Główny Obserwator:
Widzisz, że jeden z członków stada wyraźnie dziwnie się zachowuje. Słyszałeś już o wielu podejrzeniach, między innymi, że jest przeklęty. Dowiedz się wszystkiego na ten temat i przekaż samicy Alpha. [trochę musiałam pozmieniać...]
Widzisz, że jeden z członków stada wyraźnie dziwnie się zachowuje. Słyszałeś już o wielu podejrzeniach, między innymi, że jest przeklęty. Dowiedz się wszystkiego na ten temat i przekaż samicy Alpha. [trochę musiałam pozmieniać...]
Dzisiejszego
ranka wybrałam się z Venus na polowanie. Mimo że nie należała już do
HOTN lubiłam od czasu do czasu się z nią spotkać. Podczas poszukiwania
zwierzyny opowiedziałam jej o ostatnich wydarzeniach w Stadzie Nocy i o
tym jak Aspeney wskrzesiła Glolę. W końcu Ven zagadnęła:
- Jak Ci minęła noc?
- Dobrze.
-
Ja nie mogłam spać, więc poszłam na spacer. Kiedy byłam blisko granicy
swoich terenów usłyszałam dziwne hałasy – kotka przerwała, nastawiając
uszu – Widzisz? Przed nami, zając.
Skinęłam
machinalnie głową, ale myślami byłam gdzie indziej. Z opóźnieniem
zorientowałam się, że Venus mnie wyprzedziła, skradając się do ofiary.
Wypatrzyłam ‘kicacza’ i pobiegłam okrężną drogą, by zajść go od drugiej
strony. Ven dała mi znaki, że możemy zaczynać. Skinęłam głową, a kotka
śmignęła przez trawę płosząc zając w moim kierunku. Utkwiłam wzrok w
pędzącej susami ofierze, czekając aż zbliży się dostatecznie. W
odpowiednim momencie ruszyłam do ataku, wyskakując z zarośli tuż przed
zającem i powalając go potężnym uderzeniem łąpy. Spojrzałam w kierunku
Ven z wyszczerzem na pysku. Kotka zbliżając się do mnie zaklęła pod
nosem i dała susa w bok, skacząc za uciekającym zającem. Wybałuszyłam
oczy, zupełnie się tego nie spodziewałam. Ven wpiła się białymi kłami w
gardło ssaka i już z martwym wróciła do mnie. Oczywiście zwymyślała mnie
od niedorajd i fajtłap, ale potem nawet łaskawie postanowiła podzielić
się posiłkiem [xD]. Wtedy usłyszałam za sobą znajomy rechot. Z gęstwiny
wyszła Lady Killer, która najwyraźniej musiała być świadkiem całej
sceny.
- Kic, kic, Aldieb. – mruknęła posyłając mi porozumiewawcze spojrzenie.
-
Tak, tak Moon, bardzo śmieszne –odburknęłam, ale wilczyca już się
oddalała mówiąc coś jakby do siebie, ale spostrzegłszy cień podążający
za nią domyśliłam się, że rozmawia z Bakarą.
Po
południu przyszłam na polanę, wiedząc, że o tej porze są największe
tłoki. Usiadłam tam gdzie zwykle, chowając się przed słońcem w cieniu
rozłożystego drzewa. Dopiero po chwili zauważyłam, że osoby znajdujące
się na polanie zawzięcie o czymś dyskutują. Wyłapałam jakieś pojedyncze
słowa: „dziwnie się zachowuje”, „Co się z nią dzieje?”, a nawet padło
słowo „opętana”. Zastanawiałam się co to może znaczyć, jednak z rozmowy zebranych nie mogłam nic wywnioskować. Podeszłam do Mi i usiadłam obok niej.
- Co się dzieje? – spytałam się, wiedząc, że gdybym rzuciła pytanie na forum niczego bym się nie dowiedziała.
-
Nie wiesz? – spojrzała na mnie zaskoczona – Ona naprawdę się dziwnie
zachowuje… A pomyśleć, że jeszcze dzisiaj żartowałyśmy sobie że jesteśmy
opętane. – mruknęła, najwyraźniej bardzo przejęta, po czym podeszła do
reszt by włączyć się w rozmowę.
A ja nadal nie wiedziałam o kim mowa.
Wiedząc,
że od „kółka wzajemnej adoracji” niczego się nie dowiem, zamierzałam
zaciągnąć informacji od kogoś innego, ale w tym momencie na polanę
weszła Aspeney. Zaległa cisza. Sekundę potem ktoś wybuchnął sztucznym
śmiechem. Bez trudu zdołałam się domyślić kto jest tym „świrusem”.
Podeszłam do rudowłosej dziewczyny, która usiadła na brzegu polany,
opierając się plecami o pień drzewa. Może po prostu miała zły humor…?
- Hejka As. – przywitałam się, jednocześnie spostrzegając ukryte spojrzenia posyłane w naszym kierunku.
Aspeney
patrzyła na mnie przez chwilę. Zauważyłam, że jej jasne, waniliowe oczy
ściemniały i jakby „zamarzły”, nie potrafiłam się w nich dopatrzyć ani
krzty ciepła.
- Witaj Aldieb.
Jej głos, tak jak i oczy, a właściwie cała sylwetka, był zimny i niedostępny.
Wbiłam w nią wzrok, starając nie dać po sobie poznać, że jestem wytrącona z równowagi.
- Co się z Tobą do cholery dzieje? – niemal na nią warknęłam z nadmiaru emocji, mimo że próbowałam nad sobą panować.
Dziewczyna nic nie odpowiedziała, zaśmiała się tylko szyderczo, ukazując śnieżnobiałe kły.
Zimny i pozbawiony żadnych uczuć świdrował mi w uszach jeszcze długo po tym jak odeszła.
Opuściłam
polanę. Zmierzałam w kierunku swoich terenów. Potrzebowałam z kimś
porozmawiać, a najodpowiedniejszą osobą w tej chwili była Sanetille. W
prawdzie jest niezwykle irytująca, ale przeważnie ma racje i potrafi
mnie naprowadzić na prawidłowy trop.
W
czasie drogi zaczęłam porządkować rozbiegane myśli. Miałam pewne
podejrzenia, ale musiałam się co do nich jeszcze upewnić. Natomiast
byłam przekonana, że TO nie jest Aspeney.
Z
rozmyślań wyrwał mnie stłumiony przez ściółkę tętent kopyt i odgłos
przedzierania się przez chaszcze. Zwolniłam zastanawiając się kto to.
Uśmiechnęłam się na myśl, że pewnie ktoś bawi się w berka, albo
zorganizowali wyścigi. Ale potem zdałam sobie sprawę, że nie słyszę
żadnych głosów, ani śmiechu. Z zarośli przede mną wybiegła Tiara. Kiedy
zauważyła moją sylwetkę, miałam wrażenie, że chce zawrócić, ale po
chwili rozpoznała mnie i zatrzymała się raptownie. Dreptała chwilę w
miejscu, rozglądając się dokoła. W jej oczach dostrzegłam strach. W
końcu się uspokoiła. Poczekałam, aż złapie oddech i spytałam delikatnie:
- Hej, Tiara, powiedz, co się stało?
-
ONA CHCE MNIE POŻREĆ! – wrzasnęła na cały głos, po czym zdając sobie
sprawę z tego co zrobiła odwróciła się gwałtownie podnosząc uszy i
nasłuchując. Przestąpiła z nogi na nogę, machnęła nerwowo ogonem i znów
się rozejrzała. Upewniwszy się, że nic jej nie grozi ponownie spojrzała
na mnie.
- Ale kto? – spytałam, mając już w głowie gotową odpowiedź.
- Aspeney… - odpowiedziała szeptem.
Skinęłam głową, spodziewałam się tego, jednak miałam nadzieję, że się mylę.
-
Dobrze… -mruknęłam i w tym momencie ujrzałam zadrapania i obdarcia na
ciele klaczy – Em… idź na polanę, opowiedz co się stało, tam na pewno
ktoś Ci pomoże. – mimo, że się starałam, nie udało mi się powstrzymać
drżenia głosu.
Tiara skinęła łbem, obejrzała się jeszcze raz za siebie i pobiegła galopem w stronę centrum terenów HOTN.
Westchnęłam
ciężko, ale po chwili ruszyłam w przeciwną stronę, jednocześnie w
myślach opracowując plan działania. Musiałam ją złapać tak, by jej nie
zranić. W końcu ciało nadal należało do Aspeney i wierzyłam, że nadal w
nim tkwi.
Wpadłam
do swojej jaskini. Wzięłam kilka głębokich oddechów, by się uspokoić.
Stałam chwile w miejscu, rozważając kilka możliwych scenariuszy. W końcu
zdecydowałam. Teoretycznie nie mogłam zębami przebić skóry Aspeney, ale
wolałam nie ryzykować. Zebrałam kilka potrzebnych mi rzeczy i położyłam
je w jednym miejscu. Powróciłam na środek jaskini. Wypowiedziałam kilka
słów i przymknęłam oczy, czując znajome pieczenie wzdłuż całego ciała.
Po kilku minutach otworzyłam oczy. Wciągnęłam z sykiem powietrze przez
zaciśnięte z bólu zęby. Serce galopowało mi jak szalone. Po całym ciele
rozchodziło się ostre pieczenie i tępy ból wywodzący się gdzieś z
piersi.
Przemiana
zawsze bolała. Nie zależnie jak często ją przeprowadzałam. Kolejny
powód, dla którego nie lubiłam zmieniać się w człowieka. Wyciągnęłam
długie ramiona i skrzywiłam się przyglądając im się krytycznym okiem.
Nie czułam się dobrze w tej skórze. Nie potrafiłam się dobrze poruszać na
dwóch nogach. Ale kiedy Aspeney była pod ludzką postacią, łatwiej było
mi ją w ten sposób złapać. Niby mogłam najpierw znaleźć As, ale podczas
przeobrażania byłam całkowicie bezbronna, wolałam zrobić to w
bezpiecznym miejscu.
Westchnęłam
ciężko. Zarzuciłam na siebie przydługą koszulkę, wzięłam linę w rękę i
wyszłam z jaskini. Ruszyłam biegiem w stronę miejsca gdzie spotkałam
Tiarę. Po drodze musiałam się oczywiście wypieprzyć. Nawet kilka razy.
Mówiłam już, że nie lubię ludzkiej postaci?
Jakoś
tak w połowie drogi, kiedy leżałam jak długa na ziemi, zdałam sobie
sprawę z tego, jaka byłam głupia. Nie miałam szans z Aspeney, która była
dhampirką i zdecydowanie przewyższała mnie siłą. Podniosłam się i
odgarnęłam ciemne włosy z twarzy. Otrzepałam pobrudzone ziemią kolana i
dłonie, jednocześnie zastanawiając się co mogę zrobić. Bezwiednie
ruszyłam przed siebie, pozwalając by nogi prowadziły mnie gdzie chcą.
Po
jakimś czasie zorientowałam się, że znajduję przed jaskinią Aspeney.
Bez namysłu weszłam do środka. Owionął mnie chłodny powiew powietrza.
Rozejrzałam się dokoła, spostrzegając książki, fiolki inne jakieś dziwne
rzeczy, których nie ogarniałam. Z westchnieniem usiadłam na ziemi,
rozkoszując się chłodnym kamiennym podłożem. Przeniosłam ręce do tyłu,
by się na nich oprzeć i natrafiłam dłonią na coś prostokątnego.
Podniosłam to i okazało się, że to jakaś książka. Od niechcenia zaczęłam
ją wertować, przewracając kartki, jedna za drugą. W końcu natrafiłam na
stronę, założoną jakimś amuletem. Z ciekawością zaczęłam czytać tekst,
pisany odręcznie, czarnym atramentem. Gdy skończyłam czytać, na mojej
twarzy pojawił się uśmiech pełen zadowolenia. Chwyciłam, jak się
dowiedziałam, Amulet Światłości w dłoń i przeczytałam jeszcze kilka razy
zaklęcie, tak by wyryło się w moim umyśle. Wstałam, odwracając się w
stronę wyjścia i zamarłam jak sparaliżowana. Naprzeciwko mnie stała
Aspeney. A dokładniej mówiąc Shesay w jej ciele. Powtórzyłam sobie w
myślach potrzebne mi słowa, patrząc jak wargi rudowłosej dziewczyny
wyginają się w złowieszczym uśmiechu. Wzięłam głęboki wdech i wymówiłam
zaklęcie, dokładnie wymawiając słowa, jednocześnie znacząc amulet do
góry. Przez chwilę nic się nie
działo. Widziałam jak Shesay przygląda się moim działaniom z pogardą.
Najwyraźniej nie wierzyła, że mogę jej jakoś zaszkodzić. Szczerze
mówiąc, ja też nie…
Nagle
nastąpił błysk. Zaskoczona oślepiającym światłem, zrobiłam krok do tyłu
i się potknęłam. Zamachałam rękoma, by złapać równowagę, ale skończyło
się na tym, że wyjebałam się jak długa, na twardej skale, boleśnie
tłucząc sobie bok. Ze stęknięciem, podniosłam się na rękach, mrużąc
oczy, przy stopniowo gasnącym świetle. Kiedy całkiem znikło podeszłam
chwiejnym krokiem do Aspeney, mrugając powiekami, by pozbyć się
kolorowych plamek. Kucnęłam koło dziewczyny i odwróciłam na plecy,
odgarniając rude włosy z bladej twarzy. Czekałam, wpatrując się w nią,
dopóki się nie obudziła.
Zamrugała niemrawo powiekami, po czym gwałtownie otworzyła oczy, całkowicie przytomna.
- Dobrze Cię znów widzieć, Aspeney. – odezwałam się cichym głosem, spoglądając w jej waniliowe oczy.
- Obiecałaś… - zaczęła ochrypłym głosem i odchrząknęła – obiecałaś, że do tego nie dojdzie.
Spojrzałam w bok.
-
Wiem… - mruknęłam. – jak widać, dotrzymywanie obietnic kiepsko mi
idzie. – Zerknęłam na As uśmiechając się lekko. Jednocześnie zdając
sobie sprawę, że spokojem malującym się na jej twarzy, kryją się silne
emocje.
Westchnęłam po raz już chyba setny dzisiejszego dnia i podniosłam się z klęczek, jednocześnie pociągając Aspeney za sobą.
-
Chodź, czeka Cię przepraszanie osób, którym Shesay postanowiła się
naprzykrzać. – rzuciłam do niej, idąc ku wyjściu z jaskini i parsknęłam
śmiechem, słysząc jak As jęknęła z niechęcią.
- Później mi to wynagrodzisz. – burknęła i podążyła za mną.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz