29 lipca 2010
Deszcz.
Gromkie krople smagały wszystko w ich zasięgu. Końca szaro-granatowej
chmury nie było widać. Jedynie błyskawice oświetlały tereny i dawały
widoczność na parę chwil. Większość zwierząt ogarnął słodki, głęboki
sen. Tylko kilku postaciom nie smagał on się po powiekach – czujkom i
rudowłosej, która była wyraźnie zaniepokojona. Siedziała przy wejściu do
groty,oczy tkwiły w jednym punkcie na horyzoncie.
-Miałaś
być przed północą… - Szepnęła, nadal zatapiając spojrzenie w oddali.
Zerknęła na zegarek. – Trzecia czterdzieści. – Mruknęła z intrygą.
Podenerwowanie, jak malowane kwitło na jej twarzy. Przetarła facjatę
chłodnymi dłońmi, chcąc odgonić zmęczenie. Wstała i oparła się plecami o
ściankę skały. Zauważyła skrzydlatą wilczycę. Przemoczona, stanęła
przed jaskinią bez jakichkolwiek emocji na pysku.
-Co się dzieje? – W końcu się odezwała, bo dłuższej chwili milczenia.
-Nie wróciła. – Odpowiedziała, nakłaniając ją by weszła do środka.Biała siadła przy niej i westchnęła.
-To
co robimy? – Zapytała, patrząc wprost na Rudą. Tym razem nie była w
stanie wydusić słowa odzewu. Przymrużyła waniliowe iskry. Samica
spojrzała na krople kapiące wprost na ramię Aspeney. – Ahm. W takim
razie idę powiadomić stado… - dodała i ruszyła w stronę innych pieczar,
które były połączone ze sobą wąskim korytarzem.
Stukot
kopyt, odgłosy pazurów obijających się o kamienną ścieżkę były coraz
głośniejsze. Widząc ospałych członków stada, Ruda zwróciła się w ich
stronę i dodała beznamiętnym tonem.
-Coś
przytrafiło się Aldieb. Nie wiem co konkretnie, ale się dowiem. A raczej
dowiemy. – Runęła bez owijania. – Zbieram ekipę, która pójdzie ze mną
na wyprawę po Naszą Alphę.- Tu przerwała, bacznie przyglądając się
zwierzętom.Widziała w ich oczach strach, złość. Kontynuowała. –Wiem,
gdzie jest.Przynajmniej mam taką nadzieję, że jest tam nadal… Poszła na
zwiady do osady ludzi, którzy zadomowili się na naszych terenach. Byłam
już tam z Tiarą.Zostawiłyśmy wioskę bez żywego ducha… A jednak coś
poszło tym razem nie tak,czuję to. – Założyła ręce na brzuch. – Miała
wrócić przed północą, a jest czwarta.
Chętni w
podróż? – Uniosła brwi, wyczekując aż ktoś wyjdzie z ‘szeregu’
stłumionych i osłupiałych postaci. W końcu pierwszy wyszedł Tee. Zanim
Killer z Szerą, Tiara, Jen, Anaid, Mi, Glo, Bird i Tiffany. Ruda
ponownie skinęła łbem. – A więc jest Nas 11 osób. Tak ruszamy, tak mamy
wrócić,zrozumiano? – Dodała z przejęciem. – Nie chcę żadnych ofiar. Nie
obiecuję, że będzie to łatwa „wycieczka”. Ruszamy jutro o zmroku. Jeśli
nie będziemy się ociągać, na miejscu będziemy za dwa dni. Jakieś
pytania? – Zwróciła się ku występującym.
-Mamy się jakoś specjalnie szykować? – Zapytała Jen, nie będąc do końca pewna wyprawy.
-Przede
wszystkim musicie wypocząć, nabrać sił. Wszystko inne znajdzie się po
drodze. A teraz dobranoc wszystkim. – Uśmiechnęła się delikatnie,
kierując się ku wyjściu z jaskini. Inni ruszyli w stronę swych grot.
Siadła
w kamienno-granitowej komnacie. Wzięła księgę z zaklęciami i zaczęła
studiować strona po stronie, dla przypomnienia. Nigdy nie wiadomo, co
może się wydarzyć po drodze. Przygotowała potrzebne jej zioła,amulety i
pióra.
Zasnęła.
23:46
Obudź się…Dalej,Aspeney, obudź się…
Już czas.
Chichotliwy
głos Saklavi wybudził ją dosyć brutalnie.Poderwała się i zaczęła
rozglądać. U progu ujrzała ciemno umaszczoną klacz.Westchnęła z ulgą.
-Przestraszyłaś
mnie. – Ruda klęknęła i splotła włosy w kok.Wpięła w niego bogato
ubarwione pióra. W kieszenie wsadziła wszystkie,uprzednio przygotowane,
składniki zaklęć.
- Najwyższa pora wyzbyć się
całego świństwa, jakie siedzi w twej głowie. Przez to koszmary
nawiedzają cię co noc. – Mruknęła, zachęcając by zasiadła na jej
grzbiecie. As wskoczyła zwinnie, usadawiając się wygodnie.Musnęła
łydkami boki demona, a ta ruszyła w uzgodnione miejsce – pod wielkim
dębem. Niektórzy już czekali, wyposażeni w łuki lub mini sztylety.
Wygięła kąciki ust w górę.
Reszta zjawiła się po dłuższej chwili.
-Idziemy? – Omiotła każdego opiekuńczym spojrzeniem, dając znak Saklavi. Wszyscy wypięli dumnie pierś i ruszyli przed siebie.
Senność nawiedziła każdego po kilku godzinach marszu.
-Może
przyśpieszymy? – Ziewnąwszy, zaproponowała Tiffany. Z leniwego stępa,
przeszli w żwawy trucht. Nikt nie myślał o bólu, o wyczerpaniu.Po prostu
biegł. Determinacja szczytowała.
Z przodu
znajdowały się Anaid, Szera i Tiara. Po prawej Glola, Mi i Killer, po
lewej zaś Jenna i Birdlay. W środku była Tiff, a Aspeney i Tee osłaniali
tyły. Jej oczy wypełniały się ciepłem, gdy widziała wpatrzonego
stalowego wilka w szarą wilczycę.
Wędrowali 6 godzin.
Anaid i Tiffany padły pod drzewem, przeciągając się i ziewając długo.
-Odpocznijmy.
– Dodała Mi, siadając obok nich. Killer przysiadła się do Szery. Po
chwili słyszała ich cichy śmiech. Ruda podeszła do strumienia i upiła
kilka łyków. Tak samo zrobili pozostali.
-Śniadanie! –
- Obiad! –
-Kolacja! – Krzyki Jenny, Glo i Tiary dobiły do jej uszu,kiedy tylko Tee wszedł na polankę z jeleniem.
Wszyscy posłali dziwne spojrzenie Tiarze.
-Yy…
Jesteś klaczą, czy o czymś nie wiem? – Bird uniosła brew, patrząc na
tęczowego konia, który po sekundzie przeobraził się w lamparta. – Ahaa…-
Wyraźnie było słychać dezaprobatę.
Zabrali się do pałaszowania. Nie było czasu na wybrzydzanie,każdy jadł ze smakiem.
Saklavi,
która stała gdzieś z boku, uniosła spokojnie łeb,nie chcąc budzić obaw.
Zastrzygła uszami, nasłuchując. Rudowłosa zauważając to,podeszła do
klaczy i zwróciła wzrok w tę samą stronę.
-Coś tam jest… - Prychnęła, wyczuwając ohydną woń. Po chwili i dhampirzyca poczuła niesamowity odór, jaki bił zza zarośli.
-Ciii…
- Zwróciła uciszający syk w stronę jedzących. Każdy w tym momencie
uniósł łeb. Najwyraźniej coś lub ktoś ich śledził. Do Aspeney podeszły
najeżone i warczące wilczyce i wilk, który zrobił, ukazujący swą odwagę,
krok w stronę krzaków.
Smród był nie do
zniesienia. Jakby armia skunksów zapryskała las. Zachowanie samca
najwyraźniej rozzłościło owe „coś”. Postanowiło wyjść.Wszyscy zamarli w
bezruchu. Naszym oczom ukazał się prawdziwy gnoll,
z krwi i kości. Kształtem przypominało trochę człowieka. Humanoid.
Jednak głowę miał,jak hiena Ubrany w łachmany, z wielkimi szponami u rąk
i umięśnionymi nogami.Wytwór magii miał powyżej dwóch metrów. Zawył.
Zza krzaków wybiegło 8 gnolli.Walka byłaby samobójstwem.
-Aaaas…? – Przeciągnął Tee, cofając się w tył. Każdy robił to samo, powoli, spokojnie, bez gwałtownych ruchów.
-Czytałam,
że te stworzenia mają słaby wzrok, nie ruszajcie się. – szepnęłam tak,
by pozostali mogli usłyszeć. – Powoli, spokojnie,powoooli… -
powtarzając, cofali się w tył.
-A…a…APSIK! –
Ogromne kichnięcie Gloli obudziło stwory,które natychmiast ruszyły w
naszą stronę, powarkując, charcząc przy tym donośnie.
-
W nogi! – Pogoniłam wszystkich, oprócz Tee. Saklavi stała niewzruszona,
machając przy tym ogonem i biczując się po bokach. – Pobawimy się w
ganianego. – Dodałam z pośpiechem, rzucając w gnolle kamieniem. Wilk
ruszył prosto na szaleńcze i rządne krwi osobniki.
Skoczył
i odbił się od klatki piersiowej jednego z nich. Dwa humanoidy biegły
za samicami. Rudowłosa wdrapała się na grzbiet demonicy i pognała ją za
nimi. Dogoniwszy ich cwałem, zawinęła tuż przed nimi łuk tym samym
skłaniając, by pobiegli za nią.
-Tee…! –
Pomachałam do niego dłonią, robiąc wołający gest.Ten zawarczał i ruszył w
jej stronę. – Na wschód! – Krzyknęłam, zmieniając kierunek.
Zdezorientowane potwory biegły dalej za nami. Zatrzymali się gwałtownie.
Ruda wyjęła czerwony proszek z kieszeni i szepcąc niezrozumiałe dla
niego słowa klasnęła dłońmi, rozdmuchując pył. To pozwoliło im uciec.
Pobiegli w kierunku, w którym uciekała reszta.
-Wyczują nas. - Dodał zdyszany wilk.
-Wiem… - jej oczy przybrały kolor ciemno-brązowy.
-As, Tee, tutaaaaj! – W oddali dhampirzyca i samiec usłyszeli wołanie Mi.
Legli pod drzewem. Zmęczenie ucisnęło swój grymas na twarzyi pysku.
-Wszystko ok.? – Zapytała rudowłosa, patrząc na Mi-chan.
-Tak, tak. O nas się nie martw. – Odparła z pocieszającym uśmiechem.
-To
nie koniec. Znajdą nas. – zmachany wilk wykrzesał zsiebie kilka słów i
podszedł do brzegu jeziora. Napił się i z uczuciem spojrzał na ukochaną
wilczycę.
Tę noc spędzili pod gołym niebem. Tylko kilka godzin dzieliło ich od osady…
___
Poniżej krytyki -.-'
Za wszystkie błędy/literówki przepraszam.