu zarzuciłam na nos. Weszłam do bardzo starego, zrobionej z czerwonej cegły, budynku. Westchnęłam cicho i weszłam na górę. Wspomnienia sprzed kilkudziesięciu lat wróciły. Nawet nie przekroczyłam progu pokoju, a zostałam przywitana:
- Witaj Dakoto... - bujany fotel zaskrzypiał, poczułam na sobie spojrzenie wszystkich rzeczy otaczających mnie w tej chwili. - Widzę, że nie śpieszyłaś się zbytnio. I nadal nosisz te okulary.
- Mhm, witaj - powiedziałam prawie niesłyszalnym szeptem. Nie musiałam się drzeć, czy mówić głośno, wystarczy, to, jakim tonem mówiłam teraz. - Tak, posiedziałam sobie trochę na wybrzeżu. I tak, owszem, noszę je. Jak myślisz, co by zrobili ludzie, widząc człowieka z jednym okiem żółto pomarańczowym a drugim mocno fioletowym? - nadal mówiłam szeptem.
- Na pewno, nie siedzieli by cicho. Ja osobiście uznałabym, że to soczewki - zaśmiała się gardłowo. Przez chwilę poczułam, że cały pokój również się śmieje.
- Najpierw by powstało pytanie: " A czym takim są te soczewki? ".
- Odpowiedź banalnie prosta: " Wynalazek XVIII wieku. "
- I za kogo by cię ludzie uznali? Za Pannę z XVIII wieku, która przedostała się wehikułem? Chciała sprawdzić, jak było III wieki temu? Cóż... powodzenia.
- Dziękuję, przyda się. Ale teraz, możesz je już zdjąć. Nikt cię tu nie zobaczy - akurat. W tych meblach chyba naprawdę tętniło ludzkie życie. No cóż, Ossie mogła by je napełnić. Jej moc, wyobraźnia, nie znała granic.
Usiadłam na podłodze i błądziłam po niej palcem, potem zdjęłam okulary. Spojrzałam oczyma na dziewczynę siedzącą naprzeciwko mnie po czym zamknęłam oczy. To dzięki jej rodzinie stałam się jakimś... dziwolągookiem. No cóż, peszek.
Niedawno...
Ciekawe czy Ossie jeszcze żyje. No cóż, czas sprawdzić. Wybrałam się w dość daleką podróż. Szłam i szłam i szłam na przemian zmieniając się w wilka to w człowieka. I co chwila musiałam zakładać okulary. Nadal moje oczy były dziwne, chodź od tamtego czasu wskrzeszono mnie dwa razy. Gdybym żyła od pierwszego razu to miała bym z 500 lat. Może i nawet więcej. Na pewno więcej. Ech, komu chciało się mnie tak przyzywać z krainy umarłych. Żadnej straty i tak nie było. Po kilku dniach spokojnego marszu dotarłam wreszcie na wybrzeże, na którym to wtedy oglądałam zachód słońca. I tamtym razem obejrzałam. Po zapadnięciu zmroku weszłam do miasta. Budynek stał w tym samym stanie co wtedy. Ile to lat... Weszłam do niego. Gdy przekroczyłam próg zawołałam krótkie:" Ossie?" W odpowiedzi usłyszałam śmiech. Jej śmiech. Poznałabym go wszędzie. Po chwili zbiegła po schodach z wytrzeszczonymi gałami.
- Dakota? - zdziwiła się.
- Owszem - pokręciłam głową.
- O Matko! Ja myślałam... że... ty... - i tu urwała. Rzuciła się na mnie z histerycznym płaczem. Przytuliłam ją do siebie.
- Już dobrze... Żyje... Jeszcze - wykrzywiłam twarz w bólu. Ta natomiast zdjęła moje okulary i wybuchnęła śmiechem. Westchnęłam.
- A teraz opowiedz, co u ciebie - zaciekawiona Ossie wbiegła szybko po schodach ciągnąc mnie za sobą. Posadziła na jednym z krzesełek i sama usadowiła się na moich kolanach. Zwyczaj.
Ciąg dalszy nastąpi...
___________________________
Dobra, robaki. Jutro zrobię listę z osobami, których brak w ramce " Hierarchia." Reszty dowiecie się jutro, bądź po jutrze.
Po długiej, męczącej drodze, wreszcie dotarłam do celu mej wędrówki. Usiadłam na skalistym wybrzeżu, zaraz koło miasta. Zdjęłam okulary przeciwsłoneczne, chroniące innych ludzi, od unikania mojego wzroku, wyglądu moich oczu. Czekałam. Patrzyłam na słońce zachodzące za wodę. Wreszcie, gdy zeszło z mojego polu widzenia udałam się do miasta. Okulary znowu zarzuciłam na nos. Weszłam do bardzo starego, zrobionej z czerwonej cegły, budynku. Westchnęłam cicho i weszłam na górę. Wspomnienia sprzed kilkudziesięciu lat wróciły. Nawet nie przekroczyłam progu pokoju, a zostałam przywitana:
- Witaj Dakoto... - bujany fotel zaskrzypiał, poczułam na sobie spojrzenie wszystkich rzeczy otaczających mnie w tej chwili. - Widzę, że nie śpieszyłaś się zbytnio. I nadal nosisz te okulary.
- Mhm, witaj - powiedziałam prawie niesłyszalnym szeptem. Nie musiałam się drzeć, czy mówić głośno, wystarczy, to, jakim tonem mówiłam teraz. - Tak, posiedziałam sobie trochę na wybrzeżu. I tak, owszem, noszę je. Jak myślisz, co by zrobili ludzie, widząc człowieka z jednym okiem żółto pomarańczowym a drugim mocno fioletowym? - nadal mówiłam szeptem.
- Na pewno, nie siedzieli by cicho. Ja osobiście uznałabym, że to soczewki - zaśmiała się gardłowo. Przez chwilę poczułam, że cały pokój również się śmieje.
- Najpierw by powstało pytanie: " A czym takim są te soczewki? ".
- Odpowiedź banalnie prosta: " Wynalazek XVIII wieku. "
- I za kogo by cię ludzie uznali? Za Pannę z XVIII wieku, która przedostała się wehikułem? Chciała sprawdzić, jak było III wieki temu? Cóż... powodzenia.
- Dziękuję, przyda się. Ale teraz, możesz je już zdjąć. Nikt cię tu nie zobaczy - akurat. W tych meblach chyba naprawdę tętniło ludzkie życie. No cóż, Ossie mogła by je napełnić. Jej moc, wyobraźnia, nie znała granic.
Usiadłam na podłodze i błądziłam po niej palcem, potem zdjęłam okulary. Spojrzałam oczyma na dziewczynę siedzącą naprzeciwko mnie po czym zamknęłam oczy. To dzięki jej rodzinie stałam się jakimś... dziwolągookiem. No cóż, peszek.
Niedawno...
Ciekawe czy Ossie jeszcze żyje. No cóż, czas sprawdzić. Wybrałam się w dość daleką podróż. Szłam i szłam i szłam na przemian zmieniając się w wilka to w człowieka. I co chwila musiałam zakładać okulary. Nadal moje oczy były dziwne, chodź od tamtego czasu wskrzeszono mnie dwa razy. Gdybym żyła od pierwszego razu to miała bym z 500 lat. Może i nawet więcej. Na pewno więcej. Ech, komu chciało się mnie tak przyzywać z krainy umarłych. Żadnej straty i tak nie było. Po kilku dniach spokojnego marszu dotarłam wreszcie na wybrzeże, na którym to wtedy oglądałam zachód słońca. I tamtym razem obejrzałam. Po zapadnięciu zmroku weszłam do miasta. Budynek stał w tym samym stanie co wtedy. Ile to lat... Weszłam do niego. Gdy przekroczyłam próg zawołałam krótkie:" Ossie?" W odpowiedzi usłyszałam śmiech. Jej śmiech. Poznałabym go wszędzie. Po chwili zbiegła po schodach z wytrzeszczonymi gałami.
- Dakota? - zdziwiła się.
- Owszem - pokręciłam głową.
- O Matko! Ja myślałam... że... ty... - i tu urwała. Rzuciła się na mnie z histerycznym płaczem. Przytuliłam ją do siebie.
- Już dobrze... Żyje... Jeszcze - wykrzywiłam twarz w bólu. Ta natomiast zdjęła moje okulary i wybuchnęła śmiechem. Westchnęłam.
- A teraz opowiedz, co u ciebie - zaciekawiona Ossie wbiegła szybko po schodach ciągnąc mnie za sobą. Posadziła na jednym z krzesełek i sama usadowiła się na moich kolanach. Zwyczaj.
Ciąg dalszy nastąpi...
___________________________
Dobra, robaki. Jutro zrobię listę z osobami, których brak w ramce " Hierarchia." Reszty dowiecie się jutro, bądź po jutrze.