-Cholera. - zanurzyłam stopę w
zimnejwodzie. Moja skóra w takich upałach nie była lodowata, nie była
nawetchłodna, była letnia.
-Cholerny ukrop, cholerne słońce. - syczałampod nosem gapiąc się w iskrzącą się na niebie, ogromną złotą kulę. Odrana wszystko było dla mnie cholerne, albo i jeszcze gorsze.
Odjakiegoś czasu moją głowę zaprzątała myśl jak naprawić coś, co nie jestzepsute, ale takie się wydaje. Ratować...? Przeczekać...? Zostawić?!Zdecydowanie ratować. Cichy szept odbił się echem wokół mnie
- Ratować. Ratować. Ratować... - Dobra, dobra.
-JASNA CHOLERA! - wydarłam się na cały głos i niemalże podskoczyłam zradości. Zimna kropla deszczu spadła na mój kark. Cudownie zimna.Cudownie, cholernie zimna! Taka cholerność mi się podobała.Zachichotałam pod nosem, ale daleko mi było do wesołości. Rozpadało sięna dobre. Siedziałam nad jeziorem mocząc stopy w wodzie, a całe mojeciało spływało wodą. Wzdrygnęłam się ledwo widocznie i zauważyłam, żena moim ramieniu pojawiła się gęsia skórka. O, na drugim też, nabrzuchu i dekolcie też. Wyrwał mi się cichy pomruk zadowolenia, którymi nie pomógł, a tylko przywołał kolejną falę wyrzutów sumienia,dręczącej tęsknoty i zupełnie innego odczucia, bardziejfizjologicznego...Milcz!
Tym razem zastanawiałamsię, czego wszyscy chcą ode mnie?! Pomocy, wsparcia, mojej obecności,ciepła. Była taka jedna osoba, która nie musiała o to prosić, tegochcieć. Dawałam to wszystko, nie, ujmę to inaczej, wydawało mi się, żerobiłam wszystko aby miała to zawsze. Dół, góra, dół, góra.... Terazchyba wracałam na górę, już jakiś czas temu wspięłam się na pierwszystopień tych długich schodów prowadzących na szczyt szczęścia iwszystkiego co dobre. Ale teraz nasuwa się pytanie. Czy na prawdęwszyscy, którzy czegoś ode mnie oczekują, nie oczekują zbyt wiele?Jestem w stanie oddać się w całości mojej jednej osobie, ale przy tymnie pozwolić na to by inni nie musieli czekać z irytacją, aż w końcusobie o nich przypomnę. Nie jestem pewna czy umiem tak zrobić. Przykre,ale prawdziwe. Niektórzy uważają, że zbyt bardzo angażuję się w to naczym mi najbardziej zależy.
Jak dotąd udało mi siępotwierdzić w 100 % teorię, że wampir potrzebuje chłodu. A, no ijeszcze szukałam innego nazewnictwa dla mojej rasy. Tak jak swego czasuszukano dla mnie odpowiedniego 'przedrostka'. "Panna", e-e, odpada."Pani" ? Zbyt poważne. Wyjazd. "Dziewica" ? Kto wpadł na takiidiotyczny pomysł. Ouh. Zbaczam z głównego tematu.
Położyłamsię na plecach, na mokrej trawie. Zanurzyłam opuszek palca w wodzie ikreśliłam na tafli kółka. Zamknęłam oczy. Zasnęłam.
- Bo Ty takpięknie pachniesz...- nieposłuszny szept wydostał się z moich ust. Niemogłam dłużej z tym zwlekać. Nie leżałam zbyt długo, a jużpotrzebowałam wstać i iść dalej. Cała ja. Pokręciłam głową zniezadowoleniem, ale wstałam i ruszyłam energicznie w dobrze znaną mistronę, nie tylko mi.
Weszłam niepewnie na werandę. Nacisnęłam klamkę, a drzwi uchyliły się z cichym skrzypnięciem.
-Notak, trzeba było naoliwić i ten nieszczęsny nowy zamek...-mimowolnieuśmiechnęłam się. Coraz odważniej stawiałam kroki w tym miejscuprzepełnionym moim ulubionym zapachem, każdy element tego domu pachniałtak, jak właściwie powinien, dla mnie. Rozejrzałam się dookoła i kumojemu zdziwieniu, nie znalazłam na suficie żadnych pajęczyn. Było tuczysto. Weszłam do kuchni, odruchowo przetarłam stół ściereczką,zbierając z niego maleńką warstwę kurzu. Nie tak to sobie wyobrażałam.Wyszłam na korytarz, na schody. Szłam w górę przesuwając dłonią pobalustradzie. Doszłam do drzwi ciemniejszych niż inne. Tam pachniałonajpiękniej. Najintensywniej. Bez wahania weszłam do środka i ułożyłamsię na łóżku opatulając się kołdrą.
-----------
Taki random. Jutro będę czytać wszystkie notki.
-Cholerny ukrop, cholerne słońce. - syczałampod nosem gapiąc się w iskrzącą się na niebie, ogromną złotą kulę. Odrana wszystko było dla mnie cholerne, albo i jeszcze gorsze.
Odjakiegoś czasu moją głowę zaprzątała myśl jak naprawić coś, co nie jestzepsute, ale takie się wydaje. Ratować...? Przeczekać...? Zostawić?!Zdecydowanie ratować. Cichy szept odbił się echem wokół mnie
- Ratować. Ratować. Ratować... - Dobra, dobra.
-JASNA CHOLERA! - wydarłam się na cały głos i niemalże podskoczyłam zradości. Zimna kropla deszczu spadła na mój kark. Cudownie zimna.Cudownie, cholernie zimna! Taka cholerność mi się podobała.Zachichotałam pod nosem, ale daleko mi było do wesołości. Rozpadało sięna dobre. Siedziałam nad jeziorem mocząc stopy w wodzie, a całe mojeciało spływało wodą. Wzdrygnęłam się ledwo widocznie i zauważyłam, żena moim ramieniu pojawiła się gęsia skórka. O, na drugim też, nabrzuchu i dekolcie też. Wyrwał mi się cichy pomruk zadowolenia, którymi nie pomógł, a tylko przywołał kolejną falę wyrzutów sumienia,dręczącej tęsknoty i zupełnie innego odczucia, bardziejfizjologicznego...Milcz!
Tym razem zastanawiałamsię, czego wszyscy chcą ode mnie?! Pomocy, wsparcia, mojej obecności,ciepła. Była taka jedna osoba, która nie musiała o to prosić, tegochcieć. Dawałam to wszystko, nie, ujmę to inaczej, wydawało mi się, żerobiłam wszystko aby miała to zawsze. Dół, góra, dół, góra.... Terazchyba wracałam na górę, już jakiś czas temu wspięłam się na pierwszystopień tych długich schodów prowadzących na szczyt szczęścia iwszystkiego co dobre. Ale teraz nasuwa się pytanie. Czy na prawdęwszyscy, którzy czegoś ode mnie oczekują, nie oczekują zbyt wiele?Jestem w stanie oddać się w całości mojej jednej osobie, ale przy tymnie pozwolić na to by inni nie musieli czekać z irytacją, aż w końcusobie o nich przypomnę. Nie jestem pewna czy umiem tak zrobić. Przykre,ale prawdziwe. Niektórzy uważają, że zbyt bardzo angażuję się w to naczym mi najbardziej zależy.
Jak dotąd udało mi siępotwierdzić w 100 % teorię, że wampir potrzebuje chłodu. A, no ijeszcze szukałam innego nazewnictwa dla mojej rasy. Tak jak swego czasuszukano dla mnie odpowiedniego 'przedrostka'. "Panna", e-e, odpada."Pani" ? Zbyt poważne. Wyjazd. "Dziewica" ? Kto wpadł na takiidiotyczny pomysł. Ouh. Zbaczam z głównego tematu.
Położyłamsię na plecach, na mokrej trawie. Zanurzyłam opuszek palca w wodzie ikreśliłam na tafli kółka. Zamknęłam oczy. Zasnęłam.
- Bo Ty takpięknie pachniesz...- nieposłuszny szept wydostał się z moich ust. Niemogłam dłużej z tym zwlekać. Nie leżałam zbyt długo, a jużpotrzebowałam wstać i iść dalej. Cała ja. Pokręciłam głową zniezadowoleniem, ale wstałam i ruszyłam energicznie w dobrze znaną mistronę, nie tylko mi.
Weszłam niepewnie na werandę. Nacisnęłam klamkę, a drzwi uchyliły się z cichym skrzypnięciem.
-Notak, trzeba było naoliwić i ten nieszczęsny nowy zamek...-mimowolnieuśmiechnęłam się. Coraz odważniej stawiałam kroki w tym miejscuprzepełnionym moim ulubionym zapachem, każdy element tego domu pachniałtak, jak właściwie powinien, dla mnie. Rozejrzałam się dookoła i kumojemu zdziwieniu, nie znalazłam na suficie żadnych pajęczyn. Było tuczysto. Weszłam do kuchni, odruchowo przetarłam stół ściereczką,zbierając z niego maleńką warstwę kurzu. Nie tak to sobie wyobrażałam.Wyszłam na korytarz, na schody. Szłam w górę przesuwając dłonią pobalustradzie. Doszłam do drzwi ciemniejszych niż inne. Tam pachniałonajpiękniej. Najintensywniej. Bez wahania weszłam do środka i ułożyłamsię na łóżku opatulając się kołdrą.
-----------
Taki random. Jutro będę czytać wszystkie notki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz