20 lipca 2010
Stanęłam.
Szumiało mi w uszach. Od paru dni wędrowałam samotnie aż dotarłam w to
miejsce. Wystarczy jeszcze jeden krok, aby opuścić tereny HOTN.
Wątpliwości powoli zaczynały napływać ze wszystkich stron. Byłam
zagubiona. Nie miałam się kogo zapytać o radę i zadać pytania
nurtującego mnie od jakiegoś czasu: "Co powinnam zrobić?" Czułam, że
działam pod wpływem impulsu, ale zbytnio mi to nie przeszkadzało mimo,
że coś w mojej podświadomości szeptało mi, że nie jest to dobry pomysł.
Wszystko we mnie nagle zaczęło krzyczeć: "Zawróć!". Odwróciłam się.
Miejsce, w którym się znajdowałam niosło ze sobą tyle wspomnień.
Wszystko tu tętniło życiem. Las, trawa, woda, słońce, zwierzęta... Ale
dla mnie światło życia było niewidoczne. Jasność tego miejsca przyćmił
mrok, który wdarł się do mojego serca i umysłu niczym niechciany intruz,
który rozgościł się tam na dobre nie dając się w żaden sposób wyplewić.
Radość w tym momencie nie istniała. Była złudzeniem, które było mi w
tej chwili tak bardzo potrzebne. Zacisnęłam zęby tłumiąc w sobie odruchy
zdrowego rozsądku. Zawróciłam i ruszyłam przed siebie. Nie było mi
nigdzie śpieszno...Na początku niewiele czułam. Jedynie pustkę, której przyczyna powstania była mi nieznana i nie możliwa do odkrycia. Potem strach zaczął mnie przenikać nie pozwalając zachować mi trzeźwości umysłu. Musiałam się z tego wyrwać. Paraliż był nie do zniesienia. Nie mogłam się mu poddać. Ruszyłam biegiem. Łapy wybijały rytm, który tak dobrze znałam. Rytm mojego życia. Zmieniał się on z każdym krokiem. Był zależny od miejsca i sytuacji lecz wraz z uderzeniami serca uspokajał się i pozwalał odepchnąć dręczące mnie myśli. Zanurzyłam się w nim bezgranicznie. Uwielbiałam go. Czułam, że tylko ja posiadam nad nim kontrolę, której nikt mi nie może odebrać...
W końcu się ocknęłam. Nie zauważyłam kiedy zapadł zmrok. Zwolniłam pozwalając odpocząć drżącym z wysiłku mięśniom. Rozglądnęłam się. Znajdowałam się w gęstym lesie. Okalająca mnie ciemność sprawiała, że wszystko tu wydawało się poruszać niczym żywe stworzenie. Zrobiłam parę kroków i otoczenie jakby nabrało innego wyglądu. Przyjrzałam się uważniej starając wyłapać jakieś szczegóły. W większości rosły tu drzewa liściaste co powodowało, że rzadko spotykałam jakiś prześwit między rosnącymi blisko ziemi gałęziami. Trawa niska pokryta rosą odbijała poświatę księżyca i zdawała się lśnić niczym srebrny dywan rozłożony po całym lesie w rzeczywistości mając jednak kolor wyblakłej zieleni. Uniosłam lekko łeb. Podeszłam do pnia i położyłam na nim łapę. Kora byłam poobdzierana i popękana, a zarazem delikatna w dotyku. Nagle poczułam się jak w jakiejś bajce. Wiedziałam, że nie przynależę do tego miejsca, a mimo to fascynowało mnie ono. Jeszcze jedno przykuło moją uwagę. Było tu wyjątkowo cicho. Tylko liście pod wpływem wiatru szeleściły cicho jakby prowadziły szeptaną rozmowę. Poczułam, że czegoś mi brakuje. Otoczenie nagle straciło swój magiczny blask. Westchnęłam cicho. Wszystko co dobre kiedyś się kończy. Odwróciłam się i ujrzałam małą polankę ze starym ogromnym przewalonym konarem na środku. Ostrożnie podeszłam bliżej otaczając drzewo i zaglądając do środka. Średnica pnia była trochę mniejsza od mojej wysokości w kłębie. Wnętrze było puste. Zniżyłam łeb i wsunęłam się powoli do środka uginając łapy. Poczułam odpychający chłód na mojej skórze. Dreszcz przeszył mój kręgosłup, a towarzyszące mu ciepło rozeszło się po moim ciele. Nie był to dobry znak. Chciałam odejść, ale zmęczenie, które nagle mnie dopadło ścięło mnie z nóg nie pozwalając mi ruszyć w poszukiwaniu innego miejsca. Położyłam się opierając łeb na łapach i oplatając się szczelnie ogonem. Nade mną znajdował się otwór wpuszczający odrobinę księżycowego blasku. Poczułam się trochę lepiej widząc jasność srebrnej poświaty. Mimo to przez długi czas nie mogłam zasnąć. Leżałam z zamkniętymi oczami wsłuchując się w ciszę, która po dłuższej chwili ukoiła zszarpane nerwy i ukołysała mnie do snu...
Poczułam jak coś gładzi mnie po futrze. Zapewne wiatr zawitał w moje skromne progi. Było to przyjemne uczucie. Mruknęłam cicho. Nie było to normalne z mojej strony. Nagle dotarło do mnie, że wiatr ma własne życie i nigdy nie wieje regularnie, a właśnie takie uczucie odniosłam na skórze. Uniosłam delikatnie powieki. To co zobaczyłam było zaskakujące w takim samym stopniu jak i przerażające.
-Hej maleńka. - Usłyszałam miękki i łagodny męski głos.
Odepchnęłam się wbijając pazury w ziemię i lądując na prostych łapach pięć metrów od przeciwnika. Patrzyłam mu prosto w oczy. Zdziwienie nie mogło mnie opuścić. Stałam przed istotą lasu, o której tyle słyszałam, ale nigdy nie chciałam wierzyć w jej istnienie. Teraz stała przede mną prawdziwa, złożona z krwi i kości. Postać wydawała się dosyć wysoka pomimo siedzącej postawy, była chuda, ale odsłonięty tors ukazywał wypracowane mięśnie i drzemiącą w nich siłę. Osobnik miał krótkie czarne włosy niezgrabnie poszarpane prze wiatr dodające uroku łagodnej twarzy o szlachetnych rysach. Ciemne oczy były pełne dobroci mimo, że można było w nich dostrzec tańczące płomyki rozbawienia. Stałam spokojnie z uniesionym łbem przyglądając się nieznajomemu z ciekawością. Elf wyciągnął do mnie rękę. Moja reakcja była natychmiastowa. Syknęłam zniżając brzuch do ziemi i odsłaniając ostre niczym szpilki kły, które ostrzegawczo zalśniły w słońcu. Sierść na moim karku uniosła się groźnie poruszana falami wiatru, który zabłądził między drzewami. Zapadła cisza, która po chwili przerwał jego śmiech. Powoli zaczęłam się wycofywać z polany nie spuszczając oczu z wroga. Gdy zniknęłam wśród gałęzi odwróciłam się i ruszyłam pędem przed siebie. Czułam, że siły jeszcze mi w pełni nie wróciły, ale nie miałam zamiaru zostać dłużej w tym miejscu. Czas ruszać dalej. Odwróciłam lekko łeb w prawo. Kątem oka ujrzałam sylwetkę tego samego elfa, który towarzyszył mi na polanie. Gdy minął jedno z większych drzew wyłonił się nie jako postać ludzka, ale jako wilk o zabawnym czarno-biało-brązowym ubarwieniu. Z niezwykła gracją przeskoczył nad zwalonym drzewem lecz po chwili, gdy minął kolejne spore drzewo znów ukazał się w postaci dwunoga z figlarnymi iskierkami w oczach. Zdezorientowana odskoczyłam. Stało się coś na co nie byłam przygotowana. Nagły spadek terenu spowodował, że straciłam grunt pod nogami i runęłam na ziemię odbijając się od niej i padając kawałek dalej. Niestety na tym mój pech się nie skończył. Zaczęłam turlać się w dół z górki. Wszystko wirowało mi przed oczami. Czułam jak moje kości chrzęszczą cicho opierając się ciężarowi jakim teraz było moje bezwładne ciało. Poczułam, że lecę. Nie trwało to długo. Wpadłam w wodę. Uderzenie wyparło resztki powietrze z moich płuc. Poczułam jak powoli zapełniają się wodą. Paliło mnie. Ból był nie do wytrzymania. Zaczęłam opadać na dno targana przez zmienny nurt. Powoli mrok zaczął mi przesłaniać jasność dnia. Ostatnie co zobaczyłam zdziwiło mnie na krótki czas. Była to przestraszona twarz elfa...
Potem nastała ciemność....
______________
Mam nadzieję, że nie zanudziłam Was.
Więc jak widać na jakiś czas wróciłam z wyjazdu i zamierzam jako tako nadrobić zaległości..
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz