Zaczęłam pisac to opowiadanie w październikutamtego
roku, jak mi było jeszcze bardzo wesoło. Dzisiaj je
poprawiłam. Ostrzegam, że jest trochę przydługie.
*********
Wieczórdwudziestego
dziewiątego lutego. Roku nie pamiętam. Na logike możnajednak wziąc że
był to już wiek dwudziesty pierwszy- po drogachjeździły już samochody z
napędem hybrydowym i miałam juz okazjęodwiedzic ludzi, którzy odwodnili
się na śmierc siedząc ponad dwa dnibez przerwy przy komputerach.
Stałam
na rogu ulicyGrunwaldzkiej i Kaszubskiej, oglądając plan miasta Toruń.
Cóż, takimarny jest mój los, że gdy zabładzę to nikogo nie mogę poprosic
opomoc, bo ludzie albo przechodzą obok mnie albo przeze mnie.
Dosłownie.Tak więc wywijam mapą próbując zorientowac się gdzie mniej
więcej jestgóra, a gdzie dół.
- Aha!- krzyknęłam w końcu gdy
odnalazłamna mapce swój cel- ulicę Lotników. Odłożyłam plan miasta na
swojemiejsce- do kosza na śmieci, i pomaszerowałam w stronę ulicy
św.Józefa.
Tego dnia miałam odwiedzic pana w podeszłym
wieku,byłego mafiozę, niestety jego imienia tak na rozkaz sobie
nieprzypomnę! Ludzie mówią, że znam każdego z nich, wiem kiedy
sięurodzili, wiem kiedy umrą- jakie to do nich podobne. Ludzie
uwielbiająkoloryzowac. Musiałabym zapamietac wszystkie daty śmierci
przynajmniejsześciu miliardów ludzi, którzy aktualnie żyją. Dodajmy do
tegopozostałe miliardy ludzi z poprzednich wieków i z przyszłości.
Toprawie tak, jak nauczyc się na pamięc tysiąca książek telefonicznych.
Amoja pamięc jest absurdalnie prosta i krótka.
Idąc
sobiespokojnie jakąś obskurną ulicą, jakiś facet w czarnym Audi z łysą
głowąco wyglądała jak strusie jajo przejechał obok mnie i ochlapał
błotemmój czarny płaszcz. Chamstwo. On chyba nie wie z kim zadziera!
Wiemgdzie mieszka (teoretycznie), mogę go odwiedzic po godzinach i
wywołacu niego sarkoidozę albo nasłac na niego wszy!
- Uważaj
jakjedziesz łajdaku!- wrzasnęłam w stronę odjeżdżającego auta
pokazujączaciśnięta pięśc. No tak, zapomniałam z tego wszystkiego, że
mnie niesłyszy. Pokazałam mu środkowy palec i odwróciłam się na pięcie.
Oh,ah,
jak dobrze. Wreszcie znalazłam się na ulicy Lotników. Moje stopybyły
zmarznięte tak, jakby ktoś je polał ciekłym lodem- żadne buty niesą dla
mnie wygodne i mam od nich odciski, chodzę więc na bosaka, azimą jest to
uciążliwe więc zakładam moje ulubione, wełniane skarpetki.Niestety
skarpetki bardzo dobrze wchłaniają wodę i po kilku minutachnie czuję
palców. To takie uciążliwe. Ciężkie jest życie Śmierci,wierzcie mi.
Z obszernego rękawa wyjęłam małą, aczkolwiekbardzo ciężką i grubą
książkę- biografię człowieka którego mam dzisiajzwinąc z tego świata.
Każdy człowiek takową ma, nawet o niej nie wie,bo wszystkie są w tym
wielkim archiwum u mojego "pracodawcy" i nigdynie trafiają do masowego
druku.
Usiadłam pod drzwiamijakiejś starej kamienicy i
otworzyłam książkę na 2 391 284 687-stronie- tu znalazłam aktualny adres
zamieszkania niejakiego MarcoRossi. Zachichotałam gdy dowiedziałam się,
jak facet się nazywa. ImięMarco kojarzy mi się z prosiakami. Nie wiem
dlaczego. Pan Marco, latsiedemdziesiąt jeden, zwiał z Włoch do Polski i
mieszka teraz wposzarzałym od brudu dwupiętrowym domu z piwnicą.
Skromnie, jak nakogoś kto wcześniej obłowił się w kasę. Zapukałam do
drzwi.
Pamiętamjeszcze te czasy, kiedy wywarzałam drzwi i z
wrzaskiem wpadałam dodomu. Ale w tedy jakieś czterdzieści osiem procent
ludzi umierało nazawał serca, a nie na to, co tam mi napisano (a
właściwie zlecono, np.na wylew). A w tedy to ciągnęło za sobą mniejszą
pensję (a jest już itak mała że nie stac mnie na nędzną MP3 chociaż
haruję jak dziki wółdzień i noc), i wcale nie mam zamiaru już
wysłuchiwac nawijania mojegoszefa. Ale ubaw był po pachy. Tak więc
zapukałam po raz drugi. Nic. Aleprzecież pali się światło, więc co jest
grane?! Załomotałam pięścią wdrzwi tak mocno, że pękła mi kośc w
śródręczu.
No to sięwkurzyłam. Kopnęłam z całej siły drzwi, a
te wyleciały z zawiasów i zhukiem uderzyły o podłogę. Wlazłam na drugie
piętro i odszukałammiekszanie pana Rossi. Znowu drzwi gruchnęły o
podłogę.
Niedobrze.
Zpokoju gościnnego wyleciały
dwa wielkie dogi mające w oczach chrapkę namoje flaki. Zastukałam moją
kosą o podłogę. Psy nagle zamarły w biegu,zamieniając się w żywe posągi.
Zatrzymywanie czasu to jedna z moichulubionych sztuczek. Przeszłam do
gabinetu. Pan Rossi siedział wfotelu, tak samo jak jego pieski był
bardziej martwy niz żywy. Ale zato wyglądał jak mafioza- złoty zegarek,
buty wypolerowane tak, żemogłam się w nich przejżec (nie żebym lubiła
się przeglądac). Znowustuknęłam kosą.
Mężczyzna dokończył drapanie się po nosie które mu przerwałam w połowie zatrzymując czas. I w tedy mnie zobaczył.
I wrzasnął.
No to zaczynamy teatrzyk- pomyślałam. Ale w tedy dziadek wyjął spluwę. I w tedy ja wrzasnęłam
CDN
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz