29 lipca 2010
MuzykaObudził mnie świerszcz. Wyjątkowo natrętny grajek, o rozstrojonych skrzypcach, danych mu przez naturę. Tak cudownie nieświadomy... Nieświadomy. Dlaczego ja muszę być świadoma? Dlaczego instynkt zastąpiła miłość, przyjaźń...
Znów przyłapałam się na rozdrapywaniu ran. Skuliłam uszy, starając się wypatrzeć złoczyńce. Jednak nie udało mi się przebić wzrokiem przez osłonę ciemności. Nie dziś, nie jutro, ale stracisz życie, głupi robalu.
Prychnęłam cicho, robiąc kolejny krok. Las tak pięknie pachniał. Słyszałam miarowe oddechy przy.. miarowe oddechy stada. Przepełniały mnie mieszane uczucia.
Środek nocy, zapewne. Ale zaraz zaraz... co świerszcz i ciemność robią pod gołym niebem?
Co drzewa robią pod gołym niebem? Albo inaczej... co ja robię w lesie?
Jak sięgam pamięcią, nie wstawałam. Czyli obudziłam się stojąc. Czyli...
Rozejrzałam się w popłochu.
Czyli lunatykowałam i nie wiem gdzie jestem... ewentualnie w międzyczasie porwali mnie kosmici i oddali z powrotem.
Rozpatrując, która opcja jest bardziej prawdopodobna, ruszyłam w stronę, z której przyszłam, starając się kierować po śladach.
Po pięciu minutach zauważyłam, że nie zauważyłam jeszcze nikogo.
Jak daleko można dojść śpiąc do cholery?
...
Po kolejnych minutach, ciągnących się w nieskończoność i ponad dziesięciu groźbach, kierowanych do zielonych skrzypków, wyszłam na wielką polanę.
Ucieszyłam się, pamiętając, że na owej polanie położyliśmy się do snu.
Zobaczyłam Aspeney, siedzącą, z pyskiem ponad wysoką trawą. Nie spała.
Ruszyłam wolnym truchtem, uśmiechając się do niej.
I w tej chwili znieruchomiałam.
Najwyraźniej, nie tylko ja ją dostrzegłam.
Kilka metrów za nią, czając się szło dziwne stworzenie. Jedno z tych, które wczoraj atakowały nas. Aspeney miała na nie jakąś nazwę, ale jak dla mnie były to hybrydy.
Człowieka i hieny. Zauważyłam też, że za hienoludziem szli jego pobratymcy. Tak świetnie. Cudownie. Stapiali się z otoczeniem lasu, nim nie wyszli na łąkę nie sposób było ich zauważyć.
Kotka rozglądała się, czując jakby nadciągające niebezpieczeństwo.
Cholera. No za Tobą no!
Stwierdziłam, że muszę ją ostrzec. Chociaż sama również nie chciałam stać się obiadem jakiegoś skrzyżowania.
On był jednak coraz bliżej. A mnie od przyjaciółki dzieliły metry wysokiej trawy. Dlaczego muszę być małą lisicą ?! Zobaczyłam wśród trawy ruch. Lady Killer podniosła się, warcząc cicho i powiedziała coś do As.
Wiem co zrobię.
Podeszłam do jednego z drzew, jako, że było pochyłe, wspięłam się na nie. Najwyżej, jak mogłam. Weszłam na jedną z gałęzi, poziomą (tak, wiem, dziwne to drzewo) i patrzyłam w wyczekiwaniu na spojrzenie którejś z obudzonych dziewczyn. Kiedy irbisica skierowała wzrok w miejsce za drzewem, rzuciłam się przed siebie, drąc się "ASPENEY, ZA TOBĄ!" W prawdzie jestem pewna, że zauważyła, bo wstała, mówiąc coś do Lady, ale mój alarm nie był raczej tym, co zamierzałam.
Jako, że w wykrzyczeniu zdania przeszkodziło mi zderzenie z ziemią, twardszą z resztą, niż się spodziewałam, brzmiało to tak "ASPENEY, ZATO (JEBUDUP)"
Nie, nie, nie! Miała się odwrócić!
Zamiast tego, zaczęła bacznie przyglądać się miejscu, gdzie dokonałam prawie samobójstwa. A Lady poszła w jej ślady !!!
Zajebiście, zajebiście, zajebiście.
No nie rzucę się z drzewa jeszcze raz, krzycząc "BĄ", co byłoby dokończeniem mojego komunikatu.
Właśnie, właśnie, straciłam z wzroku hienoludy...
Krzyk Jenny dobrze mi o nich przypomniał.
Walić. Rzuciłam się biegiem przez wysoką trawę.
Chociaż... po metrze zrezygnowałam.
Kulejąc i sycząc wróciłam pod drzewo.
Już wiem, co macie na myśli pisząc o "chłoszczących gałązkach"
Nie widzę ich... nie widzę... Stanęłam na tylnych łapach, jako że głowa Aspeney znikła z pola mojego widzenia.
Co z nimi będzie, co z nimi będzie, co z nimi będzie...
Przyłapałam się na kręceniu w kółko.
- Glola! Tylko nie idź sama! - Usłyszałam jeszcze czyjś krzyk. Zatrzymałam się i znów stanęłam na tylnych łapach.
Przeszedł mnie zimny dreszcz.
(Tak, wiem, że dzwoneczki zajebiście do tego pasują. Ale nie ma piosenki, która zmieniałaby się w połowie.)
Chienolud jedną ręką obejmował Aspeney w pasie, drugą trzymał ją za piersi. Śmiał się złośliwie, widząc bezradność rudej. Krzyknęła i uderzyła go łokciem. Tee walczył z drugim potworem, jednak ten tyłem dzidy uderzył go w skroń, na co wilk stracił przytomność. Mi chan niesiona była przez innego. Odwróciłam wzrok.
Wiem, co muszę zrobić.
Oni są tam z mojej winy, To ja odwróciłam wzrok Aspeney. To ja, to moja wina.
...
Biegłam już od jakiegoś czasu, dochodził świt. Dysząc ciężko zatrzymałam się i przewróciłam na bok. Nie mogę, no nie mogę no.
-Glolka! - Krzyknęła Lu, podchodząc do mnie.
Wstałam, jako że nie mogę pokazać zmęczenia.
- Ja... Oni... Hieny... ludzie... Aldieb... - Dysząc nie mogłam nic więcej z siebie wykrztusić. Coś to nie-pokazywanie zmęczenia mi nie szło... - Weź jeszcze kilka osób i idź w stronę obozu hienoludzi... Tam są wszyscy... - Powiedziałam tylko to, a Luna rzuciła się biegiem za siebie. Po posiłki? Kurde, głodna jestem.
Gloo, ogarnij się. Znowu przyłapałam się na gadaniu sama ze sobą.
I znowu przyłapałam się na tym, że na czymś się przyłapałam.
Cholera.
...
Ślimak!!!
Ślimak?
Ślimak!!!
ATAKUJ!
śniadanie!
obiad!
kolacja!
ślimak!
Gdzie?
No teraz to Ci uciekł pało !!!
JA? JA PAŁĄ?!
Czekaj... czekaj... ŚLIMAK!!!
ATAAAAAAAK
DIS IS SPAAARTAA!!!
_____________
No to tak.
Ja się teraz odrywam i ciąg dalszy napiszę później, prawie oddzielnie, bo raczej nie wpłynie to na Wasze losy xP
Ciąg dalszy pisze Lunelcja albo Anaid :D Która z Was ce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz