22 lipca 2010
Aldieb pozwoliła mi jeszcze napisać pracę na konkurs, więc skorzystałam z okazji.
Biegnij...Biegnij, Moon...
Nigdy nie wydawało Jej się że porusza się aż tak wolno. Odległość zdawała się wcale nie zmniejszać. Zupełnie jakby stała w miejscu...
Kropelki deszczu i wiatr cięły jej pysk, sprawiały że neonowe oczy krwawiły...
Biegnij...
Ostre gałązki smagały jej ciało niczym bicze...
Biegnij...
Nie pamiętała drogi. Nie była w domu tyle lat...
Biegnij...
Łapy ślizgały się w błocie...
Biegnij...-Nie dam już rady...nie mogę już!--Krzyczała leżąc w mokrej ziemi zmieszanej z krwią.--Nie wytrzymam tego ciągłego strachu, nie mam dość siły! Słyszysz?! SŁYSZYSZ?!
Biegnij, Moon... Musisz biec...
Szczyty gór nawet nie majaczyły na horyzoncie. Nie rysowały się na nim tak dostojnie, tak niesamowicie... Czyżby ich nie było? Czyżby nigdy nie istniały? Może jej dom był tylko urojonym miejscem...? Może po prostu wierzyła w to że jest...?
-Killer, do cholery! Nie jesteś szczeniakiem! Podnieś się!--Oczy Bakary płonęły w ciemności nocy. Była w nich niema prośba...dla której Ona mogła zrobić wszystko.--Dla Niego, Killer. Dla Niego.--Dodał Demon ciszej... Dla Niego? Tak, dla Niego stanęła na drżących łapach i ruszyła przez las pozostawiając na roślinach które mijała krwawy ślad.
Góry Szlachetne które zobaczyła wśród mgieł sprawiły że poczuła przypływ nowych sił. Czy starzy przyjaciele jeszcze będą ją pamiętać...? Wciągnęła powietrze kuśtykając w ich kierunku. Szybciej już nie mogła, choć tak się starała...
-Nie...--Wyszeptała idąc po ciemnych śladach w kanionie. Wiedziała czym namalowano szlak pod jej łapami. Pozostawało pytanie, czyja to była krew...
Wszystko było tak boleśnie znajome. Każda półka skalna, każdy zakamarek... Przystanęła i niemal widziała dwa szczeniaki goniące się wokół rozgałęzionego krzaka... Słodki uśmiech Killa i melodyjny śmiech Meggie. A gdy podniosła wzrok na półce leżały leniwie dwie wilczyce... Czarna z niebieskimi przebłyskami futra i rozleniwiona o neonowych oczach... Wera i Midnight, wiecznie razem... Co takiego zmusiło je do znalezienia dwóch innych dróg?
Killer zamrugała, ale obraz sielanki nie powrócił. Poczuła dotkliwy ból który zmusił ją do dalszej wędrówki. Za zakrętem miała ich zobaczyć... Rozpoznać dzieci które teraz zapewnię były dorosłe, i znaleźć Jego...A właściwie Ich. W końcu Koji też coś znaczył... A może nie...?
Wyprostowała się i wyszła zza skał na polanę. Cały zapas powietrza opuścił jej płuca... Nikogo tam nie było... Tylko uschnięte drzewa, puste groty i głazy na których tak dawno nikt nie siedział... Każdy krok był coraz cięższy, sprawiał coraz gorszy ból. Między źdźbłami trawy błąkały się łuski po nabojach, niektóre miejsca pokrywała zaschnięta skorupa krwi...
Weszła do swojej jaskini powoli, ostrożnie, jakby bojąc się tego co tam zastanie. Trzy legowiska...puste...
Wciągnęła powietrze stojąc nad jednym. Tak bardzo chciała poczuć Jego zapach. Ale on wywietrzał przez te wszystkie lata. Znalazła tylko kilka czarnych i rudych włosów. Które były Jej, które Jego, a które Koji'ego?
Kolejne dwa legowiska też były porzucone. Hiriko i Kill... Tak namacalni a jednak tak dalecy.
Coś jeszcze musiała sprawdzić, choć niestety wiedziała co zastanie. Wbiegła do jaskini Midnight i zatrzymała się na środku. Tutaj jedna woń była wyczuwalna.
-Morte?! Morte, jesteś tutaj?!--Krzyknęła, ale echo przyniosło do niej tylko wypowiedziane słowa. Przecież on mógł jeszcze istnieć...
Podeszła do głazu na którym spała jej przyjaciółka i zauważyła na nim stare kropelki posoki. Stawiając kolejny krok usłyszała szelest papieru. Cofnęła łapę i wytężyła wzrok.
Mid, przyjdź do mnie z Meg. Zapoznają się z Killem.Twoja Wera. Na kartkę spadła maleńka kropelka krwawej łzy. Przypomniała sobie zmieszanie obydwu szczeniaków- przybranych dzieci a potem ich wspólne zabawy i później wielką miłość. Spojrzała na ich dziecięce rysunki, szczególnie ten jeden przedstawiający cztery dorosłe wilki i trzy szczenięta. Pod każdym był jedne podpis: ,Ciocia Wercia, Ciocia Mid, Wujek Power, wujek Koji, Meggie, Kill i Hiriko.'
Killer uśmiechnęła się gorzko, wzrokiem prześlizgując po grocie. Natrafiła na zaschnięty pęk niezapominajek.
Muszę wyjechać, a te kwiaty będą Ci o mnie przypominały. Słowa Morte rozbrzmiały w jej głowie, przypominała sobie Jego zęby zatopione w szyi Midnight... I tym bardziej niesamowitą przyjaźń między Wilkołakiem i Wampirzycą.
Wyszła na polanę i położyła się w zielonej trawie. Pamiętała wszystko dokładnie, każdą kłótnię i koncerty, każdą nową osobę i każdego zdrajcę którym potem ona sama się stała, a Midnight nie potrafiła już wybaczyć.
Wiatr przywiał Jej nową woń, za którą podążyła w las. Poznała drzewo na którym lubiła siedzieć jako kobieta z czarnymi lokami i z lampionem w dłoni, okryta ciemnym płaszczem. Poznała każde miejsce związane z członkami Stada Szlachetnych.
A potem nagle zatrzymała się wpatrując w źródło woni. Upadła na ziemię i z przeraźliwym krzykiem rozpaczy doczołgała do Niego.
Rude futro było już niemal nie widoczne, w wielu miejscach kości przebiły pergaminową skórę. Oczy dawno zapadły się w głąb czaszki, a woń rozkładu była nie do zniesienia. Widziała co go zabiło. Czaszkę ozdobiła dziura po przebiciu kuli. Krwawe łzy spływały na Jego ciało, na wieki ułożone w lesie.
Wiesz co, Kotku? Jesteś nikim. Rozumiesz? Nikim. Nikim dla mnie i dla całego stada. Możesz się wynieść, będzie tak najlepiej. Jej własne słowa rozwarły ranę jaka pojawiła się w jej sercu gdy go zobaczyła. Czyli po jej odejściu wrócił do stada by umrzeć w tak niegodny sposób...?
Poczuła że Bakara się oddala. Wiedział kiedy wolała zostać sama ze swoimi myślami, choć bawiły go zapewnię jako Demona.
Bawiła się Koji'm, był dla niej chyba naprawdę nikim... Więc dlaczego tak bolało? Dlaczego nie mogła znieść myśli że umarł tu, w tym Szlachetnym lesie, w tych Szlachetnych górach bez niej? Dlaczego cierpiała inaczej niż zwykle...? Czyżby myliła się co do własnych uczuć...?
Delikatnie położyła łeb obok Jego pyska i zamknęła oczy.
Nigdy nie wydawało Jej się że porusza się aż tak wolno. Odległość zdawała się wcale nie zmniejszać. Zupełnie jakby stała w miejscu...
Kropelki deszczu i wiatr cięły jej pysk, sprawiały że neonowe oczy krwawiły...
Biegnij...
Ostre gałązki smagały jej ciało niczym bicze...
Biegnij...
Nie pamiętała drogi. Nie była w domu tyle lat...
Biegnij...
Łapy ślizgały się w błocie...
Biegnij...-Nie dam już rady...nie mogę już!--Krzyczała leżąc w mokrej ziemi zmieszanej z krwią.--Nie wytrzymam tego ciągłego strachu, nie mam dość siły! Słyszysz?! SŁYSZYSZ?!
Biegnij, Moon... Musisz biec...
Szczyty gór nawet nie majaczyły na horyzoncie. Nie rysowały się na nim tak dostojnie, tak niesamowicie... Czyżby ich nie było? Czyżby nigdy nie istniały? Może jej dom był tylko urojonym miejscem...? Może po prostu wierzyła w to że jest...?
-Killer, do cholery! Nie jesteś szczeniakiem! Podnieś się!--Oczy Bakary płonęły w ciemności nocy. Była w nich niema prośba...dla której Ona mogła zrobić wszystko.--Dla Niego, Killer. Dla Niego.--Dodał Demon ciszej... Dla Niego? Tak, dla Niego stanęła na drżących łapach i ruszyła przez las pozostawiając na roślinach które mijała krwawy ślad.
Góry Szlachetne które zobaczyła wśród mgieł sprawiły że poczuła przypływ nowych sił. Czy starzy przyjaciele jeszcze będą ją pamiętać...? Wciągnęła powietrze kuśtykając w ich kierunku. Szybciej już nie mogła, choć tak się starała...
-Nie...--Wyszeptała idąc po ciemnych śladach w kanionie. Wiedziała czym namalowano szlak pod jej łapami. Pozostawało pytanie, czyja to była krew...
Wszystko było tak boleśnie znajome. Każda półka skalna, każdy zakamarek... Przystanęła i niemal widziała dwa szczeniaki goniące się wokół rozgałęzionego krzaka... Słodki uśmiech Killa i melodyjny śmiech Meggie. A gdy podniosła wzrok na półce leżały leniwie dwie wilczyce... Czarna z niebieskimi przebłyskami futra i rozleniwiona o neonowych oczach... Wera i Midnight, wiecznie razem... Co takiego zmusiło je do znalezienia dwóch innych dróg?
Killer zamrugała, ale obraz sielanki nie powrócił. Poczuła dotkliwy ból który zmusił ją do dalszej wędrówki. Za zakrętem miała ich zobaczyć... Rozpoznać dzieci które teraz zapewnię były dorosłe, i znaleźć Jego...A właściwie Ich. W końcu Koji też coś znaczył... A może nie...?
Wyprostowała się i wyszła zza skał na polanę. Cały zapas powietrza opuścił jej płuca... Nikogo tam nie było... Tylko uschnięte drzewa, puste groty i głazy na których tak dawno nikt nie siedział... Każdy krok był coraz cięższy, sprawiał coraz gorszy ból. Między źdźbłami trawy błąkały się łuski po nabojach, niektóre miejsca pokrywała zaschnięta skorupa krwi...
Weszła do swojej jaskini powoli, ostrożnie, jakby bojąc się tego co tam zastanie. Trzy legowiska...puste...
Wciągnęła powietrze stojąc nad jednym. Tak bardzo chciała poczuć Jego zapach. Ale on wywietrzał przez te wszystkie lata. Znalazła tylko kilka czarnych i rudych włosów. Które były Jej, które Jego, a które Koji'ego?
Kolejne dwa legowiska też były porzucone. Hiriko i Kill... Tak namacalni a jednak tak dalecy.
Coś jeszcze musiała sprawdzić, choć niestety wiedziała co zastanie. Wbiegła do jaskini Midnight i zatrzymała się na środku. Tutaj jedna woń była wyczuwalna.
-Morte?! Morte, jesteś tutaj?!--Krzyknęła, ale echo przyniosło do niej tylko wypowiedziane słowa. Przecież on mógł jeszcze istnieć...
Podeszła do głazu na którym spała jej przyjaciółka i zauważyła na nim stare kropelki posoki. Stawiając kolejny krok usłyszała szelest papieru. Cofnęła łapę i wytężyła wzrok.
Mid, przyjdź do mnie z Meg. Zapoznają się z Killem.Twoja Wera. Na kartkę spadła maleńka kropelka krwawej łzy. Przypomniała sobie zmieszanie obydwu szczeniaków- przybranych dzieci a potem ich wspólne zabawy i później wielką miłość. Spojrzała na ich dziecięce rysunki, szczególnie ten jeden przedstawiający cztery dorosłe wilki i trzy szczenięta. Pod każdym był jedne podpis: ,Ciocia Wercia, Ciocia Mid, Wujek Power, wujek Koji, Meggie, Kill i Hiriko.'
Killer uśmiechnęła się gorzko, wzrokiem prześlizgując po grocie. Natrafiła na zaschnięty pęk niezapominajek.
Muszę wyjechać, a te kwiaty będą Ci o mnie przypominały. Słowa Morte rozbrzmiały w jej głowie, przypominała sobie Jego zęby zatopione w szyi Midnight... I tym bardziej niesamowitą przyjaźń między Wilkołakiem i Wampirzycą.
Wyszła na polanę i położyła się w zielonej trawie. Pamiętała wszystko dokładnie, każdą kłótnię i koncerty, każdą nową osobę i każdego zdrajcę którym potem ona sama się stała, a Midnight nie potrafiła już wybaczyć.
Wiatr przywiał Jej nową woń, za którą podążyła w las. Poznała drzewo na którym lubiła siedzieć jako kobieta z czarnymi lokami i z lampionem w dłoni, okryta ciemnym płaszczem. Poznała każde miejsce związane z członkami Stada Szlachetnych.
A potem nagle zatrzymała się wpatrując w źródło woni. Upadła na ziemię i z przeraźliwym krzykiem rozpaczy doczołgała do Niego.
Rude futro było już niemal nie widoczne, w wielu miejscach kości przebiły pergaminową skórę. Oczy dawno zapadły się w głąb czaszki, a woń rozkładu była nie do zniesienia. Widziała co go zabiło. Czaszkę ozdobiła dziura po przebiciu kuli. Krwawe łzy spływały na Jego ciało, na wieki ułożone w lesie.
Wiesz co, Kotku? Jesteś nikim. Rozumiesz? Nikim. Nikim dla mnie i dla całego stada. Możesz się wynieść, będzie tak najlepiej. Jej własne słowa rozwarły ranę jaka pojawiła się w jej sercu gdy go zobaczyła. Czyli po jej odejściu wrócił do stada by umrzeć w tak niegodny sposób...?
Poczuła że Bakara się oddala. Wiedział kiedy wolała zostać sama ze swoimi myślami, choć bawiły go zapewnię jako Demona.
Bawiła się Koji'm, był dla niej chyba naprawdę nikim... Więc dlaczego tak bolało? Dlaczego nie mogła znieść myśli że umarł tu, w tym Szlachetnym lesie, w tych Szlachetnych górach bez niej? Dlaczego cierpiała inaczej niż zwykle...? Czyżby myliła się co do własnych uczuć...?
Delikatnie położyła łeb obok Jego pyska i zamknęła oczy.