Blog ten, pamiętnik, wymyśliły Aldieb, Lady Killer i Gold Fire, podczas gdy to one opiekowały się stadem. Dzięki nim, możecie poznać historię HOTN, historię wybrańców i chwilę z życia osób ze stada. Ten blog powstał by w jednym miejscu streścić wszystkie nasze opowiadania.
`Wandessa.

Czego szukasz?

31 lipca 2010

Dobra i zła strona cz. 2 [Rozalia]

31 lipca 2010
Noo.. taa. Miałam zaczynać nowe opowiadanie, lecz zobaczyłam iż te w tytule jest niedokończone o3o.
Część 1: > klik <
No więc cz. 2:
___________
Podkład muzyczny: > k l i k <
        Znów to samo.. byłam tak blisko a jednak tak daleko. Tym razem z jednej strony białe chmury z ciepłym frontem - drugie, te ciemne z zimnym. Zbliżała się burza. Tym razem ciemna postać zniknęła. Obejrzałam się w tył... ujrzałam tam tylko błyskawice rozciągającą się po całym niebie. Zatrzymałam się przyglądając się wzbierającej na deszczu powierzchni ziemi. Me kopyta zatapiały się w błocie. Otrząsnęłam się gdy potężny grzmot zwalił drzewo. Zmoknę. Pomyślałam. I tak jestem mokra.. Poczułam to dopiero gdy o tym pomyślałam. Dopadła mnie myśl jak beztrosko byłoby przegalopować kilka kilometrów w deszczu.. między błyskawicami. Ruszyłam kłusem zmieniając go szybko na galop. Wypróbowałam swe siły galopując coraz szybciej, wręcz cwałując. To nie trwało długo - jednak we śnie tak. Obudziły mnie pierwsze promienie słońca po długim czasie zachmurzonego nieba. Wstałam, odetchnęłam, spojrzałam na siebie i przed siebie... nic się nie zmieniło. Tylko to, że świeciło słońce a pogoda była coraz cieplejsza. Dzień minął mi szybko na codziennym zajęciu.
* * *  > k l i k <
      Wieczorem nie mogłam się powstrzymać.. Te rześkie powietrze, ta mgła i ten księżyc. Przegalopowałam przez polanę. Czując wiatr w całym ciele uśmiechnęłam się. W swe odwieczne, skąpane spokojem miejsce ruszyłam. Długo myśląc nad różnymi rzeczami - każda inna i przy każdej nieświadomie zmieniałam wyraz twarzy. Zatrzymałam się przed samym urwiskiem spoglądając w dół z zagadkowym uśmiechem. W tym czasie rozłożyłam skrzydła, które nagle zaczęły robić się błękitne - były niewidoczne. Gdy rozłożyłam je na całą rozpiętość błękit pociemniał w niektórych miejscach. Skoczyłam w dół. Nie mogłam się oprzeć. 50 metrów w dół. Leciałam a wiatr przecinał każdą część mojego ciała. Było to jednak przyjemne. Wywinęłam piruet. Przy samej powierzchni zmieniłam kierunek lecąc w bok. Przypominając sobie stare czasy przeleciałam ponad 7,6 km robiąc rozmaite sztuczki figury. W końcu wylądowałam na twardym gruncie. Zarżałam i uśmiechnęłam się tajemniczo odsłaniając swe  hm.. siekacze i kły. Owszem mam kły. Ruszyłam galopem przez równinę aż dobiegłam do pobliskiej, małej wioski. Ostatnio atakowanej przez przeróżne stworzenia. Taak. Była blisko Herd Of The Night.
> k l i k <
        Zmieniając swą postać w krwistoczerwonego konia z bordowo-czarnymi częściami ciała przeszłam stępem blisko wioski. Była noc. Ktoś rozbił sobie namiot. W namiocie świeciło się światło i można było wyczuć ten ludzki odór. Przeszłam specjalnie pod namiotem robiąc cień na namiocie. Lubię tak się bawić. Wdało mi się w myśli. Zerwałam rogiem kawałek materiału. W środku był młody mężczyzna. Kogo my tu mamy.. Pomyślałam. Po czasie zabawy zaszłam człowieka od tyłu i wbiłam mu róg w plecy. Spojrzałam na ciało. - Nawet nie jęknął. - Odważny idiota. Niestety nie jadam mięsa. - Liznęłam plamę krwi. - Niezbyt smaczny. - Pogalopowałam w stronę stada...
____________________________________________
Dobra, nie miałam zbytniego pomysłu na to xD 
A w muzyce nie patrzeć na tekst >.>
Rozalia, Vixa, Windy Pani Wiatru (12:18)

30 lipca 2010

Jad Vardhana cz.I [Destroy]

30 lipca 2010

Jad Vardhana cz. I
DZIŚ
Spojrzała na wszystkich żółtymi ślepiami. Czuła się jak szmata. Inaczej nie mogła. Co takiego w życiu zrobiła ważnego? Nie, nie zrobiła.
Nie była potrzebna. To nie użalanie się. To fakty. Siedzi na polanie już ponad godzinę z stadem. Wszyscy byli szczęśliwi, cieszyli się
nie zwracali na Nią nawet najmniejszej uwagi. Typowa depresja. Myśli samobójcze. Wstała i zniknęła za jedną z ścian lasu. Biegła
w stronę jej Bastylii. Zabije się, tak, uśmierci. Wszyscy mają Jej dość. Fart ją opuścił. Gdy znalazła się pod Samotnią weszła do Niej.
Wbiegła po schodach na górę. Stanęła przed drzwiami do pokoju, skoczyła na klamkę i nacisnęła ją. Znajdowała się już w
pomieszczeniu. Podeszła do wysokiej, drewnianej szafki. Oparła się na niej przednimi łapami i pyskiem strąciła czarny flakonik który
w zetknięciu z podłożem rozbił się. Postawiła łapy na ziemi. Grafitowo-czarny, gęsty płyn powoli rozlewał się na ziemi. To był Jad
Vardhana. Nie myśląc dłużej zlizała truciznę. Zakręciło Jej się w głowie. Zamazał się obraz, chwiała się na łapach aż bezwładnie
upadła. Zamknęła oczy. Bicie serca powoli ustawało. Nie umierała. Obudzi się za około 3 dni. Nie wiadomo, dlaczego to robiła.
Gdyby była zwykłym wilkiem Jad Vardhana by Ją zabił. Demona tak łatwo to nie wykończy. Jad wyczyszcza z żył krew. A że w Jej
ciele znajdował się od urodzenia kwas to nie umrze. Serce zatrzymało się...
3 DNI PÓŹNIEJ
Herd of The Night nie zauważyło, że wadera zniknęła. Tak samo jak Lunarion i Wilcze Imperium. Kwas znów zaczął krążyć w jej
żyłach. Było już późne południe. Zaczęła powoli otwierać ślepia. Wstała. Mięśnie nie były sztywne. To dobrze. Myślała, że szybko
dobiegnie do drzwi, ale plątały jej się łapy. Chwiejnym krokiem spróbowała dojść do wyjścia z pomieszczenia. Jakoś jej się udało.
Otworzyła drzwi, postawiła niepewnie łapę na kamiennym schodku. Zaczęła schodzić na dół. Myślała, że jej się uda. W połowie
drogi straciła nad sobą panowanie i spadła z schodów poobijana. Syknęła z bólu. Jakimś cudem wyszła z Bastylii.
Poczuła się lepiej. Szła już trochę pewniej. Poczuła zapach obcego osobnika. Nagle ktoś ją zaatakował od tyłu. Rzuciła się na Niego.
Przez skutki uboczne Jadu Vardhana prawie nic nie widziała. Wgryzła się w ciało napastnika. Tym razem była pewna, że przegra.
Albo zwierzę odpuści, albo ją zabije. Miała liczne rany. "To coś" uderzyło ją mocno w klatkę piersiową rozszarpując ranę po
ostatniej walce. Czuła, że nieznajomy chce się wyżyć, zabić. Co się z Nią mogło stać? Nikt nie wiedział. Po chwili wszystko ucichło.
Usłyszała cichy pomruk. Dziki kot. Nie widziała prawie nic, ale dostrzegła złote futro a na nim cętki. Gepard. Znała jakiegoś
geparda? Szera? Nie, chyba sobie żartuje. To był samiec. Był za silny na samicę. Za duży. Stał się cud. Odszedł. Zostawił Ją.
Leżała bezwładnie na trawie wilgotnej od krwi. Musiała się przespać. To jej Bastylia i mało kto tutaj przychodzi. Ten napastnik
był wielką rzadkością. Nikt Jej tu nie znajdzie. Usnęła.
DZIEŃ PÓŹNIEJ
Szybko otworzyła oczy i podniosła pysk rozglądając się. Pustka. Zerknęła na swoje ciało. Rany się zagoiły. Jad Vardhana ustąpił.
Podniosła cielsko i ruszyła w kierunku terenów HOTN. Potrzebują Jej. Jest częścią rodziny...
DestroySueySlim Oddech Piekieł (19:55)

Opowiadanie stadne cz. IV. [Luna]

30 lipca 2010

    >Muzyka<
     Biegłam w stronę naszej głównej polany najszybciej jak mogłam. Po spotkaniu z Glolą tyle myśli przelatywało przez moją głowę, że sama za nimi nie nadążałam. W końcu dotarłam do celu. Rozejrzałam się i ze zdziwieniem stwierdziłam, że nikogo tu nie ma. A przecież miałam sprowadzić pomoc! Nie traciłam czasu na dalsze poszukiwania. Rzuciłam się w stronę miejsca, gdzie spotkała mnie lisica. Po chwili znów tam byłam. Zamknęłam oczy i wciągnęłam powietrze do płuc. Zapachy niemal natychmiast podrażniły moje nozdrza. Ruszyłam za zapachem. Biegłam...Biegłam...A zdawało się, że nigdy tam nie dotrę. Tak na prawdę, dotarcie na miejsce 'bitwy', zajęło mi nie wiele czasu, a dłużyło się niemiłosiernie.
    Zauważyłam As szamoczącą się w dłoniach ogromnego gnolla. Moje spojrzenie zatrzymało się na wilku leżącym na boku tej polany. Nie wahałam się ani chwili, doskoczyłam do niego i chwyciłam go pod łapy, zaciągnęłam pod drzewo. Nie mogłam się skoncentrować, nie wiedziałam od czego zacząć. Chwyciłam duży kamień i spojrzałam na Rudą.
-As! - kiedy ta obejrzała się na mnie, rzuciłam jej kamień, który ona od razu złapała, cisnęła nim prosto w oko obrzydliwie śmierdzącego stwora i przebiegła chwiejnie po jego ramieniu. Dalej nie patrzyłam. Kucnęłam nad Tee i ujęłam jego pysk w dłonie.
- No dalej, obudź się, obudź. - szarpałam nim, licząc na to, że w końcu odzyska przytomność. Nic więcej nie mogłam zrobić.Poczułam za sobą ten okropny odór; odwróciłam się i zobaczyłam, to czego najbardziej nie chciałam.
- Goń, się gnoju! - rzuciłam w niego kamieniem i kiedy upewniłam się, że wielkie, śmierdzące coś z głową hieny za mną pobiegnie, skoczyłam przed siebie, obiegłam drzewo dookoła i z drugiej stroni wspięłam się na nie. Kiedy zdezorientowany stwór odnalazł mnie wzrokiem, rzuciłam się na niego. Wpadłam kolanem w jego policzek, a łokciem uderzyłam go w skroń. Zeskoczyłam na ziemię z jego ramion i wróciłam do Tee, który już otworzył oczy.
- Wstawaj Tee, wstawaj. Potrzebujemy Cię. - basior spojrzał na mnie bardziej przytomnie, po czym skinął głową i wstał.
- Pomóż As, a ja znajdę Jennę i resztę. - wilk ruszył na gnolla,  a ja wtedy zauważyłam resztę ekipy, która wyruszyła na ratunek naszej alphie. Glo, Bird i Tiff, w końcu też mnie zauważyły. Cały czas stałam gotowa do skoku. Obserwowały wszystko z ukrycia. Lisica była zbyt mała, żeby włączyć się do obrony przed tymi, wielkimi bez mózgami, a Bird i Tiff, raczej nie byłyby w swoim żywiole. Chyłkiem przemknęłam do nich. Bez zbędnych wstępów przystąpiłam do omówienia 'strategii'.
- Byłoby miło, gdyby udało Wam się znaleźć jakąś linę, sznur, łańcuch, dość długi, cokolwiek. Jeśli wam się to nie uda, to nie wychodźcie z ukrycia, jeśli tak, niech Bird da mi znak, z powietrza, gdzie jesteście, a wtedy albo sama przyjdę, albo podejdzie ktoś od nas. Idźcie. - Wyrzuciłam wszystkie słowa  na jednym wydechu i spojrzałam jak wszystkie trzy oddalają się. Wróciłam na polanę. Zauważyłam, że z dziewiątki gnolli, zostało ich sześć. Nie miałam pojęcia co się stało z resztą. Tee i As byli zajęci jednym z nich. Ruda stała na jego ramionach, jedną ręką trzymała się za skórę śmierdziela, a drugą zadawała bolesne uderzenia, dokładnie w tył czaszki. Tee właśnie oderwał kawałek mięsa z jego nogi, które zaraz wypluł krzywiąc się. Dadzą sobie radę. Wielka kocica śmignęła koło mnie, wprost na kolejnego gnolla, którego atakowała z góry Anaid. Nie mieliśmy szans ich pokonać. Wpadłam na pomysł. Czy one nie boją się ognia? Rozejrzałam się i znalazłam to czego potrzebowałam. Długi kij. Oderwałam kawałek materiału od swojej koszuli i zawinęłam go na końcu owego kija. Wyciągnęłam z kieszeni zapalniczkę, którą kiedyś zabrałam jednej z osób, która stała moim posiłkiem. Sama nie wiem po co.
      Podstawiłam ognik do materiału, który po chwili się zajął. Nie miałam zbyt wiele czasu, zanim i kawałek mojej koszuli się nie spali i ogień nie przejdzie na drewno. Machnęłam moją pochodnią kilka razy w powietrzu, z uśmiechem spojrzałam w stronę gnolli. Rzuciłam się na jednego z nich, cofnął się widząc buchający żarem kij. Uderzyłam go nim, a skóra na jego nodze przypaliła się. Zawył żałośnie i cofnął się kolejny krok. Uderzyłam w niego ponownie, a ten zniechęcony kolejnymi atakami wycofał się w las.
Została piątka. Nie. Czwórka.
     Śmiejąc się jak wariatka skoczyłam na kolejnego.
- GIŃCIE GNOJE! - Nie mogłam się powstrzymać przed tym okrzykiem. - Ał, cholera. - kij zajął się ogniem. Rzuciłam go na ziemię i zadeptałam. Oderwałam kolejny kawał materiału, spojrzałam z żalem na czarną koszulę, a raczej jej resztki. W tej chwili podeszła do mnie As.
- Masz. - Podałam jej kawałek materiału i wyszukałam kolejnego kijka na pochodnię. Wzięłam dwa. Dałam jeden Rudej. Ona także urwała kawał materiału ze swojej bluzki. Podpaliłam obydwa i w tej samej chwili skoczyłyśmy przed siebie, żeby pomóc innym.
      Wiedziałam, że tamci jeszcze wrócą, ale może będziemy mieli czas, żeby chociaż omówić co dalej...
------
Kiepsko ._________.
Wyszło okropne, przepraszam, ale tak to jest jak się pisze bez pomysłu. Przepraszam, jeśli kogoś źle potraktowałam w tym opowiadaniu.
Dalej pisze Tee. Jeszcze raz przepraszam, jeśli utrudniłam Ci pisanie ;_;.
Luna, Córka Księżyca (14:08)

Bez przeszłości nie ma jutra. cz. II [Joker]

30 lipca 2010

     
W kwietniu wojna odżyła na nowo. Dostałem rozkaz, aby z kilkoma skrytobójcami wymordować szczenięta z wrogiego klanu. Nie wahałem się ani chwili. Pod osłoną nocy wyruszyliśmy. Towarzyszył nam jedynie księżyc. Według naszych szpiegów szczenięta były ukryte około5 kilometrówna zachód od głównego punktu obserwacyjnego wrogiego klanu. Nie były to jednak wszystkie maluchy. Z naszych informacji wynikało, że takich punktów było wówczas około5, aw każdym znajdowało się od 10-16 młodych. W odległości1,5 kilometraczuć było świeże mięso. Rozdzieliliśmy się. Okrążyliśmy śpiące szczenięta i ich strażników. Tych brali na siebie Asem, Gora i jeszcze kilkoro zabójców. Oni rozpoczynali atak. Moim zadaniem było zabicie szczeniąt i ich opiekunek. Nastąpił atak. Nie spiesząc się i nie ukrywając swojej obecności udałem się w stronę młodych. Kilka pum prężyło się do skoku, wrogo wymachując ogonami. Szyderczy uśmiech mimo woli wpełzł na mój pysk. Szybko pozbyłem się 7 z 9 opiekunek. Nie chodzi o jakąś nadprzyrodzoną siłę, to doświadczenie, spryt, inteligencja i wyuczone techniki zabijania z góry skazywały moje ofiary na przegraną. 2 opiekunki zbiegły w las z 6 młodych skazując pozostawioną 8 na śmierć. Zbliżałem się do znieruchomiałych ze strachu szczeniąt, gdy nagle poczułem znajomy zapach. Oszołomiony odwróciłem się. W mroku wielkiego dębu kryła się jakaś postać. Wiedziałem, kto to. Postać wyłoniła się z ciemności. Księżyc oświetlił mojego brata upewniając mnie w ponurym przekonaniu.
-Nie rób tego!- Odezwał się swoim spokojnym, ale stanowczym głosem
-Jak mogłeś.. Zdradziłeś nas.. Zdradziłeś mnie! – Wściekłość zaślepiała racjonalne myślenie. Znów pojawił się ten ból i uścisk w klatce piersiowej.
-Nie rób tego..- Powtórzył ciszej. Moje ciało zaczęło drżeć. W głowie kłębiły się myśli, które sprawiały mi realny ból, gorszy od bólu fizycznego.. Wręcz nieporównywalny.
-Joker nie musisz tego robić. Zrób to, o co prosiła nas nasza matka. Walcz, ale w słusznej sprawie. Walcz o wolność.- Jego głos brzmiał tak jak zwykle, chociaż miał świadomość, że te słowa nic nie zmienią, że nie wpłyną na mnie w żaden sposób. Próbował tylko odwrócić moją uwagę od młodych. Chciał zapewnić im wystarczająco czasu do ucieczki. Wiedziałem to, ale nie reagowałem. W tym momencie w moim umyśle rozgrywała się walka. Uczucie do brata kontra lojalność wobec klanu. Zanim wewnętrzna wojna skończyła się mój brat odezwał się ponownie.
-Przemyśl to. Dobrze wiesz, że nie walczysz przeciwko złym. To Ty jesteś złem! Zmień się, nie jest za późno..- Przekonywał.
-Milcz!- Warknąłem. –Powiedz, dlaczego to zrobiłeś? Dlaczego mnie zostawiłeś.. Byłeś kimś ważnym..- Mówiłem ostatecznie dokonując wyboru. Wiedziałem, co się zaraz stanie.. Mimo sprzeciwu serca. Byłem gotowy by zabić i zaspokoić nienawiść.
- Było mi ciężko cię opuścić, ale wiedziałem, że przekonywanie Ciebie nie ma sensu. Chciałem żyć i służyć słusznej sprawie tak jak nasza matka..- Uśmiechnął się spoglądając gdzieś za mnie. Wszystkie szczenięta rozproszyły się po okolicy.
-Dokonałeś złego wyboru- Odparłem oschle i obnażyłem kły. Chłód ogarnął moje ciało.
-Żegnaj bracie..- Wyszeptał i rzucił się w moją stronę. Nie odpowiedziałem. Mięśnie lekko we mnie zadrżały, ciało poderwało się do skoku. To nie było to samo uczucie, co zawsze.. W oczach płonęła chęć zemsty.. Na pysk wpełzł szyderczy uśmiech, lecz nie pojawiła się satysfakcja, która towarzyszyła każdej walce. Stało sie coś innego, nieznanego..

zdj. by Astrocat

Po chwili ciało mojego brata, już bez ducha opadło z hukiem na ziemię.. A po czarnym jak noc futrze wciąż sączyły się szmaragdowe krople. Nie wróciłem już do klanu. Błądziłem jakiś czas bez celu. Potem trafiłem tutaj.. No resztę już znacie. *uśmiechnął się szczerze nie okazując żadnych uczuć* „Nie oglądając się za siebie dalej dojdziesz” *zacytował i rozejrzał się wokoło* . To wszystko, co powinniście o mnie wiedzieć. Co by się nie działo dzięki, że biorę w tym udział. *zamilkł i z zaciekawieniem spoglądał na zgromadzonych*
Joker. (07:48)

Opowiadanie stadne cz. III [Glola]

29 lipca 2010
Muzyka
Obudził mnie świerszcz. Wyjątkowo natrętny grajek, o rozstrojonych skrzypcach, danych mu przez naturę. Tak cudownie nieświadomy... Nieświadomy. Dlaczego ja muszę być świadoma? Dlaczego instynkt zastąpiła miłość, przyjaźń...
Znów przyłapałam się na rozdrapywaniu ran. Skuliłam uszy, starając się wypatrzeć złoczyńce. Jednak nie udało mi się przebić wzrokiem przez osłonę ciemności. Nie dziś, nie jutro, ale stracisz życie, głupi robalu.
Prychnęłam cicho, robiąc kolejny krok. Las tak pięknie pachniał. Słyszałam miarowe oddechy przy.. miarowe oddechy stada. Przepełniały mnie mieszane uczucia.
Środek nocy, zapewne. Ale zaraz zaraz... co świerszcz i ciemność robią pod gołym niebem?
Co drzewa robią pod gołym niebem? Albo inaczej... co ja robię w lesie?
Jak sięgam pamięcią, nie wstawałam. Czyli obudziłam się stojąc. Czyli...
Rozejrzałam się w popłochu.
Czyli lunatykowałam i nie wiem gdzie jestem... ewentualnie w międzyczasie porwali mnie kosmici i oddali z powrotem.
Rozpatrując, która opcja jest bardziej prawdopodobna, ruszyłam w stronę, z której przyszłam, starając się kierować po śladach.
Po pięciu minutach zauważyłam, że nie zauważyłam jeszcze nikogo.
Jak daleko można dojść śpiąc do cholery?
...
Po kolejnych minutach, ciągnących się w nieskończoność i ponad dziesięciu groźbach, kierowanych do zielonych skrzypków, wyszłam na wielką polanę.
Ucieszyłam się, pamiętając, że na owej polanie położyliśmy się do snu.
Zobaczyłam Aspeney, siedzącą, z pyskiem ponad wysoką trawą. Nie spała.
Ruszyłam wolnym truchtem, uśmiechając się do niej.
I w tej chwili znieruchomiałam.
Najwyraźniej, nie tylko ja ją dostrzegłam.
Kilka metrów za nią, czając się szło dziwne stworzenie. Jedno z tych, które wczoraj atakowały nas. Aspeney miała na nie jakąś nazwę, ale jak dla mnie były to hybrydy.
Człowieka i hieny. Zauważyłam też, że za hienoludziem szli jego pobratymcy. Tak świetnie. Cudownie. Stapiali się z otoczeniem lasu, nim nie wyszli na łąkę nie sposób było ich zauważyć.
Kotka rozglądała się, czując jakby nadciągające niebezpieczeństwo.
Cholera. No za Tobą no!
Stwierdziłam, że muszę ją ostrzec. Chociaż sama również nie chciałam stać się obiadem jakiegoś skrzyżowania.
On był jednak coraz bliżej. A mnie od przyjaciółki dzieliły metry wysokiej trawy. Dlaczego muszę być małą lisicą ?! Zobaczyłam wśród trawy ruch. Lady Killer podniosła się, warcząc cicho i powiedziała coś do As.
Wiem co zrobię.
Podeszłam do jednego z drzew, jako, że było pochyłe, wspięłam się na nie. Najwyżej, jak mogłam. Weszłam na jedną z gałęzi, poziomą (tak, wiem, dziwne to drzewo) i patrzyłam w wyczekiwaniu na spojrzenie którejś z obudzonych dziewczyn. Kiedy irbisica skierowała wzrok w miejsce za drzewem, rzuciłam się przed siebie, drąc się "ASPENEY, ZA TOBĄ!" W prawdzie jestem pewna, że zauważyła, bo wstała, mówiąc coś do Lady, ale mój alarm nie był raczej tym, co zamierzałam.
Jako, że w wykrzyczeniu zdania przeszkodziło mi zderzenie z ziemią, twardszą z resztą, niż się spodziewałam, brzmiało to tak "ASPENEY, ZATO (JEBUDUP)"
Nie, nie, nie! Miała się odwrócić!
Zamiast tego, zaczęła bacznie przyglądać się miejscu, gdzie dokonałam prawie samobójstwa. A Lady poszła w jej ślady !!!
Zajebiście, zajebiście, zajebiście.
No nie rzucę się z drzewa jeszcze raz, krzycząc "BĄ", co byłoby dokończeniem mojego komunikatu.
Właśnie, właśnie, straciłam z wzroku hienoludy...
Krzyk Jenny dobrze mi o nich przypomniał.
Walić. Rzuciłam się biegiem przez wysoką trawę.
Chociaż... po metrze zrezygnowałam.
Kulejąc i sycząc wróciłam pod drzewo.
Już wiem, co macie na myśli pisząc o "chłoszczących gałązkach"
Nie widzę ich... nie widzę... Stanęłam na tylnych łapach, jako że głowa Aspeney znikła z pola mojego widzenia.
Co z nimi będzie, co z nimi będzie, co z nimi będzie...
Przyłapałam się na kręceniu w kółko.
- Glola! Tylko nie idź sama! - Usłyszałam jeszcze czyjś krzyk. Zatrzymałam się i znów stanęłam na tylnych łapach.
Przeszedł mnie zimny dreszcz.
(Tak, wiem, że dzwoneczki zajebiście do tego pasują. Ale nie ma piosenki, która zmieniałaby się w połowie.)
Chienolud jedną ręką obejmował Aspeney w pasie, drugą trzymał ją za piersi. Śmiał się złośliwie, widząc bezradność rudej. Krzyknęła i uderzyła go łokciem. Tee walczył z drugim potworem, jednak ten tyłem dzidy uderzył go w skroń, na co wilk stracił przytomność. Mi chan niesiona była przez innego. Odwróciłam wzrok.
Wiem, co muszę zrobić.
Oni są tam z mojej winy, To ja odwróciłam wzrok Aspeney. To ja, to moja wina.
...
Biegłam już od jakiegoś czasu, dochodził świt. Dysząc ciężko zatrzymałam się i przewróciłam na bok. Nie mogę, no nie mogę no.
-Glolka! - Krzyknęła Lu, podchodząc do mnie.
Wstałam, jako że nie mogę pokazać zmęczenia.
- Ja... Oni... Hieny... ludzie... Aldieb... - Dysząc nie mogłam nic więcej z siebie wykrztusić. Coś to nie-pokazywanie zmęczenia mi nie szło... - Weź jeszcze kilka osób i idź w stronę obozu hienoludzi... Tam są wszyscy... - Powiedziałam tylko to, a Luna rzuciła się biegiem za siebie. Po posiłki? Kurde, głodna jestem.
Gloo, ogarnij się. Znowu przyłapałam się na gadaniu sama ze sobą.
I znowu przyłapałam się na tym, że na czymś się przyłapałam.
Cholera.
...
Ślimak!!!
Ślimak?
Ślimak!!!
ATAKUJ!
śniadanie!
obiad!
kolacja!
ślimak!
Gdzie?
No teraz to Ci uciekł pało !!!
JA? JA PAŁĄ?!
Czekaj... czekaj... ŚLIMAK!!!
ATAAAAAAAK
DIS IS SPAAARTAA!!!
_____________
No to tak.
Ja się teraz odrywam i ciąg dalszy napiszę później, prawie oddzielnie, bo raczej nie wpłynie to na Wasze losy xP
Ciąg dalszy pisze Lunelcja albo Anaid :D Która z Was ce.

Opowiadanie stadne cz. II [Aspeney]

29 lipca 2010



Deszcz. Gromkie krople smagały wszystko w ich zasięgu. Końca szaro-granatowej chmury nie było widać. Jedynie błyskawice oświetlały tereny i dawały widoczność na parę chwil. Większość zwierząt ogarnął słodki, głęboki sen. Tylko kilku postaciom nie smagał on się po powiekach – czujkom i rudowłosej, która była wyraźnie zaniepokojona. Siedziała przy wejściu do groty,oczy tkwiły w jednym punkcie na horyzoncie.
-Miałaś być przed północą… - Szepnęła, nadal zatapiając spojrzenie w oddali. Zerknęła na zegarek. – Trzecia czterdzieści. – Mruknęła z intrygą. Podenerwowanie, jak malowane kwitło na jej twarzy. Przetarła facjatę chłodnymi dłońmi, chcąc odgonić zmęczenie. Wstała i oparła się plecami o ściankę skały. Zauważyła skrzydlatą wilczycę. Przemoczona, stanęła przed jaskinią bez jakichkolwiek emocji na pysku.
-Co się dzieje? – W końcu się odezwała, bo dłuższej chwili milczenia.
-Nie wróciła. – Odpowiedziała, nakłaniając ją by weszła do środka.Biała siadła przy niej i westchnęła.
-To co robimy? – Zapytała, patrząc wprost na Rudą. Tym razem nie była w stanie wydusić słowa odzewu. Przymrużyła waniliowe iskry. Samica spojrzała na krople kapiące wprost na ramię Aspeney. – Ahm. W takim razie idę powiadomić stado… - dodała i ruszyła w stronę innych pieczar, które były połączone ze sobą wąskim korytarzem.
Stukot kopyt, odgłosy pazurów obijających się o kamienną ścieżkę były coraz głośniejsze. Widząc ospałych członków stada, Ruda zwróciła się w ich stronę i dodała beznamiętnym tonem.
-Coś przytrafiło się Aldieb. Nie wiem co konkretnie, ale się dowiem. A raczej dowiemy. – Runęła bez owijania. – Zbieram ekipę, która pójdzie ze mną na wyprawę po Naszą Alphę.- Tu przerwała, bacznie przyglądając się zwierzętom.Widziała w ich oczach strach, złość. Kontynuowała. –Wiem, gdzie jest.Przynajmniej mam taką nadzieję, że jest tam nadal… Poszła na zwiady do osady ludzi, którzy zadomowili się na naszych terenach. Byłam już tam z Tiarą.Zostawiłyśmy wioskę bez żywego ducha… A jednak coś poszło tym razem nie tak,czuję to. – Założyła ręce na brzuch. – Miała wrócić przed północą, a jest czwarta.
Chętni w podróż? – Uniosła brwi, wyczekując aż ktoś wyjdzie z ‘szeregu’ stłumionych i osłupiałych postaci. W końcu pierwszy wyszedł Tee. Zanim Killer z Szerą, Tiara, Jen, Anaid, Mi, Glo, Bird i Tiffany. Ruda ponownie skinęła łbem. – A więc jest Nas 11 osób. Tak ruszamy, tak mamy wrócić,zrozumiano? – Dodała z przejęciem. – Nie chcę żadnych ofiar. Nie obiecuję, że będzie to łatwa „wycieczka”. Ruszamy jutro o zmroku. Jeśli nie będziemy się ociągać, na miejscu będziemy za dwa dni. Jakieś pytania? – Zwróciła się ku występującym.
-Mamy się jakoś specjalnie szykować? – Zapytała Jen, nie będąc do końca pewna wyprawy.
-Przede wszystkim musicie wypocząć, nabrać sił. Wszystko inne znajdzie się po drodze. A teraz dobranoc wszystkim. – Uśmiechnęła się delikatnie, kierując się ku wyjściu z jaskini. Inni ruszyli w stronę swych grot.
Siadła w kamienno-granitowej komnacie. Wzięła księgę z zaklęciami i zaczęła studiować strona po stronie, dla przypomnienia. Nigdy nie wiadomo, co może się wydarzyć po drodze. Przygotowała potrzebne jej zioła,amulety i pióra.
Zasnęła.

23:46

Obudź się…Dalej,Aspeney, obudź się…
Już czas.

Chichotliwy głos Saklavi wybudził ją dosyć brutalnie.Poderwała się i zaczęła rozglądać. U progu ujrzała ciemno umaszczoną klacz.Westchnęła z ulgą.
-Przestraszyłaś mnie. – Ruda klęknęła i splotła włosy w kok.Wpięła w niego bogato ubarwione pióra. W kieszenie wsadziła wszystkie,uprzednio przygotowane, składniki zaklęć.
- Najwyższa pora wyzbyć się całego świństwa, jakie siedzi w twej głowie. Przez to koszmary nawiedzają cię co noc. – Mruknęła, zachęcając by zasiadła na jej grzbiecie. As wskoczyła zwinnie, usadawiając się wygodnie.Musnęła łydkami boki demona, a ta ruszyła w uzgodnione miejsce – pod wielkim dębem. Niektórzy już czekali, wyposażeni w łuki lub mini sztylety. Wygięła kąciki ust w górę.
Reszta zjawiła się po dłuższej chwili.
-Idziemy? – Omiotła każdego opiekuńczym spojrzeniem, dając znak Saklavi. Wszyscy wypięli dumnie pierś i ruszyli przed siebie.
Senność nawiedziła każdego po kilku godzinach marszu.
-Może przyśpieszymy? – Ziewnąwszy, zaproponowała Tiffany. Z leniwego stępa, przeszli w żwawy trucht. Nikt nie myślał o bólu, o wyczerpaniu.Po prostu biegł. Determinacja szczytowała.
Z przodu znajdowały się Anaid, Szera i Tiara. Po prawej Glola, Mi i Killer, po lewej zaś Jenna i Birdlay. W środku była Tiff, a Aspeney i Tee osłaniali tyły. Jej oczy wypełniały się ciepłem, gdy widziała wpatrzonego stalowego wilka w szarą wilczycę.

Wędrowali 6 godzin.
Anaid i Tiffany padły pod drzewem, przeciągając się i ziewając długo.
-Odpocznijmy. – Dodała Mi, siadając obok nich. Killer przysiadła się do Szery. Po chwili słyszała ich cichy śmiech. Ruda podeszła do strumienia i upiła kilka łyków. Tak samo zrobili pozostali.
-Śniadanie! –
- Obiad! –
-Kolacja! – Krzyki Jenny, Glo i Tiary dobiły do jej uszu,kiedy tylko Tee wszedł na polankę z jeleniem.
Wszyscy posłali dziwne spojrzenie Tiarze.
-Yy… Jesteś klaczą, czy o czymś nie wiem? – Bird uniosła brew, patrząc na tęczowego konia, który po sekundzie przeobraził się w lamparta. – Ahaa…- Wyraźnie było słychać dezaprobatę.
Zabrali się do pałaszowania. Nie było czasu na wybrzydzanie,każdy jadł ze smakiem.
Saklavi, która stała gdzieś z boku, uniosła spokojnie łeb,nie chcąc budzić obaw. Zastrzygła uszami, nasłuchując. Rudowłosa zauważając to,podeszła do klaczy i zwróciła wzrok w tę samą stronę.
-Coś tam jest… - Prychnęła, wyczuwając ohydną woń. Po chwili i dhampirzyca poczuła niesamowity odór, jaki bił zza zarośli.
-Ciii… - Zwróciła uciszający syk w stronę jedzących. Każdy w tym momencie uniósł łeb. Najwyraźniej coś lub ktoś ich śledził. Do Aspeney podeszły najeżone i warczące wilczyce i wilk, który zrobił, ukazujący swą odwagę, krok w stronę krzaków.
Smród był nie do zniesienia. Jakby armia skunksów zapryskała las. Zachowanie samca najwyraźniej rozzłościło owe „coś”. Postanowiło wyjść.Wszyscy zamarli w bezruchu. Naszym oczom ukazał się prawdziwy gnoll, z krwi i kości. Kształtem przypominało trochę człowieka. Humanoid. Jednak głowę miał,jak hiena Ubrany w łachmany, z wielkimi szponami u rąk i umięśnionymi nogami.Wytwór magii miał powyżej dwóch metrów. Zawył. Zza krzaków wybiegło 8 gnolli.Walka byłaby samobójstwem.
-Aaaas…? – Przeciągnął Tee, cofając się w tył. Każdy robił to samo, powoli, spokojnie, bez gwałtownych ruchów.
-Czytałam, że te stworzenia mają słaby wzrok, nie ruszajcie się. – szepnęłam tak, by pozostali mogli usłyszeć. – Powoli, spokojnie,powoooli… - powtarzając, cofali się w tył.
-A…a…APSIK! – Ogromne kichnięcie Gloli obudziło stwory,które natychmiast ruszyły w naszą stronę, powarkując, charcząc przy tym donośnie.
- W nogi! – Pogoniłam wszystkich, oprócz Tee. Saklavi stała niewzruszona, machając przy tym ogonem i biczując się po bokach. – Pobawimy się w ganianego. – Dodałam z pośpiechem, rzucając w gnolle kamieniem. Wilk ruszył prosto na szaleńcze i rządne krwi osobniki.
Skoczył i odbił się od klatki piersiowej jednego z nich. Dwa humanoidy biegły za samicami. Rudowłosa wdrapała się na grzbiet demonicy i pognała ją za nimi. Dogoniwszy ich cwałem, zawinęła tuż przed nimi łuk tym samym skłaniając, by pobiegli za nią.
-Tee…! – Pomachałam do niego dłonią, robiąc wołający gest.Ten zawarczał i ruszył w jej stronę. – Na wschód! – Krzyknęłam, zmieniając kierunek. Zdezorientowane potwory biegły dalej za nami. Zatrzymali się gwałtownie. Ruda wyjęła czerwony proszek z kieszeni i szepcąc niezrozumiałe dla niego słowa klasnęła dłońmi, rozdmuchując pył. To pozwoliło im uciec.
Pobiegli w kierunku, w którym uciekała reszta.
-Wyczują nas. - Dodał zdyszany wilk.
-Wiem… - jej oczy przybrały kolor ciemno-brązowy.

-As, Tee, tutaaaaj! – W oddali dhampirzyca i samiec usłyszeli wołanie Mi.
Legli pod drzewem. Zmęczenie ucisnęło swój grymas na twarzyi pysku.
-Wszystko ok.? – Zapytała rudowłosa, patrząc na Mi-chan.
-Tak, tak. O nas się nie martw. – Odparła z pocieszającym uśmiechem.
-To nie koniec. Znajdą nas. – zmachany wilk wykrzesał zsiebie kilka słów i podszedł do brzegu jeziora. Napił się i z uczuciem spojrzał na ukochaną wilczycę.

Tę noc spędzili pod gołym niebem. Tylko kilka godzin dzieliło ich od osady…
___
Poniżej krytyki -.-'
Za wszystkie błędy/literówki przepraszam.

Aspeney, Laaste Asem (15:01)

29 lipca 2010

Bez przeszłości nie ma jutra. cz. I [Joker]

29 lipca 2010

Nazywam się Joker a to moje świadectwo.. *zaczerpnął świeżego powietrza i zaczął mówić * Dorastałem w Aspen, wśród swoich. Kilkanaście lat przed moimi narodzinami ową krainą rządziły dwa zaprzyjaźnione klany. Wodzem klanu „wschodu” był niejaki Ferro, „zachodem” rządził Erasmus. Ferro miał wielu zwolenników, ale także wrogów. Za jego rządów na wschodzie panował spokój i przyjazna atmosfera. Nie wiedział on jednak, że w jego klanie utworzyła się grupa spiskowców, którzy chcieli zniesienia jego rządów i stworzenia jednej wspólnej krainy razem z „zachodem”. Erasmus od dłuższego czasu planował powstanie. Kiedy otrzymał od swoich szpiegów informacje, że Ferro zachorował postanowił nie zwlekać i dnia następnego -17 kwietnia- zarządził atak na „wschód”. Od tamtej pory w Aspen toczyły się nieprzerwane wojny. Jedyne, co się zmieniało to dowódcy. Ferro zmarł nie długo po rozpoczęciu wojny. Jedni mówili, że wykończyła go nieznana choroba inni, że z żalu i goryczy pękło mu serce. W klanie „wschodu” kilka lat później pewnego zimowego popołudnia na świat przyszły dwa kocięta. Ja i mój brat byliśmy nie rozłączni. Mój ojciec był głównodowodzącym zabójców a matka szpiegiem. Płynęła w niej krew klanu Ferro. Potępiała wojnę i wręcz brzydziła się klanem, w którym żyła. Dołączyła do niego tylko ze względu na naszego ojca. Niejednokrotnie namawiała nas do przyłączenia się do klanu „zachodu”, który walczył o pokój. Za te słowa musiała zginąć.. i tak też się wkrótce stało. Nie czułem nic, wręcz nie obchodził mnie jej los. W moich oczach była zwykłym zdrajcą. Mój brat był inny niż ja. Różniły nas poglądy i uczucia. Po jej śmierci załamał się. Gdy ja u boku naszego ojca mordowałem kolejnych wrogów on czuwał przy jej mogile. Pewnego dnia zniknął. Jego odejście sprawiło mi ból, którego do tej pory nie znałem. Był -zaraz po naszym ojcu- najbliższą mi osobą. Szukałem go wiele dni. Jego trop kończył się na granicy wrogiego klanu. Nie chciałem nawet o tym myśleć. Nadeszła zima. Wojna osłabła. W lutym skończyłem 4 lata. Nie oddalałem się zbytnio od klanu. Atak mógł nadejść w każdej chwili. Wiedziałem, że jestem potrzebny. Każdego wieczora myślałem o swoim bracie.. Nie zapomniałem.

C.D.N.
Joker. (22:12)

28 lipca 2010

Pościg cz.2 [Anaid]

28 lipca 2010

  ...
    Przerażona wpatrywała się w przyjaciela. Wszystko się powoli wyjaśniało. Zapach zgnilizny. Zapewne ci z wrogiej wioski wysmarowali się łajnem, by ich nie rozpoznać. Wódz zdradził wioskę. Pewnie niewielu będzie mogło jej pomóc. Zwrócą się przeciwko niej.  I jeszcze.. wilczyca poczuła zawód. Pustkę. Wściekłość i wielki żal. Nie zamierzała jednak użalać się nad sobą. Nie na tym to polegało. Warknęła wściekle.
- Zaprowadź mnie do Szamana. Natychmiast.
   Wbiegła do namiotu jak gdyby nigdy nic. Staruszek uśmiechnął się ukazując braki w uzębieniu i prezentując swoją brodę, której nikt w wiosce nie miał, oprócz niego.
- Niby czemu mam się ukrywać? Moja matka zginęła za tą wioskę! Tak się odwdzięcza ten ''Wielki Wódz'' ? To jest tchórz, nie Wódz. Szamanie. Potrzebuję twojej pomocy. I mam wielką nadzieję, że to zrobisz.  - wygłosiwszy swoje zdanie, wyczekiwała odpowiedzi z Baku, stojącym za nią. Stary Indianin pogładził się po brodzie i spojrzał przenikliwym wzrokiem na wilczycę. Jednak nie poruszył się.Siedział niewzruszony na ziemi. Nagle pokiwał głową. Gestem nakazał, by Młody wyszedł. Kiedy zostali sami, szaman polecił wilczycy, by usiadła. Posłusznie wykonała polecenie. Była zaciekawiona, ale starała się tego nie okazywać. Staruszek wziął do ręki miskę z niebieską mazią. Złączył dwa palce i zanurzył w naczynku. Wyjął je i namalował na jej pysku niebieskie linie. Miała ochotę się podrapać, ledwo się powstrzymywała. Łaskotało ja to potwornie. Siedziała cicho. Niecierpliwie strzygła uszami. Raptem Starzec wyciągnął ręce ku górze i zaczął mamrotać coś pod nosem, czego wilczyca usłyszeć nie mogła.. Poczuła mrowienie na całym ciele, potem drętwienie. Mimowolnie unosiła się w powietrze. Podtrzymywana mocą szamana stojącego w dole. Czuła, że powoli słabnie...
Słabnie...
..słabnie..
     
Obudziła się cała obolała. Rozejrzała się dookoła. Las, mokra trawa, rzeka. Wstała gwałtownie. Coś było nie tak. Widziała wszystko z wyższej wysokości, niż zazwyczaj. Pochyliła się nad wartkim strumieniem. Ujrzała dziewczynę z długimi, ciemnymi włosami, grzywką lekko przysłaniającą intensywnie szare oczy. Właśnie. Nie bursztynowe, ale szare.Podniosła się. A więc to tak. Wysmukła sylwetka i iście brzoskwiniowa cera.
- Anaid..! - usłyszała szept za sobą.
- Baku! - założyła kosmyk włosów za ucho i rozglądnęła się. Udała się w krzaki, zawzięcie je przeszukując. Poczuła mocne szarpnięcie za rękę i po chwili wylądowała na ziemi. Mlasnęła językiem zniesmaczona. Indianin siedział naprzeciw niej.
- Myślałem, że się domyślisz.
- Domyślę, że co?
- Że powinnaś się ukryć, by nie wzbudzać podejrzeń. Tobie wszystko trzeba mówić. - potrząsnął głową z dezaprobatą. Przyjrzał się dziewczynie uważnie. - Tak poza tym, to ładnie wyglądasz. Zarumieniła się lekko, uniósłszy w górę kąciki ust, jednakże uśmiech szybko spełzł z jej twarzy.
- Wracam do Szamana. Muszę się dowiedzieć, co dalej. - próbowała mu wytłumaczyć.
- Spokojnie, wiem już wszystko. Dostałem instrukcje. Jak sama widziałaś masz umiejętność zamienienia się w człowieka. Ma tobie to pomagać w razie niebezpieczeństwa. Taka druga tożsamość. Możesz już uciekać, ratować się. Wiesz, wrócić do stada.
- Nie.
- Jak to nie?
- Nie zamierzam mieszać w to stada. To mój dom, nie rozumiesz? - dziewczyna wstała i omiotła Baku nerwowym spojrzeniem. - Nie. Ty nigdy nie rozumiesz. Powinieneś to uszanować. Druga tożsamość bardzo mi się przyda. Podziękuj Szamanowi. Wywiódł mnie z opresji. Nie będę się ukrywać. - skwitowała. Indianin patrzył na nią zdumiony. Po chwili uśmiechnął się i uścisnął przyjaciółkę.
- Trzymaj się. Wiesz, że w razie czego możesz na mnie liczyć. - kiwnęła głową.
- Teraz ja ruszam w pościg.
                                                  ***
I co, znowu krótkie? No nie wiem. Czekajcie na ciąg dalszy. Mrurhuhuuh. Ale będzie fajnie. 8DD No i jak wspomniane było w notce, posiadam możliwość zamienienia się w człowieka.   
AnaidFeatherHope, Córka Wiatru (14:43)

Moja historia - którą znacie [Tiffany]

28 lipca 2010

ZNALAZŁAM!!!
Notkę o mnie!
Jak dołączyłam do HOTN itp
Pisałam to jak tu dołączyłam i miałam 2 miech więc zaczynam:


*Podchodzi do stada*
Już czas byście o mnie się czegoś dowiedzieli…
Ok. jakiś 2 miesięcy temu narodziły się 2 wilczątka Alpha.
Ojciec o imieniu Tojo kochał je nad życie no właśnie nad życie.
-Kochanie-mówił Tojo do swojej żony Ziry- Co tam u naszej Tiffany i Kovu?
-Nie nic, poprosiłam parę Beta by się nimi zajęli gdyż chciałam się z tobą wybrać do lasu.
Zira i Tojo poszli do lasu. Niestety jak doszli Tojo był zawiedziony. Zobaczył, że żona doprowadziła go na górę śmierci pośrodku lasu.
-Tojo teraz ty musisz wybrać Ty czy Tiffany?- zapytała ochrypłym tonem.
-hmm….ja mam większe szanse że przeżyje
Tojo wiedział że przegra walkę, ale wiedział też, że paro godzinna Tiffany też na pewno nie wygra.
-Chodźcie-Zira zawołała w głąb lasu.
Z lasu wydobyły się zwierzęta ze stadami które nie cierpiały Toja.
-Jestem gotów.-powiedział z odwagą w głosie
Zira ze stadami rzuciła się na Toja ten uciekał na górę Śmierci. Chciał tam umrzeć bo Zira zabiła tam ostatnio ich dziecko o imieniu Jake.
Walczyli pare godzin. Lecz to Zira wróciła do domu z wygraną miną.
-O czy to nie sama królowa nas odwiedziła-para zakochanych oddała pokłony
-Nie inaczej przyszłam po małą Tiffany, mam ją wziąć do męża chce się jej przyjrzeć.
-Nie będę królowej zabraniać
Wzięła Tiffany i zaniosła ją pod wodospad gdzie rosło jedno drzewo w którym kiedyś mieszkały lisy(oczywiście w norze).
Położyła ją obok wejścia do nory i rzuciła się na nią. Nie przewidziała jednego że ziemia jest mokra i mała wślizgnie się do nory do której wilczyca się nie mieści.
Tiffany siedziała skulona w norze, a Zira wkładała jak najdalej swoją łapę do nory.
Gdy Zira odeszła, 3 lisów weszło do nory.
Jedno z nich miało 4 tygodnie, drugie miało 2 lata, a trzecie 5 lat
Ten co miał 4 tygodnie nazywał się Per
2 latek nazywał się Mik
A 5 latek znaczy latka nazywała się Anna Luiza
Tak przynajmniej Tiffany przez najbliższy tydzień się do niej zwracała pozostali czyli Mik i Per mówili do niej ciociu.
Uwielbiała dzieci. Gdy zobaczyli Tiffany zdziwili się, mała wilczyca u nich. Choć nie poznali od razu że jest potomstwem wilków. Wzięła ją do siebie choć było ciasno. W tydzień który Tiffany mieszkała u Anny Luizy, Per zachorował, bardzo, bardzo zachorował był przy śmierci Mik był bratem Per’a więc został. Tiffany umiała sobie radzić już całkiem nieźle więc powiedziała że może odejść.
-Anno Luizo?
-Tak, moja droga?
-Wiem że Per jest chory a w norze brakuje miejsca…
-Tak?- powtórzyła
-…więc ja chętnie odejdę, chyba wilczyca mieszkająca u lisów to nie za bardzo…
-Czujesz się na siłach masz dopiero tydzień-powiedziała babka.
-Czuje-uśmiechnęła się miło.
-Skoro, tak nie zatrzymuje cię.
Tiffany wyszła z nory i podążała przed siebie.
Przez 5 dni nic nie jadła tylko piła na postojach przy jeziorach.
Jak tak szła zobaczyła stado, stado lwów dokładniej.
Podeszła.
-Witam.-mówiła nieśmiało-Chciałam zostać u was… widzicie mam smutną historie i jestem sama na świecie jestem już dość duża by sama żyć bez opieki i nazywam się Tiffany.
Gdy wypowiedziała imię, zaczęły się szepty.
Wszyscy rozeszli się na boki a na środku szedł 2 tygodniowy książę.
-Jak się nazywasz?- spytał.
-Ja? Ja jestem księżniczka Tiffany-ukłoniła się-A ty?
-Ja jestem książę Eric-ukłonił się-dziwne że mnie nie znasz, lwy i wilki oddają mi hołd od kiedy się urodziłem.
-Ostatnio żyłam w śród lisów.-od razu pożałowała że to powiedziała
-A więc nie jesteś księżniczką?!-krzyczał ktoś z tłumu
-Jestem-Wilczyca opowiedziała swoją historie
-A więc dołącz powinnaś się przyzwyczaić.
Dziewczyna patrzyła na całe stado, zauważyła dziwną rzecz
-Czy są tu jakieś wilki?
-Tak… ale tylko jeden nazywa się Jason.
Wilczątko wystąpiło.
-Nazywam się Jason i jestem w wieku księcia-mówił kłaniając się-O pani.
-Nie mów tak do mnie jestem w twoim wieku, jakieś 2 tygodnie
-Naprawdę? - zdziwiony spojrzał na nią
Ona tylko potwierdziła kiwnięciem łba
Jeszcze tego samego wieczoru Jason podszedł do jej jaskini.
-Tiff?
-Tak?- wstała z posłania
-Może się przejdziemy chce ci coś pokazać
Tiffany poszła za nim.
Wyszli na wielką polane z której było widać gwieździste niebo.
-Ale pięknie-szepnęła do niego
-Tak, stado nie wie że jest coś tak pięknego według nich gwiazdy to strata czasu.
Tiffany wpadła na pomysł i położyła się na trawie przez co była cała mokra przez rosę. Ale nie przeszkadzało jej to.
-Co robisz?- zapytał ją Jason
-Ja nic, tak lepiej oglądać
Jason posłuchał jej rady i położył się obok niej.
Tiffany przysunęła się i liznęła go w pysk.
-Dzięki że mi pokazałeś.
-O nie musimy iść!- zerwał się nagle
-Czemu?
-Zaraz patrol tu będzie!
Oboje pobiegli do jaskini.
Rano nie było już tak fajnie.
-Zawołajcie do mnie nową!- krzyczał ojciec Eric’a
-Tu jest-mówili straże
-Tak królu?- Tiffany patrzyła pytająco na Erica.
-mówili mi że ostatniej nocy byłaś na polanie z Jasonem. Czy to prawda?
-Tak, to prawda. Gwiazdy były przepiękne.
-A więc pozostaje mi tylko jedno… -W tym momencie odezwał się Eric
-Ojcze czy mogę ja ją o coś zapytać?
-Oczywiście
-Tiffany czy to prawda że ci się podobało na polanie? I to w nocy?
-Tak to prawda
Eric posmutniał
-Ericu może ty wybierzesz kare śmierć czy wygnanie?
Spojrzała na niego badawczo
-Wybieram wygnanie
-Słyszałaś masz się wynosić i to teraz!
Wilczka odchodziła ze smutkiem na pysku.
Jeszcze tego dnia trafiła na watache dawnych lat
-Witam-mówiła to straży-mogę się widzieć z Alpha?
-Niech pani poczeka.
-Nie mówcie mi pani mam dopiero 2 tygodnie
-A jak tak to won póki mam dobry humor
Uciekała.
Postanowiła użyć mocy by zmienić wygląd na starszy i mówić że ma ok. 2 Lat a nie 2 tygodni.
Szła szła i szła w końcu natrafiła na pewną lisice
-Hej Tiff –podeszła do niej lisica podając łapę-Jestem Glola.
-miło mi z kąd mnie znasz??
-nie znam Cię, ale słyszałam o tobie…
-Skąd?
-z tąd że jak idziesz obok strumyka nie gadaj tyle bo woda wszystko rozgaduje xD
-A ty…
-Bo jestem Glolką! Lisicą numer Jeden!
-należysz do jakiejś watahy??
-no tak a Ty?
-na razie nie, chyba że mnie zaprowadzisz…
-Jasne!!!
A resztę znacie.
*kłania się*
*I odchodzi podskakując *
Papa
Tiffany |Samotna Fala| (14:07)

And All That Could Have Been [Dragon Soul]

28 lipca 2010


Kocica poczuła jakby jej serce pękło.Zamknęła oczy,przygryzła dolną wargę i uroniła łzy.Nigdy nie poczuła się tak okropnie.Nie dość,że od miesiąca się nie przyjażnią to jeszcze te podłe słowa z jej ust.
- Po co...w ogóle się odezwała? Po co? Aby mnie bardziej dobić? Jeśli tak to udało się jej... -szepnęła,położyła się ze smutkiem i bezradnością na ziemi.Kruki latały nad nią i krakały chrypliwie.Jej pusty wzrok spoglądał na ślady na piasku,zostawione przez nią,a uszy kotki lekko drgały wsłuchując się w szum fal.Jej uczucia co do wadery były teraz mieszanie.W głowie plątała się istna plątanina myśli.Nienawidziła jej.Nie wiedziała,że może być taka podła i oschła,choć Dragon Soul bez winy też nie była,ale starała się zachowywać wobec niej łagodnie,a ona? Zero,nic,pustka.
- Przecież ja też mam uczucia...chyba - szepnęła prawie niesłyszalnie,wstała i zaczęła biec przed siebię ; jakby chciała uciec od tego wszystkiego,śpiewając cicho:

Please
Take this
And run far away
Far away from me
I am
Tainted
The two of us
Were never meant to be
All these
Pieces
And promises and left behinds
If only I could see
In my
Nothing
You meant everything
Everything to me.

Zamilkła i ponownie położyła się na ziemi.Tymrazem była bardzo wyczerpana i jeszcze bardziej zdołowana.
- Ona uwielbia wodę,więc czemu tu jestem? - zapytała samą siebie i zamknęła oczy,aby nie móc patrzeć na ocean,jednak wciąż go słyszała i czuła.Łzy poleciały po jej policzkach,zacisnęła szczęki i objęła się,wbijając pazury w ciało,co spowodowało krwawienie.Nagle ni z tego ni z owego zaczął padać deszcz.

Please
Take this
And run far away
Far as you can see
I am
Tainted
And happiness and peace of mind
Were never meant for me
All these
Pieces
And promises and left behinds
If only I could see
In my
Nothing
You meant everything
Everything to me.

Skończyła śpiewać,lecz ani nie wstała ani się nie ruszyła.
Nie miała na to siły...
-------
Słowa piosenki (c) Nine Inch Nails - And All That Could Have Been
--------
Nie będzie mnie przez jakiś czas (Powiedzmy 5 dni).Spokojnie,będze odpisywała na Wasze komentarze,ale ostrzegam...mogę teraz być apatyczna i oschła,więc się nie obrazcie,jeśli Wam chamsko odpiszę,czy coś.Będe starała się być miła.Muszę odpocząć i poukładać swe myśli *podniosła się z osowiałą miną i poszła do swej samotni*
Dragon Soul (10:56)

27 lipca 2010

Opowiadanie na konkurs II - Darkness is on our side[Glola]

26 lipca 2010

Darkness is on our side
Łzy cisnęły się do czarnych ślepi lisicy. Zacisnęła kły. Siedziała na wzgórzu, wbijając wzrok w punkt przed sobą, chociaż myślami błądziła pobezkresach. W powietrzu czuć było mętną woń nocy. Pustka.
Rozpaczogarniała duszę, łączyła się z bezradnością, i była jej bezpośrednimskutkiem. Przed nią widniała emanująca tarcza księżyca, okalana przezciemność. Czarne chmury przepływały leniwie, zasłaniając fragmentystrażnika nocy. Wciąż słyszała stłumione śmiechy członków HOTN, płynące z polany.
Dlaczego Ona już tego nie potrafi. W jej głowie ciągle brzmiały słowa tej.
- Nie powinno Cię tu być. Twoje ciało nie jest tego świadome, ale dusza owszem. -
Siedziała tak, ze złączonymi łapami, wyprostowanym ogonem, stanowiącym przedłużenie ciała, niczym posąg.
I myślała. Nic już nie jest proste. Skomplikowały się nawet fakty, które kiedyś zostawały pominięte.
Przymknęłaślepia. Ze wzgórza, na którym siedziała, ciągnął się widok na gęstylas. Niemal tuż przy lisicy znajdowało się źródło, owe, w którym wodazawsze była czysta.
Podmuch wiatru sprawił, że futro lisicy zatańczyło. Zapachlasu. Korony drzew ugięły się delikatnie, dając o sobie znać cichymszumem. Uniosła głowę, by poczuć na ciele zimno, niesione przez wiatr.
Otworzyła pysk i wydała z siebie cichy skowyt. Łzy popłynęły z jej zamkniętych ślepi.
Spierdalajpustko. Otworzyła oczy. Wreszcie udało jej się chociaż w pewnym stopniuodtrącić myśli. Wielkie, jasne gwiazdy zdawały się być na wyciągnięcieręki. Kąciki jej ust uniosły się nieco, a na pysku wymalował słabyuśmiech. Piękne. Zauważyła kątem oka jasne światło. Zwróciła rudy pyskku temu miejscu.
Przed jeziorem widniał kwiat, nie wyróżniał się wciemności. Zaś na nim siedział błękitny motyl. Stworzenie emanowałojasnym światłem, a z każdym uderzeniem delikatnych skrzydełek, wzbijałsię świecący dym. Postawiła uszy, podniosła się i zrobiła krok, kudziwnie znajomego. Motyl z niezwykłą gracją odbił się od kwiatu,zatrzepotał płatkami,wzbijając się w powietrze i  podleciał do wody, oświetlając błękitnątaflę. Oniemiała lisica, ruszyła w jego kierunku. Białe opuszki muskaławilgotna trawa. Tak piękny...
Motyl tańcząc z niezwykłą lekkościązbliżał się do nieruchomej wody. Śledziła każdy jego ruch. Zatrzymałasię przy wodzie. Wiatr przestał wiać, a wszystkie głosy ucichły.Skrzydełka motyla po raz ostatni odbiły się od siebie, po czym jedną znóżek dotknął powierzchni jeziora. Błysk odbił się w ślepiach lisicy,by po chwili ogarnęła je zupełna ciemność. Serce lisicy przestało bić.Znieruchomiała. ŹrenicaGloli stała się szeroka. Zauważyła. Uśmiechnęła się zawadiacko iruszyła szybkim truchtem w  stronę drzew, zza których czuła emanującąenergie. Zgodnie z jej oczekiwaniami, za czarną rośliną wisiała
wpowietrzu kula, jaśniejąca wewnętrznym blaskiem. Czując, że kulazaczyna pulsować, podeszła do niej, stawiając uszy. Podniosła się natylnie łapy, a przednie oparła na okręgu. Zmrużyła ślepia, kiedy tenpoczął świecić coraz jaśniej. Znała doskonale jego właściwość. Jużniedługo.
...
Jej skronie pulsowały. Oddychała jak zawsze ztrudem. Zapomniała o wszystkim, co bolało wcześniej. Jak po działaniusilnego narkotyku. W otoczeniu nic nie wydawało jej się dziwne. Nicdziwniejszego niż zwykle. Fioletowa woda, po której stąpała i którajeszcze minuty temu była trawą, parowała. Po ciemnym niebie błądziłyróżowe chmury, a księżyc przypominał rozmytą plamę. Co jakiś czas tużprzed nią przepływała jakaś błękitna postać, pozostawiając za sobąwłóknistą sieć. Widząc przed sobą ciałolisicy, swoje ciało, otoczone fioletową aurą, zatrzymała się.Przekrzywiła pysk, lustrując je wzrokiem. Jako, że zatrzymała się,woda, krążąca nieprzerwanie wokół niej
oblepiła futro. Wytrzepałasię. Nerwowo odwróciła pysk, gdy po prawej stronie zauważyła ruch. Jejbłękitne ślepie błysnęło. Niczym jaszczurka po niewidzialnej ścianiesunął stwór, podobny do człowieka. Nagi jednak i wyraźnie zmasakrowany.Krwawiąca szrama przechodząca przez jego twarz i pierś wzmacniałaefekt. Dysząc ciężko kierował on krok w stronę lisicy. Uśmiechnął się,odsłaniając czarne zęby. Zostaw moją siostrę... Uniosła wargi i kulącuszy rzuciła się na napastnika.
Kiedy jednak już miała zatopić wnim szpony, ten rozmył się. Upadła na ziemię,  przeturlała się kilkarazy, zatrzymując pazurami i podniosła. Wypluła z pyska atramentowąkrew. Podeszła do lisicy i położyła się obok niej. Na pysku skkubamalowała się jakby troska? Jednak kula zebrała już wystarczającą ilośćenergii.
Jah zaskomlała cicho, czując jak ta wyciąga z niej życie. Jeszcze chwilę... chwilę...
...
Długi, ciemny tunel. Wydając z siebie ciche skomlenie, biegła. Musizdążyć, musi, musi. Jedynym oświetleniem, były emanujące wzory naścianach, przypominające poplątane kwiaty. Stukot pazurów obijającychsię o marmurową posadzkę niósł się echem. Nie mogła być pewna, jedynymkierunkowskazem, był instynkt. Ten jednak, kazał biec. Biec, biec jaknajszybciej.
Zakręt. Ślizgając się na posadzce, uderzyła masywnym ciałem o wielką ścianę, nie przystanęła jednak.
Poczuła,jak krew ciśnie jej się do ust. Zobaczyła, że korytarz kończy się ślepąuliczką. Coś podpowiadało jej, że biegnięcie do samego końca jeststratą cennego czasu, ale była też druga podpowiedź, silniejsza, by niepoddawać się. Kiedy była już tuż przy ścianie, otworzyła oczy inaczej.Zauważyła kulę, jaśniejącą wewnętrznym światłem. Jej pysk wykrzywił zwycięski uśmiech. Kula błysnęła.
...
Wstała i rozejrzała się. Zdawało się jej, że czuje jeszcze w pysku czarną krew. Tak szybko zmieniała ciała.
Ale co oznaczać miała fioletowa aura? Aura umarłych? Spojrzała na ogromny księżyc.
ZauważyłaBirdlay, Viime i Mikeygo, idących w stronę źródła. Wykrzesała z siebieprzyjazny uśmiech i ruszyła w ich kierunku. Obeszła błękitną wodę,stając na spotkanie. Ci jednak wciąż zdawali się jej nie widzieć.
Zrobiłakilka kroków w stronę przyjaciółki, wołając do niej przyjazne słowa,jednak ta przeszła obok lisicy, nawet na nią nie spojrzawszy. Glolaskuliła uszy, czując zapach przechodzącej. Otworzyła pysk, by sięodezwać, jednak niemiała już siły. Spuściła pysk. Viime szedł tuż za Birdlay, obydwojeusiedli przed źródłem i spojrzeli w nieruchomą taflę. Wilk odwróciłpysk i zawołał w stronę rudej - No chodź do Nas -
W niej obudziłasię iskra nadziei, podniosła pysk, postawiła uszy, ruszyła w stronęwody i już chciała się odezwać, kiedy przebiegł przed nią Mikey i wpadłw objęcia Birdlay. Słowa te nie były do niej. Jednak usiadła obokBasiora. Bez celu. Pochyliła pysk i spojrzała na wodę. Widziała jedynieswoje odbicie, odbić przyjaciół nie było. Birdlay wstała jak oparzona icofnęła się.
- Glola.. - Szepnęła, patrząc na ukochanego. - Gdzie?- Zapytał ten, sprawiając wrażenie niedowiarka. Sierść na karku Mikeygonajeżyła się. Z piskiem odwrócił wzrok od tafli i podbiegł do Birdlay.
Nie wiedząc co się dzieje, prawie pewna, że oszalała, lisica wbiła wzrok w wodę raz jeszcze.
Zimny dreszcz przeszył jej ciało. Ruda postać leżała na dnie źródła. Patrzyła prosto w oczy siedzącej na brzegu.
Prosto we własne...
...
No i nagle na głowie usiadła jej kwoka =_=''
Po chwili zniosła złote jajko i wrzasnęła -dwa pięćdziesiąt proszę!!!- z czego wnioskować można, że mówi.
Kurę na obiad, jajko na deser.
We are like ice flowers
We blossom in the night
We are like ice flowers
Beauty faded in the light

_________________________
Byłam pewna, że nie da się napisać opowiadania, w którym wyrażę to, co chcę wyrazić spełniając warunki opowiadania. Udało się. Hurray.
Glola (18:00)

26 lipca 2010

Początek bez końca cz.V [Szera]

26 lipca 2010

Podkład muzyczny

Byłam łowcą, a stałam się zwierzyną. Drapieżnik, gdy się pomyli ma zawsze drugą szansę. Dla ofiary pomyłka oznacza śmierć. Teraz tak było. Znowu? Niby nigdy nic nie dzieje się dwa razy tak samo, ale jednak wszystko jest ze sobą powiązane...
Biegłam długo nie pozwalając sobie zwolnić. Wszystko działo się nie po mojej myśli. Siły zaczęły mnie opuszczać. Nie wiedziałam co się ze mną dzieje. Zawsze bieg sprawiał mi radość lecz teraz przemienił się w tragedie, której nie potrafiłam zapobiec. Chciałam krzyczeć, ale nie mogłam. Nie... Nie teraz. Zobaczyłam prześwit między drzewami. Moja szansa. Teraz, albo nigdy. Wbiłam pazury w ziemię, wyprężyłam grzbiet i resztkami sił wybiłam się w przód nabierając prędkości, która nie była bezpieczna dla mojego wycieńczonego ciała. Wszystko postawiłam na jedną kartę. Zobaczymy jak silna jestem. Poczułam jak gałązki chłostają mnie po pysku i bokach. Niektóre zadrapania zostawiały po sobie cieniutkie, zabarwione na czerwono kreski. Poczułam szarpnięcie koło oka. Wyczuwałam jak nacięcie powoli wypełnia się krwią, a mała kropla delikatnie spływa po futrze. Moje myśli zwróciły się ku elfowi. Akair był mocny i sprytny, ale w szybkości nie mógł mi dorównać. Tym razem to ja byłam górą. Uśmiechnęłam się lekko. Moją radość jednak coś przerwało. Poczułam jak kręci mi się w głowie. Zachwiało mną. Coś musnęło mój bok. Kątem oka dostrzegłam masywne drzewo, które minęłam o włos. Oczami wyobraźni ujrzałam siebie wbijającą się w pień drzewa z trzaskiem. Zacisnęłam kły starając skupić się na drodze, ale czułam, że jeszcze trochę, a stracę kontrolę nad mięśniami. Drzewa rosły już coraz rzadziej. Niedługo wydostanę się z tego cholernego lasu. Zapomniałam jak dawno nie biegałam po wolnej przestrzeni. Tutaj czułam się jak w jakimś zamknięciu. Dopiero teraz doszło do mnie jak tu jest ciasno. Każdy cień rzucany przez roślinę był niczym pręt od klatki... Poczułam lekki powiew wiatru, który wcześniej ginął wśród twardej ściany lasu. Nareszcie... Wybiegłam na otwartą przestrzeń. Nie dane mi się byłą nią cieszyć. Usłyszałam za sobą głos. Zbliżała się pogoń. Biegłam dalej przed siebie nie zatrzymując się i nie zwalniając. Nie odpuszczę. Póki wystarczy mi sił. Tym razem nie dam się tak łatwo. Moje myśli powoli stawały się rozbiegane. Dasz radę. Dam... A jednak. Los przygotował dla mnie co innego. Ujrzałam otwierającą się przede mną przepaść. Zatrzymałam się zostawiając ślady po pazurach. Podeszłam do krawędzi zerkając na czarne chmury ukrywające błękit nieba. Odwróciłam się widząc sylwetkę nadbiegającego wilka. Nie dam mu wygrać. Spojrzałam w dół na skaliste zbocze. Wyobraziłam sobie jak to będzie wyglądać. Nie będę się zastanawiać. Zamknęłam oczy. Teraz ja pociągnę za sznurki... Chciałam zrobić krok w przód, ale nie mogłam. Nie.. Nie dam rady sama tego zakończyć. Jestem na to zbyt słaba... Dlaczego? Teraz kiedy w końcu postanowiłam odzyskać kontrolę nad swoim życiem wszystko idzie nie tak jak trzeba. Co teraz? Nie miałam zamiaru się poddać, ale nie wiedziałam jak walczyć. Czułam się jak mały bezradny kociak chcący stanąć po raz pierwszy o własnych siłach, ale nie wiedzący za bardzo jak się za to zabrać, a tym bardziej jak to zrobić.
-Nie waż się iść dalej! - Krzyknął elf.
-Bo? - Poczułam jak słabnę. A więc? Co dalej? Nie...
Podkład muzyczny
Zmęczenie mnie dopadło. Zdziwiłam się tylko, że tak późno to się stało. Moje ciało osunęło się ostrożnie nie napotykając na swej drodze stałego gruntu. Powoli opadłam w przepaść. Lot w pewnym sensie sprawiał mi ulgę. Czułam, że już nic mnie nie trzyma. Powinnam się bać. Bać tego co będzie później. Bólu, który czeka mnie przy spotkaniu z ziemią... To jednak nie miało teraz większego znaczenia. Poczułam tylko swobodę jakiej nigdy nie miałam. Dlaczego to musiało się tak skończyć? Nie wiem. Jest to tajemnica, która nigdy nie zostanie ujawniona. Ale czy to teraz ważne?
Ziemia znajdowała się bliżej niż mi się wydawało. Moje bezwładne ciało obróciło się parę razy i uderzyło o skały. Pisnęłam tylko. Na nic więcej nie miałam już siły. Zamknęłam powieki. Poczułam jak wiatr tańczy w mojej sierści kołysząc ją delikatnie na boki. Tak dawno tego nie robił. Jednak po chwili uciekł wirując radośnie między półkami skalnymi. Zapadła cisza, która jednak nie trwała długo. Usłyszałam jak pierwsze krople deszczu spadają ku ziemi w swoim własnym wyścigu, aby potem tylko rozbić się o nią. Poczułam jak woda powoli wsiąka w moje futro łagodząc ból i przynosząc ukojenie. Spłukała ona krew i bród z mojego ciała. Leżałam nie mogąc się ruszyć. Przymknęłam powieki. Wypłynęły spod nich łzy, które znikły zmieszane z kroplami deszczu. Nikt nie zauważy, że płaczę... Przepraszam... Nie przepraszaj... To jeszcze nie koniec...
Szera (22:00)

"O poranku" [Setenes]

25 lipca 2010

"O poranku"
Gdy słońce wita się z potokami.
Orzeł beztrosko zawija skrzydłami,
Pan ten leci ponad ptakami.
By potem zniknąć za górskimi szczytami.

Drapieżniki budzą się na łowy,
Kiedy polowanie kończą sowy.
Widok ten zabiera wszelkie mowy,
Nawet gdy nie jest to obraz nowy.

Zwierzęta bronią swych własnych kniei,
I owady czujne nie wiele mniej.
A gdy w końcu obudzi się las,
Na zwierzęta z doliny nadszedł czas.

Małe gryzonie pyski wystawiają,
Za swymi wrogami się rozglądają.
Świat ten brutalny, powiem otwarcie,
Stawiając wszystko na jednej karcie.

Już to koniec na nocnej warcie,
Więc czujki nocne czas macie.
Nie marnujcie go zwykłe spanie,
Bo odpoczywać można o wiele wspanialej.

Kiedy nocne stado zatacza krąg życia,
rozpoczyna swe prace od porannego mycia.
Wilki zakończyły swoje nocne powycia,
By także dołączyć do stadnego życia.

Gdy HOTN rozwija swe błogie talenty,
Ktoś inny zaczyna zaraz zamęty.
Ale bobry uwagi nie zwracają,
Tylko ścinają jakaś kłodę starą,
I już wiadomo, wiadomo na pewno,
Iż HOTN oddycha już piersią pełną!
Setenes (20:33)

25 lipca 2010

Opowiadanie stadne cz.1 [Aldieb]

25 lipca 2010


Wyszłam z jaskini wdychając w nozdrza rześkie powietrze. Ruszyłam powoli przed siebie, stąpając po mokrej od rosy trawie, jednocześnie zdając sobie sprawę z dokuczliwego drapania w gardle.
Urgh. Walić to. Najwyżej się rozchoruję.
Przyspieszyłam do biegu rozkoszując się ciepłymi powiewami powietrza i rozmyślając o tym co zrobię, jak dotrę do celu.
            Wczoraj wieczorem dopytałam się Tiary, gdzie dokładnie znajdowała się chatka, na którą trafiła podczas wykonywania swojego zadania. Ti razem z Aspeney zabiły ludzi w niej mieszkających, ale chatka nadal stała. Jakiś głupi człowiek mógł się tam wprowadzić, zacząć wycinać lasy lub wymyślić jeszcze coś idiotyczniejszego. Już samo to, że wybudowali tą chałupę na NASZYCH terenach było niedopuszczalne. Budynek należałoby zniszczyć, ale chatka stałą tam tak długo, że mogły się wprowadzić do niej jakieś zwierzęta, a w środku mogły pozostać przedmioty szkodliwe dla środowiska, albo takie które po podpaleniu by wybuchły. Chciałam się najpierw ich pozbyć, nie mogłam ryzykować.
Zwolniłam wyczuwając słaby zapach ludzki. Szłam, ostrożnie stąpając po ściółce leśnej i rozglądając się uważnie dokoła. Odskoczyłam przestraszona, kiedy szturchnęłam łapą jakąś puszkę, po czym syknęłam ze złością przez zęby.
- Trudno - mruknęłam - później się tym zajmę.
Ruszyłam dalej, z niesmakiem patrząc na szkody, jakie pozostawili po sobie dwunożni. Mimo, że czas zdążył je już zatrzeć, nadal były widoczne.
             W końcu ujrzałam drewniany budynek. Zdwoiłam czujność, obserwując go z uwagą. Trawa w okolicy była wydeptana, rośliny połamane, a zauważyłam też kilka ściętych drzew.
            W tym momencie wyczułam obcy mi zapach. Czułam już go wcześniej, ale nie zwróciłam na niego większej uwagi. Teraz woń była dużo silniejsza. Było w niej coś znajomego, jednak nie mogłam dopasować jej do żadnego ze znanych mi stworzeń.
Pewnie ludzie coś ze sobą przytargnęli i teraz się zepsuło - pomyślałam i nie wyczuwając niczyjej obecności podeszłam bliżej, na werandę i stanęłam przed drzwiami. Uniosłam przednie łapy, lewą opierając na drewnie, a prawą naciskając klamkę. Nic z tego. Drzwi były zamknięte na klucz. Poszłam za róg domu i znalazłam tam otwarte na oścież okno. Oparłam się przednimi łapami o parapet, zaglądając do środka. Meble i wnętrze było wykonane z drewna. Nie zauważyłam żadnych ozdób, ani zbędnych przedmiotów. Pod oknem stała komoda, po jej dwóch bokach identycznie pościelone łóżka. Dalej, po lewej stronie był stół, a naprzeciwko drzwi wejściowe. Tuż za stołem znajdowało się wejście do jakiegoś pomieszczanie, jednak z miejsca, w którym stałam, nie dało się tam zajrzeć. Dalszy widok zasłaniało mi przepierzenie, zaczynające się od prawej ściany i kończące się na środku pokoju. Na lewo od niego, za przejściem, był mniejszy stolik, jednak tak samo jak poprzedni był pusty. Za przegrodą zauważyłam jakieś maszyny. Wyglądały dziwnie w tym miejscu, kontrastując się z drewnianym wystrojem wnętrza. W całym pomieszczeniu panował idealny ład i porządek, miejsce wyglądało na nieużywane od miesięcy.
            Odepchnęłam się od okna i powędrowałam dalej, otaczając dom. Do jego tylnej ściany było dobudowane jakieś dodatkowe pomieszczenie, z wielkimi podwójnymi drzwiami, jednak były zamknięte na kłódkę. Nie mając ochoty się z nimi siłować, powróciłam pod okno.
            Wskoczyłam do pokoju, odpychając się od parapetu, by przeskoczyć nad komodą i wylądowałam na podłodze. To co rzuciło mi się najpierw w oczy, to brak jakichkolwiek zanieczyszczeń. Nigdzie nie było plam, pleśni czy kurzu, czego można byłoby się spodziewać po opuszczonym domu. Poszłam dalej, stukając pazurami po drewnianej powierzchni. Zajrzałam za cienką ściankę, ze zdziwieniem odkrywając cały rząd mechanizmów, poustawianych pod dwoma ścianami. Zauważyłam kilka znanych mi komputerów, ale reszty urządzeń nie potrafiłam rozpoznać. Niektóre miały ekrany, inne same przyciski i dźwignie. Były różnych rozmiarów, niektóre stały na stołach, a inne były tak duże że, żeby się zmieścić, musiały zostać umieszczone wprost na podłodze. Ciche buczenie zdradzało o tym, że maszyny były włączone.
            Coraz mniej mi się to podobało. W dodatku wewnątrz chatki, niezidentyfikowany zapach był jeszcze silniejszy. Nieprzyjemny dla nozdrzy, sprawiał, że rodził się we mnie niepokój.
            Zerknęłam w bok, po raz pierwszy zauważając jeszcze jedne drzwi. Zaciekawiona, postąpiłam tak samo jak przy drzwiach wejściowych, ale te w przeciwieństwie do poprzednich, z łatwością ustąpiły. Z pomocą nikłego światło docierającego tu z trudnością z otwartego okna, zajrzałam do środka. Pokój był mały i kwadratowy. Naprzeciwko mnie stało mahoniowe biurko, z przysuniętym do niego krzesłem. Na podłodze leżał beżowo brązowy dywan. Po za tym w pomieszczeniu, tak jak i w pozostałej części chatki, nie było żadnych ozdób. Weszłam do środka, z nadzieją, że znajdę coś na biurku. Nagle, poleciałam na pysk, zahaczając łapą o szmatę leżącą na podłodze[tekst by As 8D] i tracąc równowagę. Odwróciłam się ze złością, z zamiarem ochrzanienia, niczemu winnego przedmiotu, jednak w tym momencie w deskach ujrzałam metalową płytę. Odsunęłam materiał, odsłaniając, cały kwadrat połyskującego tworzywa. Przy jednym boku blachy był umieszczony mały okrąg. Po chwili domyśliłam się, że służy do podnoszenia metalowej zapadni. Złapałam uchwyt zębami i pociągnęłam z całej siły. Nic. Zaparłam się łapami o podłogę i pociągnęłam jeszcze raz. Klapa powoli się uniosła. Ciągnęłam dalej, cofając się kilka kroków, w końcu blacha otworzyłą się i spadła z hałasem na ziemię, ukazując kamienne schody prowadzące w dół i po kilku stopniach niknące w ciemnościach. Rozejrzałam się po pokoju, w poszukiwaniu jakiegoś przenośnego źródła światła, ale nic takiego nie dostrzegłam.
- Trudno – mruknęłam sama do siebie i weszłam na schody, wkraczając w mrok. Po kilku minutach, nie byłam wstanie nawet dostrzec swoich łap. Chwilę potem schody się skończyły, zmieniając się w równą powierzchnię. Nieprzenikniona ciemność przytłaczała mnie z każdej strony, paraliżując umysł i napełniając serce lękiem. Ostrożnie stawiałam kroki, wytężając wszystkie zmysły, by nie nadziać się przypadkiem na jakąś przeszkodę.
Nagle odskoczyłam zaskoczona, wyczuwając z mojej prawej strony pustkę. Zamarłam w oczekiwaniu, nie wiedząc czego się mogę spodziewać.
Chwila… uspokój się idiotko. To przecież oczywiste, że mogą być tu jakieś odgałęzienia. – skarciłam samą siebie w myślach.
Ruszyłam dalej, omijając boczne przejścia i idąc przez cały czas środkiem tunelu. W pewnym momencie zdałam sobie sprawę, z tego, że dobiegają mnie czyjeś głosy. Ludzkie głosy…
Próbowałam wychwycić z nich jakieś słowa, jednak wciąż byłam za daleko. Moje mięśnie mimowolnie się napięły, gotowe w każdej chwili by ruszyć do ataku lub ucieczki. Z każdym krokiem coraz wyraźniej słyszałam głosy. Ludzi było dwoje, kobieta i mężczyzna. Rozmawiali swobodnie, najwyraźniej nie spodziewając się, że ktoś ich może podsłuchać.
            Zatrzymałam się, zauważając przymknięte drzwi, z pod których sączyło się jasne, żarówkowe światło. Podeszłam bliżej, w nadziei, że dowiem się czegoś więcej.
- Obiekt 321 jest bardzo silny. Jestem ciekawa jaki będzie efekt naszych prac nad nim. – moich uszu wyraźnie dobiegł kobiecy głos.
- Tak, ale wygląda na zwykłego wilka, raczej nie pochodzi z tamtego stada. - padła odpowiedź.
Stada...? Coraz bardziej zaciekawiona, przesunęłam łapą drzwi i wetknęłam między nie, a framugę, nos, zerkając do środka. Podłoga była pokryta szaro-białymi kafelkami. Całe wnętrze przypominało laboratorium, którego nigdy na oczy nie widziałam, ale słyszałam z opowieści. Na środku stał stół operacyjny, na którym leżał wilk. Jednak nie wyglądło na to, by pochodził z HOTN. Nad nim pochylała się rudowłosa kobieta, w białym fartuchu. Wyczułam od niej zapach, który unosił się w chatce i całej jej okolicy. Znowu coś powiedziała, kierując słowa do osoby, która nie sięgała mojego pola widzenia. Odpowiedział ochrypły, niski głos.
            Kobieta spojrzała w moim kierunku. Zaskoczenie wykrzywiło jej kształtną twarz, usianą piegami. Krzyknęła coś, czego nie zrozumiałam i rzuciła się w moim kierunku. Odskoczyłam od drzwi, ale drogę zagrodziła mi kamienna ściana tunelu. Z pokoju wybiegły dwie postacie, zagradzając mi przejście w obydwie strony. Przejście do laboratorium było wolne, ale wiedziałam, że wchodząc tam pozbawiłabym się szans na ucieczkę. Przyjrzałam się postaci, stojącej po mojej lewej stronie. Barczysty mężczyzna obserwował mnie uśmiechając się złośliwie. Był wielki jak na człowieka. Całą swoją posturą przypominał raczej niedźwiedzia. Jednak to co zdumiało mnie w nim najbardziej to prawe ramię. Całe było wykonane z metalu.
            Podskoczyłam z piskiem, kiedy nagle, tuż obok mojego ucha, strzelił bicz. Rudowłosa też miała metalową protezę, ale tylko dłoni, w tej chwili wyrastał z niej długi bat. Nie mogła z czymś takim prowadzić żadnych badań, więc domyśliłam się, że jakimś sposobem musiała wymieniać końcówkę. Uśmiechnęła się niemal dobrotliwie i odezwała przymilnym głosem.
- No chodź, nie zrobimy Ci krzywdy.
Ta, a ja jestem królikiem i kopie dziury. – pomyślałam ironicznie.
Zerwałam się z miejsca, biegnąc w stronę mężczyzny, ale nagle zrobiłam zwrot i skoczyłam na kobietę. Zamiast ją zaatakować, odepchnęłam się z całych sił, przewracając ją na ziemię i zawracając skoczyłam na ścianę, a potem tuż pod nogi drugiego człowieka. Z radością dostrzegłam jego zdezorientowaną minę i prześlizgnęłam się pod jego umięśnionymi nogami. Już chciałam pobiec dalej, ale w tym momencie otrzymałam potężne uderzenie metalową pięścią w głowę. Ostatnią myślą, jaka ukazała mi się przed straceniem przytomności było to, że to niemożliwe, żeby tak szybko zareagował.
***
            Zamrugałam powiekami, próbując otworzyć oczy. Ostre światło raziło mnie, sprawiając ból. Chciałam podnieść łeb, ale nie miałam dość sił. Byłam taka słaba…
            W końcu udało mi się otworzyć oczy.  Ze zdziwieniem stwierdziłam, że znajduję się w klatce. Łapy miałam związane sznurem. Nagle świat przesłoniła mi twarz tej samej rudowłosej kobiety. Nachyliła się nade mną, wkładając rękę między pręty. W dłoni trzymała strzykawkę. Wbiła igłę w moją łapę i wstrzyknęła zawartość. Sierść na grzbiecie zjeżyła mi się ze złości. Gdybym mogła z rozkoszą rozszarpałabym ją na strzępy. Ale nie miałam sił by nawet kiwnąć palcem. Obraz mi się rozmazał. Znowu ogarnęła mnie ciemność.
-----------------------------------------------------------------------------------
no.
To teraz macie mnie ratować 8D
Be se postanowiłąm z siebie zrobić ofiarę O3o'
----
Dobra, coś o tych ludkach:
Prowadzą badania i eksperymenty, na zwierzętach z HOTN, ponieważ odkryli, że zwierzęta z naszego stada, nie należą do zwyczajnych. Biedny wilk którego badali, musiał przez pomyłkę wkroczyć na nasze tereny.
Jednak sami Ci ludzie też nie są zwyczajni, pomijając metalowe protezy, odznaczają się niewiarygodnym refleksem, szybkością i zwinnością.
----
Następną część pisze Aspeney. W drugiej części masz wprowadzić resztę osób o3o'
Osoby, które chcą wziąć udział w stadnym opowiadaniu muszą podpisać się pod tą notką. Jednak tym samym zobowiązują się do napisania chociaż jednej części!

Dobra, mam nadzieje że opowiadanie sie podoba o_o'
Aldieb (14:01)