18 lipca 2010
Głuche uderzenie rozdarło ciszę za domem, potem kolejne, jeszcze jedno, jeszcze i jeszcze. Siedziałam na drewnianej podłodze tarasu przed naszym domem, przymocowałam już siatkę do jednej z belek. Po kilku minutach prostokąt, zmajstrowany przeze mnie z listewek został cały obity siatką. Jeszcze tylko kilka ścianek...
Minęło jakieś 40 minut, a ja w końcu zbiłam ze sobą wszystkie ścianki, mojej, własnej roboty klatki. Była spora, miała jakiś metr długości i pół metra szerokości, a wysoka była na 60 cm. Tak, to było to. Zerknęłam przez ramię na królika leżącego pod stołem na poduszce.
-Nie za wygodnie Ci, Uszaty? - spytałam z rozbawieniem. Podeszłam do rogu naszej posesji, żeby się upewnić, że to będzie odpowiednie miejsce dla mojego podopiecznego. Przytaknęłam sama sobie i wróciłam na taras po klatkę. Zaniosłam ją tam gdzie planowałam, położyłam na trawie mały kocyk i położyłam moje cudo w wyznaczonym miejscu. Zadowolona z siebie, wesołym krokiem znów wróciłam do królika, wzięłam go na ręce i zaniosłam do jego nowego domku. Postawiłam uszatego bez imienia przed wejściem do klatki. Pokicał na swój kocyk, nie przejmując się w ogóle tym, że to miejsce może niejako ograniczyć jego przestrzeń.Uśmiechnęłam się i wróciłam do domu. Wyjęłam z szafki czerwone wino i kieliszek. Zabrałam to na dwór i usiadłam na trawie.
-Najgorsze co można zrobić, to pić w samotności, wiesz? Łatwo wtedy wpaść w alkoholizm. - popatrzyłam na rozanielonego królika i nalałam sobie wina, po czym zaczęłam je powoli sączyć patrząc na wędrówkę chmur z zadowoleniem.
-Siedzisz na skarpie, zwieszasz nogi w dół, patrzysz wymownie na niebo i czekasz na pewną osobę, od razu zgadli - powiedziała uśmiechnięta.
-Tak, to było proste - odpowiedziałam, ale wcale nie było mi wesoło. Nigdy nie umiałam ukryć bólu, ale starałam się, zawsze dawałam z siebie wszystko, żeby tylko innym nie psuć humoru. Ostatnimi czasu nie byłam szczęśliwa, mogłam być wesoła, ale od wesołości do szczęścia długa droga. Dziś poczułam, że mogę taka być. Skoro zamienienie kilku zdań, wprawia mnie w takie podekscytowanie i sprawia, że jestem pełna nadziei, a do tego dochodzi to, że nauczyłam się wierzyć, wierzyć w to, ze będzie lepiej, to wiem, że tak będzie. Mówili mi, że to nie ma sensu, oni przestali wierzyć, a ja umiałam mieć nadzieję na poprawę i miałam rację, miałam rację, że ich nie posłuchałam, bardzo ceniłam sobie wszystkie rady i pomoc, ale w tym wypadku sama dobrze wiedziałam co mam zrobić.
-Jesteś?
-Tak.
-----
Kolejne krótkie, wylewne opowiadanie. Nie wiem czy się wam spodoba, bo mi się nie podoba.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz