04 lipca 2010
Zmierzch,
obietnica nadchodzącej nocy, był jej ulubioną porą na przechadzki.
Spacery traktowała jak swój obowiązek, który sumiennie wykonywała każdej
nocy. Scarlett nigdy nie zasypiała wcześnie.Spacerowała, nie dla zdrowia czy innych głupich powodów. Wszystko było jej obojętne. Ona chodziła bo "musiała". Dlaczego? Ha, a jak miała zdobyć pożywienie, gdy wszyscy w dzień, praktycznie śledzili jej ruchy..?
Tym czym się odżywiała, powodowało, że wyglądała na mniej niż miała. Trzymało ją w dobrej kondycji. W grę wchodziła także próżność. Nie miała nikogo na stałe, ale musiała dbać o swój wizerunek. Pochodziła z "rodziny" Shikanaava, a Oni zawsze odznaczali się dumą.
Niemniej utrzymanie ciała w odpowiedniej formie było sporym wysiłkiem. Żeby się posilić przemierzała długie dystanse. "Musiała".
Kiedy słońce całkowicie już zaszło, czarna wilczyca była daleko w lasach HOTN. Postać przemykała między drzewami niczym cień, choć wcale się nie spieszyła. TO jedzenie, nie zając, nie ucieknie. Niedawno dowiedziała się, że za owym lasem znajduje się domek letniskowy.
- Pewnie znowu jakiś tłusty bogacz... - Ciemnooka prychnęła pod nosem.
Wydeptana ścieżka była dla niej niczym korytarz prowadzący do kuchni. Scarlett energicznym krokiem weszła w wysoką trawę, kiedy tylko wyczuła znajomy jej zapach... Idąc, z przyjemnością wodziła wzrokiem po niebie, wpatrując się w gwiazdy. Nastawał jej czas swoistego transu. Nos prowadził wprost do celu. Zatrzymała się nagle i nastroszyła sierść. Informator wcale nie kłamał. Przed nią stał domek wypoczynkowy. Dość zabawne dla niej połączenie drewna z kamieniem. Biegnące po obu stronach schody prowadziły do ciągnącego się przez całą szerokość pierwszego piętra balkonu, stanowiącego oryginalne zwieńczenie frontowego ganku. Przed domkiem, znajdowały się pieczołowicie uporządkowane grządki z kwiatami, które wręcz odstraszały samym słodkim zapachem. Obrzydliwe. Obok domku stała również drewniana altana, w której właśnie urzędowali właściciele tego "bogactwa".
- Mmm... co dziś w menu? - Ciemne oczy błysnęły zza krzaków dzikiej róży, odbijając światło księżyca. Bezszelestnie przeszła przez ogród i stanęła w wejściu altanki, głucho warcząc... A później... krzyk, charczenie i dźwięk rozdzieranego mięsa. Norma.
Kończąc swój posiłek, przeciągnęła truchło w pobliże jakiegoś jeziora. Wskoczyła w zimną wodę i obmyła smoliste futro z krwi. Rutyna. Ale to jej jakoś nie męczyło, albo raczej nie nudziło. Uznawała to za conocną zabawę. W chłodnej wodzie, czuła się fantastycznie. Cóż jej więcej do szczęścia trzeba? Otaczająca cisza, ciemność i zapach krwi... Pozorne szczęście...?
Czas wracać do domu.
Gdy przebiegła kilka kilometrów - dystans zaznaczony starym, rozszczepionym przez błyskawicę drzewem dębowym, oznaczał jedno - lasy jej stada. Mgła pokryła sierść, ale mięśnie były przyjemnie rozgrzane i rozluźnione. Szła spacerkiem, podziwiając jak wszystko tonie w mroku. Normalnie, zaczęła by sobie podśpiewywać pod nosem, ale jako że nie mogła nic w tej chwili sobie przypomnieć, wsłuchiwała się w ciche, rytmiczne pękanie gałązek pod łapami.
Co noc idąc tak przez las, wracało to bolesne wspomnienie. Przez to zdarzenie, była tym kim jest teraz. Niepozorną Scarlett. Nawet nie zauważyła kiedy niebo zaczęło się przejaśniać.
Właśnie wstawało słońce...
***
Nie, nie piszę tego z powodu pt. "muszę coś z siebie wyrzucić".
Jeśli coś z siebie wyrzucam, to niestrawione resztki, ew. kłaczki.
Cóż, z moim talentem to i tak dobrze. Mh, cóż się dziwić.
Inspiruję się książką...
Jeśli ktoś to przeczytał, gratuluję. Jakaś tam następna część będzie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz